Był piąty stycznia, kiedy Harry powiedział Louisowi, że chciałby pokazać mu coś bardzo specjalnego. Louis zamrugał kilkakrotnie, siedząc na parapecie w swojej sypialni, gdy brunet pojawił się w przejściu z ogromnym uśmiechem na twarzy. Jego policzki były nieznacznie zaróżowione, dłonie blade i Louis natychmiast coś zauważył, chociaż nie okazywał tego w tak widoczny sposób, nawet jeśli widział, jak Harry latał po sto razy w tę i z powrotem do stajni.
- Co robimy? – zapytał wcześniej szatyn z lekko przechyloną głową, zsuwając się na podłogę i już tam zostając, plecy jednocześnie opierając o parapet.
Harry zaśmiał się i do niego podszedł, owinął palce wokół jego nadgarstka, po czym zaczął wyciągać z pomieszczenia. Louis po prostu wlókł się za nim i zaczął współpracować dopiero gdy kazano mu założyć parę butów. W taki właśnie sposób wylądowali tutaj – niższy chłopak gapił się na domek na drzewie, który znajdował się kilka metrów nad ziemią. Odwrócił się do Harry'ego, który starał się przywiązać Macula i Superbię do drzewa.
- Domek na drzewie? – odezwał się. – Naprawdę?
- Tak, zbudowałem go kilka lat temu. Jest trochę badziewny, ale spokojnie utrzyma kilka osób.
- Skąd możesz wiedzieć, skoro zawsze byłeś tu sam i nigdy nie zapraszałeś nikogo na górę?
- Prawda. Wydaje mi się, że musimy po prostu mieć nadzieję na jak najbardziej przychylny przebieg wydarzeń.
Louis wydął wargi, ale pozwolił Harry'emu ciągnąć się w odpowiednim kierunku, a potem oglądać, jak go puścił i zaczął wspinać się jako pierwszy po beznadziejnych deskach przybitych do pnia. Szatyn przełknął głośno ślinę, kiedy Harry zniknął już w środku domku. Zaczął naśladować go z trzęsącymi się dłońmi i nogami, ostatecznie zatrzymując w połowie drogi oraz rzucając okiem na ziemię pod sobą.
- Nie patrz w dół, skarbie – mruknął z góry Harry.
Louis podniósł swój wzrok, kiedy rzuciła mu się w oczy dłoń, którą wystawiał do niego Harry. Przygryzał mocno swoją wargę, gdy szybko zdecydował się ją wziąć.
- Nie mogłem się powstrzymać – odpowiedział, kiedy Harry mu pomagał. Przeszedł na czworakach po podłodze i usiadł obok bruneta, nieco obrażony.
- Spadłbyś – zaśmiał się Harry. – Masz szczęście, że cię złapałem.
- Pewnie miałem. – Louis wzruszył ramionami, podpierając policzek na dłoni, kiedy zaczął rozglądać się po całkiem małym pomieszczeniu, badać zdjęcia i rysunki porozwieszane wszędzie na ścianach. Wszystkie prace były podpisane przez samego Harry'ego, jedne był lepsze, drugie gorsze. – Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi o tym miejscu?
- Nigdy nie pytałeś.
Louis wywrócił oczami.
- A mimo to mnie tu zaprowadziłeś.
- A nie powinienem?
- Tak do końca nie prosiłem cię, żebyśmy tu przyszli – zachichotał i odwrócił się, kręcąc przy tym na podłodze i ostatecznie siadając w zamian na swoich kolanach, rąbek jego kurtki leżał na podłodze. Przygryzł wargę. – Więc przypuszczam, że jestem tutaj z jakiegoś konkretnego powodu?
Harry zaśmiał się, a potem wzruszył ramionami, przebiegając dłońmi przez włosy, które opadały po obu stronach jego warzy.
- Tak i nie – powiedział. – Jesteś tutaj, bo chcę pokazać ci coś, co jest dla mnie bardzo ważne, ale też dlatego, że po prostu chciałem zrobić coś fajnego.
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanfictionOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...