Rozdział 12

5K 461 112
                                    

- Po co w ogóle to wszystko trzymasz? – Louis jęknął, kiedy ułożył jedno pudełko z magazynu na rękach Harry'ego, a ten z kolei położył je na ziemi.

- To oczywiste, że powinienem. To dekoracje świąteczne. – Harry zaśmiał się, wycierając dłonie o jeansy po tym, jak wziął ostatnie pudło od Louisa, a potem wyszedł razem z drugim chłopakiem i jego warknięciem.

- Cóż, a czy trzy pudła to nie troszkę za dużo? – zapytał, obserwując, jak kręconowłosy przełożył pudełka na koc, który wcześniej rozłożył na ziemi, złapał za najbliższy róg i pociągnął, zabierając całość ze sobą.

- Nie wydaje mi się. Chociaż nie używałem ich wcześniej. Możesz złapać z drugiej strony? – odezwał się Harry i spojrzał na Louisa, który sięgnął po drugi róg i uniósł go, jęcząc przez ciężar wszystkich przedmiotów. Harry również podniósł swoją stronę i powoli zaczął schodzić po schodach, jednocześnie nie odrywając wzroku od pudełek.

- Nie mamy nawet choinki – poinformował Louis.

- Jeszcze nie. – Harry uśmiechnął się.

Szatyn ponarzekał chwilę i zaczął schodzić ostrożnie po jednym schodku, będąc przerażonym na samą myśl upuszczenia koca na swoje nogi czy coś. Nienawidził uderzać palcami u stóp w meble, więc zrzucenie na nie pudeł nie wydawało się zbyt przyjemne.


- Będziesz wycinał jedną z lasu? – zastanawiał się, licząc każdy kolejny krok.

- Tak, tak mi się wydaje. – Harry wzruszył ramionami, każąc Louisowi puścić koc, gdy obaj byli już na podłodze.

Niższy chłopak wyprostował się i przeciągnął, zerkając w dół na bruneta, który zaczął otwierać wszystkie kartonowe pudełka i przekopywać ich zawartość w zastanowieniu.

- Co zazwyczaj robisz w święta? – spytał i klęknął przy kolejnym pudle, utrzymując swój wzrok na Harrym. Zaczął wszystko wyciągać, a podłoga już wkrótce pokryta była brokatem i plastikowymi świeczkami.

- Nic. – Harry zaśmiał się. – Tak naprawdę nigdy nie miałem ich z kim spędzić.

Louis zmarszczył brwi.

- No a jak byłeś w Anglii? Zanim znalazłeś się tutaj?

Kręconowłosy wzruszył delikatnie ramionami i odsunął jedno pudełko, sięgając za to po kolejne. Louis oglądał uważnie, jak je otwierał.

- Cóż, zazwyczaj chodziliśmy do mojej cioci. Jedliśmy i oglądaliśmy jakieś świąteczne kreskówki, a potem każdy otwierał swoje prezenty. Zazwyczaj dostawałem jakieś gówniane płyty albo pieniądze. Albo swetry, nawet skarpetki – wyjaśnił, opierając łokieć na kolanie i spoglądając na Louisa. Uśmiechnął się. – Na przykład ten, który masz na sobie.

Szatyn zamrugał i zerknął na szaro-czerwony sweter, w który był ubrany, przypominając sobie, że to jego miał na sobie również po raz pierwszy wtedy, gdy podano mu narkotyki. Odwrócił się w stronę wyższego chłopaka.

- Ten? – zapytał. – Od kogo go dostałeś?

- Od babci. Ale teraz już nie żyje. Zmarła, zanim przyleciałem do Alaski.

- Och – wymamrotał Louis. – Przykro mi.

- Niepotrzebnie. – Harry posłał mu uśmiech. – Ledwo ją znałem.

Niebieskooki mruknął i usiadł na podłodze z pudełkiem między nogami, wracając do przeglądania jego zawartości. Wyciągnął bombkę, która przypominała mu piłkę nożną – złoty klej z każdej strony ozdabiał ją sześciokątami. Mruknął.

- Były już tutaj, jak znalazłeś dom? – spytał.

- Tak – odpowiedział Harry. – Wszystko było, nie licząc ubrań i rzeczy z regałów na książki.

Louis odetchnął. Marzyło mu się, żeby razem z Eleanor też mieli tyle szczęścia przy szukaniu dla siebie apartamentu. Nie potrafili trafić na odpowiednią ofertę przez wiele miesięcy, a gdy już coś znaleźli, całość nadawała się tylko do renowacji. Powinna być nadal budowana, o ile Louis dobrze liczył. Westchnął i włożył bombkę z powrotem do pudełka, przebiegając dłonią przez włosy. Kilka dni temu sam je obciął i wyglądał naprawdę idiotycznie, ale Harry zrobił to samo ze swoimi, więc przypuszczał, że równie dobrze mogli wyglądać idiotycznie we dwójkę.

- Który dzisiaj? – wymamrotał, a Harry spojrzał na niego i wywołał ciszę w całym pomieszczeniu na kilka sekund.

- Dziewiętnasty grudnia – powiedział. – Dlaczego pytasz?

- Wracam do domu na Wigilię? – zastanawiał się. – Byłoby cudownie.

Głowa bruneta przechyliła się, kiedy na jego ustach pojawiał się uśmiech, a sam uniósł brwi w raczej nie za wesoły sposób oraz zacisnął palce na krawędziach pudełka.

- Tęsknisz za nimi? – zapytał Harry, a niższy chłopak przytaknął, po cichu zdrapując kawałek papieru z kartonu.

- Tak – wyszeptał ledwo słyszalnie. Prawie oczekiwał, że Harry przytaknie, ale jego nadzieje go przerosły. Ku jego rozczarowaniu, brunet nie powiedział nic, Louis tylko oglądał jego twarz, która od płomieni z kominka mieniła się na pomarańczowo i żółto. Przygryzł swoją wargę. A może nie miał jednak tak dużej nadziei. Nie chciał się rozczarować.

Oglądał parę, która wydostawała się z jego ust, gdy oddychał i chociaż zaraz gdzieś znikała, ślepo podążał za nią wzrokiem. Śnieg sięgał mu dosłownie do kostek, przez co mógł poczuć na swoim ciele dreszcze, kiedy podnosił stopy i szedł dalej za Harrym. Nadal nieco stresował się, jeśli mowa o chodzeniu przed brunetem, podczas kiedy to właśnie on miał broń – w tym wypadku siekierę, i znacznie bardziej wolał wpatrywać się w tył jego głowy, gdy szedł. Przynajmniej było to mniej przerażające.

- Co powiesz o tej? – odezwał się nagle Harry, a Louis spojrzał w podobnym kierunku, zauważając małą sosnę i unosząc brwi.

- Nie jest trochę za mała? – wymamrotał. – Jest ledwo wyższa od ciebie.

- Ale znacznie wyższa od ciebie – zaśmiał się Harry, za co niższy chłopak znów uderzył go w ramię, a tuż po tym rzucił na niego trochę śniegu. Wciągnął na siebie swoją kurt... kurtkę Harry'ego, po czym rozejrzał się dookoła. Zatrzymał wzrok na kolejnej sośnie.

- A ta? – spytał i wskazał na nią palcem, ściągając na nią również uwagę Harry'ego.

Brunet podszedł do niej, ale Louis został w miejscu, opierając się za to o inne drzewo. Harry wydawał się ją w jakiś sposób sprawdzać, a gdy tylko uniósł siekierę i zaczął ją ścinać, drugi chłopak głośno odetchnął. Obaj robili to całkiem często w ostatnim czasie. Wkrótce choinka się przewróciła i Harry ją podniósł, strzepując śnieg i te wszystkie niepotrzebne zielone rzeczy, które na niej były. Louis zaśmiał się cicho, kiedy drugi chłopak przeklął, po czym podszedł do niego i złapał za czubek drzewa. Kręconowłosy uśmiechnął się tylko w jego stronę, a potem obaj zaczęli iść, chociaż Louis całkiem szybko upuścił swoją część choinki i pozwolił Harry'emu nieść ją samemu. Wydawało się, że radził sobie naprawdę dobrze.

- Jest ciężka? – zapytał Louis i odwrócił głowę w bok, żeby spojrzeć na Harry'ego, który tylko zaprzeczył głową.

- Nie, jestem silny – zapewnił, a szatyn z pewnością zauważył to puszczone oczko.

Zaśmiał się i wywrócił oczami, zakładając w zamian ramiona na klatce piersiowej po raz kolejny. Harry ostatnimi czasy zaczął z nim flirtować coraz częściej i częściej, i Louis z początku nie zwracał na to uwagi, ale Harry przestawał, dopiero gdy otrzymywał coś w zamian – no więc oto byli.

- Zakładam, że jesteś – mruknął Louis i spojrzał w górę, na szare niebo, wydmuchując przez usta powietrze i tworząc z pary małą chmurkę.

- Jestem – odezwał się Harry.

- Przestań już ze mną flirtować – powiedział Louis. – Nie masz dosyć?

- Jeszcze nie – zaśmiał się i pokręcił głową, zatrzymując na chwilę i łapiąc choinkę w inny sposób. Louis uśmiechnął się i również stanął w miejscu, czekając, aż Harry znów ruszy.Westchnął cicho. Żaden z nich nie odzywał się przez kilka minut. Żaden z nich też wcale tego tak bardzo nie potrzebował. Louis tylko szurał stopami po śniegu od czasu do czasu, a Harry dalej niósł choinkę na swoim ramieniu.

- No a ty co zazwyczaj robisz w święta? – spytał Harry.

- Cóż. – Louis westchnął i wzruszył delikatnie ramionami. – Moja mama i siostry przychodzą do mnie i Eleanor jednego roku, a kolejnego my idziemy do nich. Rodzice Eleanor są w Brazylii, a jako że ona boi się latać, to właściwie ich nie odwiedzamy. Jemy i otwieramy prezenty, to tyle. Nic specjalnego, mówiąc szczerze.

Westchnął łagodnie kolejny raz, a Harry zerknął na niego z uśmiechem, chociaż Louis nie mógł go zobaczyć.

- Ale przynajmniej dostaję lepsze prezenty niż ty – dodał.

- Och? – Harry zaśmiał się. – Co może być lepszego od brzydkich swetrów?

- Cóż, ja co roku dostaję kubki. – Szatyn uśmiechnął się. – Ze sprośnymi napisami.

- Jakimi napisami? – dopytywał Harry.

- Czymś związanym ze świętami, ale w złym brzmieniu. – Louis zaśmiał się. – Na przykład: „Tego roku dostaliśmy dużo białego"

Harry prychnął.

- Mądre.

- Co nie?

Obaj przez chwilę się śmiali, Louis dodatkowo włożył dłonie do swoich kieszeni, żeby już mu tak nie marzły. Westchnął.

- Daleko jeszcze do domu? – wymamrotał. – Jest naprawdę zimno.

- No, cóż, mamy grudzień, kochanie. Zazwyczaj bywa wtedy zimno.

Louis wywrócił oczami i odwrócił się, zaczynając w ten sposób iść tyłem, chociaż cały czas patrząc na Harry'ego. Nie mógł zrobić nic innego, więc uśmiechnął się delikatnie.

- Nigdy nie użyłeś mojego prawdziwego imienia – oświadczył Louis, przechylając głowę i unosząc brwi. – Dlaczego?

- Bo „kochanie" bardziej do ciebie pasuje. – Harry żartował sobie z niego, za co Louis obsypał go śniegiem kolejny raz i znów się odwrócił. Zaczął stawiać nieco dłuższe kroki.

- Wolę Louis – mruknął. – Chcę to dostać na święta. Żebyś mówił na mnie Louis.

- Zobaczymy, co da się zrobić. – Harry uśmiechnął się.

Louis tylko mruknął. Biały śnieg wydawał się być niezwykle delikatny pod ich stopami, więc Louis ze spokojem oglądał, jak pozostawiał z nim swoje ślady, a brązowawa trawa wystawała spod lodu. Zatrzymał się na chwilę, żeby ją obejrzeć i zaczął iść dalej, dopiero kiedy sosna Harry'ego zahaczyła o jego włosy. Podniósł dłoń, aby strzepać z nich brud, po czym rzucił okiem na Harry'ego, który zdążył już znaleźć wygodny chwyt. Szatyn podbiegł do niego i nawet nieznacznie go wyprzedził, spoglądając na korony drzew dookoła i na to, na jak nagie wyglądały na tle szarego nieba. Jego palce zahaczyły o rąbek kurtki, a zęby musnęły dolną wargę niemal zmysłowo. Odetchnął po raz kolejny i znów stworzył małą chmurkę.

- Już dawno nie widziałem śniegu na święta – powiedział cicho.

- Naprawdę? – zdziwił się Harry, jednak tak łagodnie, jak Louis. – Dlaczego?

- Zawsze lało – powiedział Louis. – Prawie zapomniałem, jak to wygląda.

Harry zatrzymał się, co Louis mógł wywnioskować tylko po tym, że przestał słyszeć jego kroki. Zerknął na śnieg jeszcze raz. Nagle stał się bardzo jasny, słońce wyszło zza chmury, przez co ich otoczenie od razu wyglądało znacznie lepiej.

- Widuję go tu już od wielu lat. – Harry odetchnął głęboko, a Louis przytaknął powoli.

- Przypuszczam, że trochę ci zazdroszczę – wymamrotał i znów zaczął iść, trzymając dłonie głęboko wepchnięte do kieszeni. Przez chwilę obracał się wokół własnej osi, rysując nogą kółko, a potem znów ruszył do przodu.

- Nie ma czego zazdrościć – powiedział Harry. – Jest tylko bardzo zimno.

Louis zaśmiał się cicho, kręcąc głową.

- Nie ulepiłem bałwana ani nie zrobiłem śnieżnej latarni przez jakąś dekadę. – Wzruszył ramionami. – Nie jestem typem nostalgicznej osoby, ale...

- ... byłoby miło zrobić to tak po prostu. – Brunet uśmiechnął się.

Louis obrócił się i spojrzał na Harry'ego, który teraz ukazywał te swoje dołeczki, będące w stanie zachwycić każdego. Odwzajemnił lekko jego uśmiech.

- Dokładnie – potwierdził.

Wargi Harry'ego opuścił szorstki śmiech, a jego ramiona poruszyły się w górę i w dół, gdy nimi wzruszał, jednocześnie spoglądając na ich dom, który można było już w oddali zauważyć.

- Sam też przez całkiem spory czas tego nie robiłem – zwierzył się. – Nie ma w tym nic fajnego, jeśli bawisz się sam.

- Pewnie nie. – Louis zaśmiał się.

Kręconowłosy odwrócił się w stronę drugiego chłopaka, gdy ten znowu spuścił swój wzrok na śnieg i jego uśmiech groził tym, że pojawi się raczej z oczywistej przyczyny, dlatego równie prędko spojrzał w inną stronę. Uśmiechał się do Louisa już wiele razy wcześniej, ale teraz naprawdę nie chciał, by szatyn to zauważył. Louis westchnął, gdy stanął na ganku i otworzył drzwi, wchodząc do środka oraz zdejmując buty. Zdjął też swoją kurtkę, po czym podszedł do kanapy i usiadł na pościeli Harry'ego. Mieli tę cieplejszą już od sierpnia, od kiedy Louis tylko się tu dostał. Niższy chłopak pamiętał, jak Harry klął, gdy przekopywał cały magazyn w poszukiwaniu przykryć i dla siebie, i dla Louisa. Zajęło mu to przynajmniej godzinę, a niższy chłopak w tym czasie tylko siedział na swoim łóżku i cicho się podśmiewał.

Niebieskooki podniósł wzrok, kiedy Harry wciągnął choinkę do domu i przeszedł nad wszystkimi dekoracjami, w tym samym czasie rozglądając się za czymś, do czego mógłby ją wstawić. Louis nigdy nie pamiętał, jak się to nazywało.

- Gdzie być ją chciał? – zastanawiał się Harry. – Nie ma wiele wolnego miejsca, ale...

- Tam – powiedział Louis i wskazał na swoją prawą stronę, na róg tuż obok regałów z książkami. Wyglądał na przyzwoite miejsce.

Harry przytaknął i przeniósł całość obok Louisa, a potem postawił na ziemi, prostując się szybko. Jęknął cicho, a szatyn zmarszczył brwi, kręcąc się na kanapie. Jego plecy muszą boleć. Spał na kanapie przez prawie cztery miesiące tylko po to, żeby Louis mógł korzystać z jego łóżka. Muszą go boleć całkiem mocno.

- Może ubierzemy ją jutro? – zaproponował.

- Czemu nie teraz? – rozmyślał Louis. – Za bardzo boli cię kręgosłup?

- Czyli zauważyłeś. – Harry zaśmiał się i wzruszył ramionami, ale potem przytaknął. – Boli. Ale jest w porządku, przejdzie mi do świąt.

Niebieskooki zmarszczył brwi po raz kolejny.

- To dlatego, że nie śpisz na łóżku?

- Cóż, byłem już do niego przyzwyczajony. Ale teraz kanapa jest moim łóżkiem, więc nawet nie myślę o...

- Weź łóżko. – Louis powiedział wyraźnie, niemal surowo. – Robisz sobie krzywdę.

- Skarbie, robiłem sobie krzywdę na wiele innych sposobów niż tylko przez spanie na kanapie. – Uśmiechnął się. – Dam sobie radę. Nie martw się.

Louis warknął i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

- Ale wtedy nie będziesz mógł ubrać choinki – wymamrotał, sprawiając, że Harry się zaśmiał.

- Może ty ją ubierzesz, a ja będę patrzył? – powiedział. – Będzie okej. Zresztą, nawet nie za bardzo wiem, jak się to robi.
;
- Nie ma w tym nic fajnego.

- Kochanie, proszę.

Louis warknął i wywrócił oczami, po cichu przebiegając dłońmi przez swoje nieułożone włosy. Nigdy nie robił tego sam. Nie, żeby nie potrafił tego zrobić, bo, serio – to była tylko choinka, ale z drugiej strony gdzieś tam zawsze były dwie pary dziecięcych stópek i jedna tych dorosłych obok. Lottie i Daisy zawsze były miłośniczkami dekorowania świątecznego drzewka, dlatego ubieranie go bez nich wydawało się po prostu nieodpowiednie.

- ... niech będzie – powiedział w końcu cicho Louis i zsunął się z kanapy, obchodząc ją dookoła, żeby sięgnąć po jedno pudło. – Ale tylko po to, żeby była już gotowa.

- Oczywiście. – Harry uśmiechnął się i usiadł na wcześniejszym miejscu szatyna, zakładając ręce na klatce piersiowej i oglądając, jak chłopak znów otwierał karton i wyciągał z niego wszystkie ozdoby z brokatem i sznureczkami.

Louis musiał przynajmniej nucić jedną ze starych kolęd podczas pracy, skoro Harry nie miał ani wieży, ani nawet iPoda. Mrugał wielokrotnie, kiedy owijał dookoła choinki czerwone i złote łańcuchy, a także małe, plastikowe świeczki. Znalazł również niewielkie, złote dzwoneczki i je też zdecydował się tam umieścić. Harry uśmiechał się i wtedy, znów krzyżując ramiona i opierając głowę na kanapie, podczas gdy oglądał i starał się zapamiętywać, jak czasem zmarszczki Louisa ujawniały się w kilku miejscach albo jak przygryzał swoją wargę wiele, wiele, wiele razy. Może był nawet nieco zazdrosny, że Eleanor mogła na to patrzeć codziennie - a Harry nie mógł.

- Skończone – powiedział Louis po jakieś półtorej godzinie, wycierając w uda kurz, który nigdzie nawet nie istniał. – Ale nie mogę dosięgnąć czubka.

- Co ma być na górze? – zastanawiał się Harry, wstając i podchodząc do chłopaka. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy szatyn westchnął i podniósł wzrok na gałązkę, która wyglądała na naprawdę pustą.

- Gwiazdka – odpowiedział i skrzyżował ramiona, opierając się o regał z książkami, który był tuż obok. – Może ty ją założysz, to przynajmniej będziesz miał jakikolwiek wkład.

- Chcesz, żebym ją założył? – zaśmiał się Harry. – Nie możesz zrobić tego sam?

- Właśnie powiedziałem, że chcę – zauważył Louis. – I nie, jestem zbyt niski.

- A co jeśli cię podniosę? – zasugerował brunet.

- Boli cię kręgosłup – oświadczył niższy chłopak.

- No i?

- Złamię go.

Harry zaśmiał się i pokręcił głową.

- Nic mi nie będzie, kochanie. Nie mam osiemdziesiątki na karku. Jestem w stu procentach pewny, że mogę cię podnieść na kilka sekund.

- Co, jeśli ja nie chcę? – odezwał się Louis, podnosząc na niego swój wzrok z uniesionymi brwiami. – Kiedykolwiek pomyślałeś o tym?

- Nie, nigdy nie przyszło mi to do głowy – przyznał Harry i schylił się, zaczynając szukać w do połowy już pustym pudełku gwiazdy, a potem podając ją Louisowi, który sięgnął po nią z zawahaniem i przejechał palcami po jej krawędziach. Potem zerknął na bruneta kolejny raz.

- Upuścisz mnie – wyszeptał.

- Nie, nie upuszczę. Sobie też nie zrobię krzywdy, obiecuję.

Louis przełknął ślinę, zanim obrócił się i nabrał głęboko powietrza, czekając, aż Harry go podniesie. Zaskomlał, kiedy poczuł na swoich żebrach jego dłonie i skręcił się, zaprzeczając głową.

- Och, racja. – Harry zaśmiał się. – Masz łaskotki.

- Zamknij się – wymamrotał Louis, po czym obrócił się, a Harry znów umieścił swoje blade i duże dłonie na jego ciele. Tym razem dokładniej w pasie, Louis podskoczył lekko i został podniesiony. Ale wkrótce znów postawiono go na ziemi, kiedy pokręcił głową i złapał dłonie Harry'ego, trzymając je w powietrzu przez sekundę albo dwie. Potem umieścił je na biodrach i poczuł, jak nawet Harry nieco się spiął i zacisnął nieznacznie dłonie na ciele Louisa. Szatyn delikatnie się zarumienił, po czym spojrzał na palce Harry'ego, które sprawiały, że jego sweter marszczył się i unosił nieznacznie, ukazując talię szatyna. Louis odwrócił od niej swój wzrok i zatrzymał go ponownie na gwiazdce, zabierając swoje dłonie z Harry'ego.

Gdyby to wszystko miało miejsce miesiąc lub dwa wcześniej, daleko by nie zaszli. Harry nawet by się do niego nie zbliżył, a Louis pewnie by na niego krzyczał albo nawet go uderzył. Znowu. Szatyn zmarszczył brwi na samo wspomnienie. Nie powiedziałby, że ostatnim razem zareagował w przesadny sposób, chociaż spoliczkowanie go cztery czy pięć razy mogło być lekko przesadą. Miał farta, że Harry mu nie oddał. Westchnął, kiedy odwrócił wzrok od swoich nadgarstków, które teraz pokryte były małymi bliznami w kształcie paznokci. Teraz Louis mógł przypuszczać, że robienie blizn było naprawdę proste. Spuścił wzrok na swoje stopy, a potem na te Harry'ego, przełykając ciężko ślinę.

- Tylko ten jeden raz, Harry – powiedział cicho, a uścisk bruneta poluzował się nieco, podczas gdy sam szatyn bawił się bezmyślnie swoim swetrem i luźnym sznurkiem. – Okej?

Harry przełknął ślinę i odetchnął, przez co włosy Louisa zostały lekko rozwiane. Ale przytaknął, nawet jeśli Louis nie był tego świadomy, i uśmiechnął się delikatnie, jak to robił mnóstwo razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy – dziwił się, że po takim czasie ta mina nie przykleiła się już do jego twarzy.

- Okej – wyszeptał, poprawiając swój uścisk na jego ciele. – Tylko ten jeden raz.

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz