Rozdział 5

7.3K 546 168
                                    

Louis miał rację z tym deszczem, oparł podbródek na swoim przedramieniu, gdy usiadł na tym samym fotelu co wczoraj i obserwował oraz słuchał burzy za oknami. Było mu całkiem wygodnie, pokój wypełniało czerwone i szare światło, a niebo było granatowe, miejscami od wychodzącego słońca już pomarańczowe. Zdecydował się podziwiać widok, jeśli miał okazję. Nigdy nie było czegoś takiego w Anglii.

Rozmyślał wiele o Brytanii, od kiedy się tutaj znalazł. O tym, jak brał wszystkie rzeczy za pewniaka – na przykład prysznic, telewizor, a jak szybko je stracił.

Tak samo z Eleanor i Niallem. Nie był nawet pewny, czy w ogóle wiedzą o tym, że zaginął. Wyjazd do Los Angeles miał potrwać kilka miesięcy, a teraz nie wiedział, kiedy wróci. O ile wróci.

Chłopak wypuścił z siebie cicho powietrze, sprawiając, że okno nieco zaparowało, ale szybko powróciło do normalnej postaci. Nudził się i było mu nadal trochę zimno, mimo że Harry dał mu koc, za który w pierwszej chwili odmawiał. Ale kręconowłosy i tak zostawił go na łóżku i wyszedł, a Louis gapił się tylko w tamtą stronę, zanim nie podszedł do niego i nie owinął materiału wokół swojego ciała.

Zastanawiał się, czy jesień zaczynała się tutaj szybciej niż w normalnych miejscach, bo liście już zmieniały swój kolor, chociaż w większości w malutkim stopniu. Mimo to dniami było ciepło, a nocami zimno i Louis nie miał bladego pojęcia o co chodziło. To powinno liczyć się jako lato, o ile wiedział.

Utrzymywał swój wzrok za szybą, kiedy usłyszał, jak drzwi otwierają się i ktoś do niego podchodzi. Louis przygotował się na uczucie dłoni na swoim ramieniu albo plecach, ale wszystkim, co mógł usłyszeć, było otwieranie i zamykanie szuflady obok. No i jakieś ciche odgłosy, Louis zrozumiał, że Harry zakładał jeden z grubszych swetrów. Nic później nie mówił, a niebieskooki zerknął na jego stopy, później na własne. Te należące do bruneta były blade i lekko sine. Jemu też na pewno wydaje się, że jest zimno.

- Jesteś głodny? – spytał Harry.

Louis powoli zaprzeczył głową, nie mając ochoty na rozmowę.


- I jesteś pewny?

- Jestem – wymamrotał Louis.

Harry mruknął cicho, nie ruszając się z miejsca. Niższy chłopak sądził, że brunet szybko opuści pokój, gdy zerkał na niego w górę przez sekundę. Harry przynajmniej raz na niego nie patrzył, koncentrował się tylko na oknie, jednak przeniósł swój wzrok, kiedy szatyn zaczął się przenosić. On sam zrobiłby tak właściwie to samo, więc nie odzywał się w żaden opryskliwy sposób. W zamian za to obejrzał go od stóp do głów, zwracając uwagę na obcisłe jeansy, które Harry nadal nosił, razem z granatową bluzą z kapturem. Louis przełknął ślinę, wędrując wzrokiem po metalowych łańcuszkach, które wisiały na szyi bruneta. Nie zauważył ich nigdy wcześniej. Lub być może Harry nie do końca je na sobie nosił. Nigdy nie był zbytnio spostrzegawczą osobą.

Westchnął po raz kolejny, otulając materiał koca wokół palców. Zadrżał lekko, kiedy znów rozjaśniło się za oknem.

- Jesteśmy na Alasce – powiedział nagle Harry.

Louis kolejny raz na niego spojrzał.

- Alasce? – spytał. – Czemu Alaska?

- A czemu nie? – Harry się uśmiechnął. – W mojej opinii to najlepszy stan ze wszystkich.

Louis wciąż na niego patrzył, czując, jak jego zęby wbijają się w wewnętrzną stronę policzka.

- Dlaczego zdecydowałeś się mi powiedzieć? – wyszeptał. – Teraz mogę tylko przekazać to policji, a mnie znajdą.

- Może. – Kręconowłosy wzruszył ramionami, krzyżując ramiona na piersiach i stukając palcami w swój biceps. – Po prostu wydaje mi się, że zasługujesz na to, żeby wiedzieć.

Louis odwrócił wzrok.

- Jesteś beznadziejny – wymamrotał.

- Już mi mówiłeś.

Szatyn zamrugał, wiercąc się na fotelu. Jego pięty były lodowate w porównaniu z górną częścią jego ciała, gdy przyciągnął nogi do klatki piersiowej. Westchnął.

- Zimno mi – powiedział. – Mogłeś wybrać Hawaje albo Australię.

- Nie lubię upałów, więc odpada. – Harry zaśmiał się.

Louis przebiegł dłońmi przez swoje włosy, grymasząc przez to, jak brudne wydawały się być.

- Dlaczego w takim razie wyjechałeś z Anglii? – Louis wymamrotał. – Nie do końca występują tam same fale upałów.

- Powiedzmy po prostu, że nie byłem tam najszczęśliwszy.

Louis znowu na niego zerknął i zmarszczył brwi, gdy zobaczył wyraz twarzy Harry'ego. Uśmiechał się, wzrok wbity miał w podłogę, a paznokcie wbijał w swoją skórę. Mimo to nie wyglądał na szczęśliwego.

- A teraz jesteś? – zapytał Louis. – Znaczy, tutaj?

- Jestem przynajmniej szczęśliwszy niż wcześniej – powiedział Harry, spoglądając na drzwi sypialni.

Louis podążył za jego wzrokiem.

- Co w takim razie sprawia, że jesteś nieszczęśliwy? – wymamrotał. – Masz dom i konie, i piękny widok.

Harry wzruszył ponownie ramionami.

- Jest więcej wartości w życiu niż tylko te materialne – powiedział, uśmiechając się delikatnie do Louisa, który musiał oderwać od niego oczy.

- Jak można być szczęśliwym bez domu? – Louis prychnął.

- Uwierz mi, można. – Harry powiedział, bawiąc się przez moment swoimi palcami. – Wydaje mi się, że bezdomna osoba może być szczęśliwsza niż ktoś z willą, samochodem i całą rodziną.

- Jak? – Louis oczekiwał jego odpowiedzi, ale kiedy żadnej nie dostał, zmarszczył brwi i zacisnął pięści. – Odpowiedz mi, jak cię o coś pytam.

Harry zaśmiał się i pokręcił głową, obracając ją, żeby spojrzeć w dół na drobniejszego i owiniętego kocem chłopaka.

- Możesz być niechciany.

Louis spotkał jego wzrok, rozchylając lekko wargi, jednak w tak niezauważalny sposób, że ledwo sam to spostrzegł. Już miał go pytać, pytać o to, czy był niechciany, ale Harry uśmiechnął się i obrócił, wychodząc z pokoju, zanim Louis miał w ogóle na to szansę.

Drzwi zamknęły się za nim i Louis wstał i zaczął go śledzić, zatrzymując się w połowie schodów. Harry zrobił to samo, gdy usłyszał za sobą kroki i podniósł swój wzrok na Louisa z małym uśmiechem.

- Mogę ci pomóc? – spytał, a Louis odchrząknął.

- Niechciany? – zastanawiał się.

Harry wykrzywił usta w uśmiechu.

- Wiesz. Że nie chcesz już kogoś blisko siebie, nawet jeśli go kochasz.

- Byłeś niechciany?

- Zostawmy to na kolejny raz.

- Co jeśli nie będzie kolejnego razu? – Louis odetchnął.

- Będzie – powiedział Harry, cicho żując część swojego języka. – Kiedyś.

Louis warknął tylko trochę, a Harry pokazał Louisowi piętro z lekkim kiwnięciem i uśmiechem.

- Czemu nie pójdziesz na górę? – zasugerował. – Mogę cię gdzieś jutro zabrać.

- Nie możesz mówić mi, co mam robić – wymamrotał w jego stronę Louis.

Harry zaśmiał się łagodnie, bawiąc się rogiem swojej bluzy.

- W takim razie może zrobisz to dla siebie? – odezwał się. – Myślałem, że mnie nienawidzisz.

- Bo nienawidzę – wymamrotał szatyn. – Ale nadal mam prawo pytać.

Harry przytaknął, kiwając ponownie głową w stronę schodów.

- Jeśli nie masz żadnych innych pytań, równie dobrze możesz iść na górę.

Louis spojrzał na niego gniewnie.

- Gdzie idziesz? Wychodzisz z domu?

Harry pokręcił głową.

- Nigdy nie zostawię cię samego na dłużej niż jeden dzień – powiedział. – Idę tylko do łazienki.

Louis przełknął ślinę. Wyglądało na to, że nadal zaciekle chciał go tu trzymać. To nie było wygodne i Louis był pewny, że Harry wiedział o jego zdaniu. Jeśli nie wywnioskował tego po gniewnych spojrzeniach i odrzucaniu posiłków czy pica, to nie miał pojęcia, kto by to zrobił. Nawet nie chodzi o ucieczkę, jak dotąd Harry praktycznie wciągnął go z powrotem, jakby był szmacianą lalką albo małym, nieposłusznym mamie dzieckiem.

- Czemu nie weźmiesz prysznica? – wyszeptał Louis.

- Toaleta była już wystarczająco droga. – Harry uśmiechnął się i to było na tyle, Louis wrócił do sypialni i rzucił się ponownie na łóżko, a brunet podszedł do trzeciej szuflady w kuchni i wyjął jej zawartość, zanim udał się do łazienki oraz zamknął za sobą drzwi na klucz.

Louis nie był już świadomy tego, jak długo tutaj przebywał. Przestało przynajmniej padać, a słońce wyszło zza chmur oraz oświetliło nagie stopy i uda Louisa swoimi promieniami. Chwilę temu podniósł się do pozycji siedzącej, po cichu przyciągając nogi do klatki piersiowej i bawiąc się bezmyślnie palcami, oczy z kolei umieszczając na szafie tuż przed sobą. Podkradł się nawet do niej i uchylił drzwiczki, ale nie znalazł tam niczego przydatnego do ucieczki, tylko jakieś koszulki z krótkim rękawkiem i zapinane na guziki koszule. Były czyste i prawie niezużyte, więc Louis wywnioskował, że Harry mógł nie zawsze chodzić ubrany. Mimo wszystko to nie tak, że będą one potrzebne. Louis był pośrodku niczego na Alasce.

Alaska.

Louis nie za bardzo uważał na lekcjach geografii, więc potrafiłby tylko wskazać ją na mapie, gdyby jakąś dostał, ale to tyle. Nie znał żadnych miejscowości, miast, więc jego wiedza zdecydowanie nie pomoże mu w żaden sposób, jeśli miałby się stąd wydostać.

Nadal też nie rozumiał, dlaczego Harry wybrał akurat Alaskę spośród tych wszystkich innych miejsc. Mógł wybrać Kanadę, Francję albo Finlandię. Nawet Szwecję.

Louis pokręcił głową i westchnął, opierając się plecami o zagłówek i rysując placami na pościeli małe i niezawierające w sobie większej nadziei wzroki. Oparł policzek o nadgarstek ręki, którą nadal trzymał na swoich zgiętych kolanach i wydmuchał na nią trochę powietrza, kiedy rysował kolejne bezsensowne rzeczy, tym razem na nowej pościeli.

Przygryzł wargę w momencie, w którym sturlał się z łóżka i upadł na podłogę, klękając z cichym jękiem. To, że jego kolana były nieco obolałe, nie było czymś, za co mógłby mieć do nich pretensje. Prawdopodobnie chodził po lesie przez wieki, więc nie zdziwiłby się, gdyby jego nogi był czerwone od zadrapań i sine od zimna.

Wstał i podszedł do okna, aby je otworzyć oraz wczołgać się ponownie na dach, skomląc cicho, kiedy się pośliznął. Złapał się drabiny, przez co nie spadł, po czym zaczął schodzić po niej najciszej, jak tylko umiał, bo nie chciał narobić wiele hałasu. Harry ciągle był czymś zajęty w środku i niebieskooki zrozumiał, że to może być coś, przy czym nie powinno się przeszkadzać. Mimo to jedynym uczuciem, które mógł odróżnić, był strach – i przytłoczył go on tak bardzo, że musiał się zatrzymać oraz zacisnąć dłoń na rąbku swojej koszulki. Zatrzymał się tuż za oknem i zaczął skubać dolną wargę, dyskretnie spoglądając przez szparę między framugą a drzwiami oraz obserwując, jak Harry znowu siedzi na kanapie i wbija wzrok w strony jakiejś grubej książki. Ta była inna, okładka była biała i miała na sobie jakieś obrazki. Louis zmrużył trochę swoje oczy z zamiarem przeczytania jej tytułu, ale nie udało mu się, więc pokręcił tylko głową. To nie miało sensu. Harry był za daleko, a Louis zgubił swoje soczewki już sto lat temu. Zaczynała boleć go przez to głowa.

Podniósł się i zastygnął w bezruchu, gdy Harry nagle obrócił się i niewielki uśmiech rozciągnął się na jego ustach, kiedy ich oczy się spotkały.

- Wchodź do środka, na dworze jest zimno – powiedział i Louis zrobił to, co powiedział, ale nie dlatego, że chciał być posłuszny Harry'emu, tylko dlatego, że naprawdę było tu zimno jak diabli.

Jego uda trzęsły się lekko, kiedy zamknął za sobą drzwi i spojrzał na ziemię, na dwa stojące blisko niego buty, oba mokre i brudne. Louis rozpoznał, że to te, które ukradł podczas swojej ostatniej ucieczki. Zamrugał kilkakrotnie, gdy patrzył w ich stronę, a potem zerknął na Harry'ego.

- Znalazłeś je – powiedział cicho.

Harry przytaknął i wrócił do czytania książki. Teraz Louis zauważył, że wkładał też jakieś karteczki między kolejne strony i bazgrał małe notatki w wolnych miejscach.

- Ta – odpowiedział chłopak z kręconymi włosami. – Trochę mi to zajęło.

- Nie masz żadnych innych?

- Mam, ale te są na jesień i zimę.

Louis wywrócił oczami.

- Nie będę tutaj aż tak długo.

- Nigdy nie wiadomo. – To były ostatnie słowa, które wypowiedział Harry przed wyciągnięciem nóg na kanapie i czytaniem kolejnych akapitów.

Louis mógł usłyszeć warknięcie gdzieś z tyłu swojej głowy i całkowicie postanowił nie wierzyć w nic przez ani jedną sekundę, dopóki nie znajdzie stąd żadnego wyjścia. Nieważne czy po prostu stąd wyjdzie, wybiegnie czy nawet znajdzie samochód, jakoś się stąd wydostanie. Na miłość Boską, miał swoje życie.

Obrócił się i wszedł do kuchni, zerkając na wolne miejsca w ścianach i na regale z książkami, który znajdował się wzdłuż podstawy schodów. Zamrugał.

- Masz samochód? – spytał.

Harry westchnął, pocierając swoje oczy za plecami Louisa.

- W garażu, tak – potwierdził, kładąc łokieć na oparciu kanapy i oglądając swojego zakładnika, chociaż nienawidził tak go nazywać. Tak naprawdę Louis nim nie był. – Ale nie powiem ci, gdzie są kluczyki.

- Skąd wiesz, że nie potrafię odpalić go i bez nich?

- Nie potrafisz.

Louis spiorunował go wzrokiem i srogą, jeszcze niepotrzebnie spokojną twarzą. Zobaczył nawet mały uśmiech i od razu zrobiło mu się niedobrze. Mógł odczuć, jakby Harry śmiał się z niego, znajdował rozrywkę w tym, że Louis dosłownie został zabrany od domu. Szatyn odetchnął nerwowo, odwracając wzrok. Jego powieki znów zaczęły piec i wyglądało na to, że Harry również to spostrzegł, bo wstał i podszedł do chłopaka, pozwalając mu zobaczyć swoje stykające się z podłogą nagie stopy. Kręconowłosy pochylił się i wyciągnął dłoń, i tak szybko, jak Louis poczuł trzy ciepłe palce na swoim policzku, tak szybko się cofnął i zderzył ze ścianą za sobą. Zaskomlał, zaciskając oczy. Jego długie rzęsy zaczęły sklejać się ze sobą, kiedy pierwsze łzy opuszczały jego oczy, jednak Louis starał się wytrzeć je kołnierzykiem koszulki, a potem spojrzeć w górę na Harry'ego. Ale Harry uśmiechał się tylko delikatnie, a Louis tego nienawidził. Nienawidził jego. Wszystkiego.

- Nie dotykaj mnie – wyszeptał Louis, a Harry zmarszczył brwi, ale opuścił dłoń. To było wystarczająco duże osiągnięcie dla szatyna, który, ponownie, odwrócił swój wzrok. Nie lubił patrzeć mu w oczy. To jak oglądanie potrąconego dziecka.

Obaj byli cicho i Louis wiedział, że Harry bez przerwy go obserwował, wnioskując po tym, że mógł cały czas widzieć go kątem oka, tak samo, jak jego blade i poranione palce stukające w udo. Louis czuł się, jakby został rozebrany do naga i zostawiony w pokoju pełnym kamer. Nawet zastanawiał się, czy może to nie jest powód, dla którego Harry go tu trzyma. Aby zawiązać go i nagrać, a potem może to sprzedać. Może reagował zbyt przesadnie, ale to była ostatnia myśl w jego głowie. Tak samo jak zabijający go Harry, był wystarczająco przerażający, by nie być na pierwszym miejscu.

- Jestem głodny – wyszeptał po ciągnącej się w nieskończoność chwili Louis, podwijając swoje palce u stóp na jasnej, drewnianej podłodze. Zamrugał kilka razy, patrząc w dół. – I jest mi zimno.

Na szczęście szatyn przestał się łamać, był zadowolony, że Harry prawdopodobnie niczego nie zauważył. Brunet przytaknął, obserwując Louisa z niedużym uśmiechem. Przebiegł dużą dłonią przez swoje loki.

- Mam jakieś ubrania w komodzie na piętrze. Możesz jakieś sobie wziąć – odezwał się ciszej niż normalnie, jak zauważył Louis.

Pokręcił swoją głową.

- Chce swoje – wymamrotał. – Nie twoje.

Harry westchnął, nie ruszając się z miejsca, po czym wzruszył ramionami i uniósł ręce w geście podawania się.

- Zgoda. Pójdę po nie, a potem zrobię ci jakiś obiad.

Louis pozostał cicho, stukając lekko stopą w podłogę, a dłonie trzymając splecione za plecami.

Harry również się nie odezwał, odwrócił tylko i zaczął wchodzić na górę, za każdym krokiem pokonując dwa schody, wzrok Louisa wylądował na jego nogach w ostatniej sekundzie, a sam chłopak stał cały czas w tym samym miejscu, wsłuchując się wyłącznie w odgłosy wydawane przez Harry'ego z góry. Może tak często ze sobą gadał. Louis nigdy nie rozmawiał sam ze sobą. Brunet wrócił na dół kilka chwil później z czymś, co wyglądało jak para spodni od dresu i rozpinany sweter, jednak Louis prędko pokręcił głową.

- Powiedziałem, że chcę swoje.

- To wszystko, co mam, kochanie.

- Nie nazywaj mnie kochaniem – wymamrotał Louis i po prostu wziął ubrania, czując zbyt duże zmęczenie jak na kłótnię. Spojrzał jeszcze raz w górę na Harry'ego, zanim wślizgnął się do małej łazienki i zamknął za sobą drzwi, po cichu siadając na krawędzi wanny. Siedział tak przez chwilę, w jakiś sposób ubierając się do połowy i ruszając nagimi palcami u stóp. Westchnął, po czym odchylił głowę i spojrzał na sufit. Biała farba odpryskiwała. Nie żeby to był jakiś ważny szczegół czy coś.

Kiedy szatyn wyszedł ponownie z łazienki, jego stara koszulka leżała ładnie złożona na meblach, a przywitał go piękny zapach, co szczęśliwie znaczyło, że jego nos znów spełniał swoją funkcję. Louis natychmiast mógł wyczuć, że Harry przyrządzał kurczaka i upewnił się przy tym jeszcze, gdy ciekawsko wystawił głowę w rogu kuchni i zauważył, jak brunet przewraca coś na patelni. Oglądał go przez pewien czas, zastanawiając się, czy innym gotuje tak samo, jak dla niego i przygryzł środek swojego policzka, kiedy Harry zaczął kroić paprykę oraz także wrzucił ją na patelnię. Może to tylko zbieg okoliczności, że Louis uwielbiał paprykę.

Musiał się schować, gdy Harry odwrócił się, żeby sięgnąć po coś z półki, a Louis stał nieruchomy, dopóki nie mógł poczuć znajomego zapachu curry. Może to też był zbieg okoliczności. Że Louis używał curry do niemal wszystkiego, co jadł. Obrócił się i stanął twarzą do wyższego chłopaka, który nagle pojawił się obok – jego policzki zaróżowiły się od gorąca kuchenki, a loki przykleiły lekko do czoła. Stał nieznośnie blisko, więc Louis zrobił krok w tył, naciągając przez moment sweter.

- Obiad gotowy. – Kręconowłosy uśmiechnął się, a Louis przytaknął, nie spoglądając na niego, gdy przeszedł obok i usiadł przy stole.

Był już nakryty, dwa białe i popękane talerze, stojące naprzeciwko siebie razem ze szklankami i sztućcami. Harry ułożył obok nawet jakieś zielone serwetki, ale Louis był raczej pewny, że żaden z nich ich nie użyje. Westchnął cicho, patrząc na dłonie Harry'ego, które nakładały posiłek z patelni na jego talerz i Louis miał ochotę się zabić, ale musiał wspomnieć o tym, że całość pachniała fenomenalnie.

Nie podziękował za jedzenie, gdy Harry usiadł po drugiej stronie stolika, mimo że wyglądało na to, że tego oczekiwał, Louis po prostu sięgnął po swój widelec i zaczął jeść bez słowa. Nie chciał też wspominać o tym, że smakowało równie dobrze, chyba że by spytał.

- Smakuje ci? – spytał Harry.

Louis natychmiast przeklął.

- Tak – wymamrotał, nadal żując ten cholerny kawałek kurczaka, który był niebem w gębie.

Harry zamruczał nisko w zadowoleniu. Louis warknął cicho, nabijając na widelec kawałek papryki, zanim włożył go do ust. Odsunął od siebie talerz z dwoma kawałkami warzyw i jednym kawałkiem kurczaka. Chętnie i nimi zaspokoiłby swój głód, ale pozwolenie Harry'emu uwierzyć, że naprawdę zrobił coś dobrego nie wchodziło w grę. Brunet zauważył, że Louis nie zjadł wszystkiego, sięgnął po swój talerz i umieścił na nim wszystkie resztki, również je jedząc. Louis skrzyżował ręce i odchylił się do tyłu.

- W takim razie wątpię, żebyś chciał deser – powiedział Harry, śmiejąc się cicho oraz przełykając ostatni fragment swojego obiadu i dokańczając też wodę.

- Nie – wymamrotał w odpowiedzi Louis, po czym wstał. Zasunął za sobą krzesło. Może i nie potrzebnie, ale czuł, że miał to zrobić. Zaczął wchodzić po schodach, czując się znacznie lepiej, gdy teraz coś już zjadł.

Jego dłoń znalazła się na poręczy, gdy stawiał kolejne kroki i mógł poczuć zimne drewno pod opuszkami swoich palców. Same schody pod jego stopami też były zimne. Zachowywał się naprawdę śmiesznie, narzekając na te wszystkie beznadzieje, poważnie.

- Zabieram cię gdzieś jutro.

Louis znów opuścił swój wzrok na Harry'ego, obserwując, jak przy uśmiechu w jego policzku pojawia się dołeczek. Wydawało się to zastanawiające, jak ktoś tak popaprany może tak często się uśmiechać. To było głupie, Louis pomyślał, że nawet uśmiechał się z pozoru z małych rzeczy. Niebieskooki był niemal szczęśliwy przez to, że sam nie uśmiechnął się ani razu, odkąd się tu znalazł. Oczywiście nie było tu też wiele rzeczy, które byłyby w stanie wywołać uśmiech.

- Wracam do domu? – spytał Louis, a mała iskierka nadziei w jego sercu zgasła tak szybko, jak tylko Harry zaprzeczył głową. Nie, oczywiście, że nie. O czym Louis w ogóle myślał? Że tak po prostu pozwoli mu sobie pójść?

- Nie, zabieram cię na polowanie.

Louis prychnął.

- Och, wow. Skaczę ze szczęścia.

Harry zaśmiał się krótko, podchodząc do blatu razem z teraz już pustymi talerzami i szklankami i umieszczając wszystko w zlewie. Louis oparł swój łokieć o poręcz, po cichu bawiąc się paznokciami.

- ... na co będziemy polować? – spytał po chwili Louis. Mógł przecież spytać.

Harry sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się przez moment.

- Na ptaki – powiedział w końcu. – Orły.

- To w ogóle zgodne z prawem? – wymamrotał Louis, unosząc wzrok na piętro. Nigdy wcześniej nie był na polowaniu, więc nie miał bladego pojęcia.

Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem – powiedział, a jego ramiona opuściły się nagle, jakby wypuszczał z siebie ogromne westchnienie. – Jak do tej pory nikt mnie nie złapał.

Louis westchnął i potarł delikatnie swoje oczy. Czuł się zmęczony, nawet mimo tego, że nie robił praktycznie niczego przez cały dzień. Był przyzwyczajony do naprawdę szybkich obrotów w ciągu dnia, więc nierobienie niczego wykańczało go bardziej, niż mogłoby się zdawać.

- Co jeśli to nielegalne? – wymamrotał.

- Porwałem cię. Nie sądzę, żeby zabicie kilku orłów było uważane za gorsze.

Louis zerknął na niego kolejny raz, zauważając, że nadal przebiegał dłonią przez swoje włosy. To nawyk, tak mu się zdawało. Miał tylko nadzieję, że brunet nie robił tego podczas gotowania jego jedzenia.

- Słuszna uwaga – powiedział, obracając się delikatnie w jednym miejscu. Polowanie z Harrym nie było najbardziej kuszącą rzeczą, z jaką ostatnio się zetknął, ale brzmiało znacznie lepiej niż siedzenie samemu przez cały dzień albo umieranie z zimna przy próbie ucieczki. Poza tym może uda mu się złapać strzelbę i zastrzelić Harry'ego. Nie, nie był mordercą. Ale może niedługo nim będzie.

- Dobra – powiedział Louis, poddając się. – Pójdziemy jutro na polowanie.

Harry obrócił się i rozweselił, mrużąc delikatnie oczy.

- Świetnie. Zaczynamy wcześnie rano. Idź i odpocznij trochę.

- Nie możesz mi mówić, co mam robić.

- Proszę, połóż się do łóżka, kochanie.

- Nie nazywaj mnie kochaniem. 

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz