7. Zgromadzenie

493 21 8
                                    

Obudziłam się tam, gdzie zasnęłam, czyli na najbardziej miękkim kawałku ziemi, jaki udało mi się znaleźć, gdzieś pod południową ścianą więzienia (nie mam pojęcia, skąd wiem, że południową, ale wiem). Poprzedniego wieczora długo nie mogłam zasnąć. Przez jakiś czas rozmyślałam o tej wizji, tym wspomnieniu, jak to nazwał Newt. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że to faktycznie było wspomnienie, że to kiedyś naprawdę się wydarzyło. Potem zastanawiałam się nad tym całym Zgromadzeniem: kto tam będzie, jak tam będzie i dlaczego w ogóle je zwołali. Wspominałam też, jak Minho wyrażał się o Alby'm. Ciekawa byłam, jaki w rzeczywistości jest przywódca Streferów.
- Caaami! - aha, rozpoznam ten denerwujący głosik na drugim końcu Strefy - Azjata przyszedł uwolnić mnie z zamknięcia.
Po chwili drzwi rozwarły się z hukiem, który spokojnie mógłby się równać z odgłosem startującego samolotu i stanął w nich rozpromieniony Minho.
- Pobudka śpiochu! - krzyknął od progu.
- A ciebie mamusia nie nauczyła, smrodasie jeden, że się puka? - spytałam zagniewana.
Wtedy nikt, komu miłe było własne życie nie powiniem się do mnie zbliżać - byłam naprawdę w parszywym humorze i Azjata chyba to zauważył. Trzema dużymi susami podszedł, usiadł koło mnie na glebie i zamknął w swoim niedźwiedzim uścisku. Wtuliłam się w niego. Objął mnie mocniej. Nie zdawałam sobie sprawy, że potrafi być taki delikatny.
Nagle poczułam gorące łzy spływające mi po policzkach. Ja płaczę?
- Cii - uspokajał mnie Minho. - Spokojnie, wszystko będzie ogay.
- Ja tak n-nie mo-mogę Minho - wychlipałam w jego ramię. - Co ja takiego zrobiłam?
- Cami posłuchaj - tłumaczył Azjata kojącym tonem - Alby to palant i tuman, a uwierz mi, rozmawiałem z chłopakami i prawie wszyscy, mimo że jesteś tu tak krótko, zdążyli cię polubić.
Podniosłam na niego moje zapłakane oczy, a on delikatnie przejechał mi kciukiem pod nimi, aby otrzeć ostatnie łzy.
- Naprawdę? - spytałam cicho.
- No jasne - posłał mi jeden z tych swoich zniewalających łobuzerskich uśmiechów i pomógł wstać. - Chodź smutasku, idziemy na śniadanie.
Po drodze do stołówki spotkaliśmy Willa, rozmawiającego z innym chłopakiem. Był wysoki, szczuplejszy chyba nawet od Newta, miał bardzo ciemne włosy, brązowe oczy ze złotymi refleksami i smukłą, ładną twarz. Czy w tej Strefie wszyscy chłopcy muszą być aż tacy przystojni?! Niesprawiedliwe!
- Siemka Minhoś, hej Cami! - przywitał się wesoło Will, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc, że ksywka nadana przeze mnie Azjacie już się przyjęła.
- No elo mordo (ze specjalną dedykacją dla mojej przyjaciółki Oli😘 ~ od autorki) - odezwał się skrzywiony Minho, a ja zachichotałam.
- A, byłbym zapomniał - zreflektował się niebieskooki. - Cami, to jest James, mój najlepszy kumpel.
Chłopak podał mi rękę. Miał smukłe i długie palce muzyka.
- Mów mi Jem, jak wszyscy - zaproponował aksamitnym głosem. - Nie jestem przyzwyczajony do mojego pełnego imienia.
- Spoczko. Ale mam jedno pytanie Jem - uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi tym samym. - Jakim cudem ty z nim wytrzymujesz? - wskazałam głową na Willa, który już oddalał się z Azjatą w stronę stołówki.
Jem wybuchnął śmiechem.
- Nie jest aż tak źle - skwitował rozbawiony.
- Czym się zajmujesz w Strefie? - spytałam zaciekawiona, bo Niusiek powiedział, że każdy na swoją profesję.
- Jestem Opiekunem Plastrów, czyli naszych bezdyplomowych strefowych lekarzy. Will jest moim zastępcą. Ale potrzebujemy jeszcze pielęgniarki - nawet nie masz pojęcia, jak często coś się tutaj dzieje - a Minho odrzucił naszą propozycję - skrzywił się w udawanym rozżaleniu, przyprawiając mnie o atak śmiechu. Gdy się uspokoiłam, kontynuował - podobno jutro masz u nas staż.
- Będziesz na Zgromadzeniu?
- Tak, spokojnie. Nie masz się czym martwić, Alby nie ma żadnych podstaw, żeby ci cokolwiek zarzucić. Co ty na śniadanie przed rozprawą? - uśmiechnął się do mnie zachęcająco, a ja skinęłam głową.
Po posiłku, na który składały się płatki na mleku i kromka z serem, poszłam w towarzystwie Minho, Newta i Jema do Bazy na Zgromadzenie. Will też chciał iść, ale nie był Opiekunem. Biedaczek, obraził się i powędrował w stronę lasu. Ja też czułabym się dużo pewniej, gdyby szedł. Przy nim zawsze jestem wesoła.
Gdy weszliśmy do Pokoju Zgromadzeń, wszyscy już tam byli.
Opiekunowie siedzieli w półkolu pod ścianą, a na środku stało pojedyncze krzesło, zapewne dla mnie. Ehh.
Z bólem serca odłączyłam się od chłopców, którzy podeszli zająć swoje miejsca - Jem jako Opiekun Plastrów, Minho jako wódz Zwiadowców, a Newt jako zastępca Przywódcy. Ja powlokłam się z miną skazańca, którym w gruncie rzeczy byłam, na samotne krzesło.
Alby wstał, lecz rozmowy nie cichły. Po kilku minutach Newt zlitował się nad szefuńciem.
- Zawrzeć wszyscy twarzostany!! - wydarł się naprawdę głośno i to w końcu podziałało.
- Wszyscy wiemy, po co tu jesteśmy, ale oficjalnie przypomnę, że zebraliśmy się tutaj, ponieważ naszej Njubi wróciły wspomnienia - wśród zebranych przeszedł pomruk znudzenia.- Cisza! A więc musimy pomyśleć, co z tym fantem zrobić.
- Alby, czy my musimy to wałkować? - spytał Zart, sprawujący pieczę nad Zieliną. - Cami to nie jest następna Helen - rozległy się potakujące pomruki, kilka osób pokiwało głowami.
Przywódca próbował coś powiedzieć, ale przerwał mu Jem.
- Zart ma rację, Alby - odezwał się ugodowym tonem. - Może za bardzo się pospieszyłeś z tym Zgromadzeniem? Lepiej poczekajmy jeszcze, hmm... Jeszcze 2 tygodnie. Jeśli w tym czasie coś jej się przypomni, przyjdzi do Newta albo do ciebie, ogay? Niepotrzebnie ciągamy się po zebraniach, skoro i tak każdy z nas ma mnóstwo roboty.
- No... dobra - niechętnie zgodził się przywódca. - Ale 2 tygodnie, nie więcej. Kto jest za takim rozwiązaniem?
Wszyscy podnieśli ręce. Wniosek nasuwa się sam: albo mnie lubili i wierzyli mi, albo po prostu chcieli stamtąd jak najszybciej wyjść. Jedno z dwojga.
Skończyło się na tym, że, jak na razie, jestem ułaskawiona.
Wymknęłam się szybko z sali i poszłam do lasu. Wydawało mi się, że w oddali zobaczyłam światło. Podeszłam bliżej. Okazało się, że to Will siedzi przed namiotem i grzebie patykiem w dogasającym ognisku.
- Hejka.
- Cami! - na jego zmęczoną twarz wpełzł promienny uśmiech. - Jak tam rozprawa z generałem Alby'm?
- Nie było, aż tak źle... - kogo ja oszukuję, było masakrycznie! - Ułaskawiono mnie na okres próbny 2 tygodni.
Chłopak był pod dużym wrażeniem - widocznie nieczęsto kogoś oszczędzano.
- Jak ci się to udało?
- Jem - odparłam krótko.
Zaśmiał się.
- Ten to potrafi wszystkich przekonać do swoich racji. Masz gdzie spać? - spytał, nagle zmieniając temat.
- Nie... Ale jest południe, a ty mi tu ze spaniem wyjeżdżasz?
- Jesteś zmęczona.
- No może. Chyba będę spała na drzewie.
- Nie pozwolę na to! Właź do środka! - zakomenderował wskazując wnętrze namiotu. - Drzemka dobrze ci zrobi. Ja mam dziś wolne, więc będę tu siedział, póki się nie obudzisz, ogay?
- Mhm - wymamrotałam sennie.
Wpełzłam do namiotu i ułożyłam się wygodnie. Tysiąc razy lepiej niż w Ciapie.
Dręczyło mnie jednak kilka pytań, na które nie znałam odpowiedzi, a najważniejsze z nich brzmiało: kim jest Helen?
Z głową pełną niezadanych pytań zapadłam w niespokojny sen.
***
Hejka😸 Dzisiaj starałam się napisać dłuższy rozdział niż poprzednio. Mam nadzieję, że ktoś to czyta. Niedługo dodam następny. Gwiazdki i komentarze bardzo motywują!😘 Buźka :*

Fearless||TMROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz