PRZECZYTAJ NOTKĘ NA DOLE💝
*WILL*
Dobra wiadomość z ostatnich dni jest taka, że relacja Minho i Cami osiągnęła poprzedni poziom. Zła z kolei to fakt, że mamy z Newtem przekichane i to w sumie nawet bardzo. Znaczy odzywają się do nas i w ogóle, ale są tacy podejrzanie mili, że mam niejakie podstawy podejrzewać, że nie puszczą nam tego płazem. No cóż, czas pokaże.
Takie właśnie myśli przewijały się przez moją głowę, gdy w naszym szpitalu w Bazie bandażowałem głowę Brada. Nieszczęsny Budol zagadał się z kumplem i nie zauważył ciężkiej deski, którą chłopaki podnosili za pomocą dźwigu. Bum i wstrząs mózgu gotowy. Ma chłopak szczęście że nie dostał mocno.
Przez myśl przemknęło mi gdzie jest Jem, ale przypomniało mi się, że Pudło przywiozło zapasy i teraz on i Cami zasuwali po schodach na górę i w dół, wnosząc różne medykamenty. Nie uznajcie mnie za okropnego sadystę, ale w sumie się cieszę, że Brad oberwał po dyńce i nie muszę tak zaiwaniać po tych rozklekotanych stopniach. Pamiętam swój termin u Zwiadowców... Święty Bóldożerco! Ale mi Minho dał popalić wtedy... Nadal, kiedy o tym myślę, czuję ten ból mięśni m.im. ud, który prześladował mnie następnego dnia. Moje pośladkowe wielkie też ucierpiały, ale to już inna historia.
- No, gotowe - oznajmiłem odkładając nożyczki i bandaż.
Chłopak wstał i podszedł do stołu, na którym była pusta metalowa taca. Podniósł ją i przejrzał się niczym w lustrze, a potem odwrócił się do mnie.
Uniosłem instynktownie brwi (wpływ mojej przyjaciółki), bo już wiedziałem co mnie czeka.
- Will, stary. Nie chcę podważać twojego autorytetu czy coś, ale czy bandaż na głowie nie powinien być na głowie, a nie przy okazji na szczęce?
Westchnąłem, wyrzucając ręce w górę. To pytanie zadawał co drugi leczony na tę część ciała sztamak.
- Nie krótasie - odparowałem - bo tak się składa, że jakbym nie zabezpieczył opatrunku o szczękę, to by ci się zsunął po paru minutach. A teraz nie wydziwiaj i idź już, tylko na przyszłość uważaj na latające deski - rzuciłem, przeganiając go z "gabinetu", co on skwitował ostentacyjnym wzniesieniem oczu do nieba.
- A poza tym - krzyknąłem za nim jeszcze - szczęka to część głowy!
Zanim zamknąłem drzwi, usłyszałem jeszcze głośne westchnienie dobiegające gdzieś z połowy schodów.*CAMI*
Spojrzałam na zegarek. 17.13. Wrota zamkną się za równo 47 minut. A Minho nadal nie ma. Wiem, że nie mam najmniejszych podstaw, żeby się o niego tak zamartwiać, bo jest przecież najlepszy z najlepszych, a nasza relacja i tak dopiero co wróciła na poprzedni poziom, ale to nie daje mi spokoju. Boże Camille puknij się w czoło, zachowujesz się jak dziecko. Wróci. Wróci. Na pewno wróci. Co ja się tak zamartwiam?! Pogrążona w takich oto myślach stałam obok Północnych Wrót, przez które, zgodnie z rozkładem dnia, powinien dziś wbiec Azjata i czekałam. I czekałam. I czekałam. 17.34. Nadal czekałam. 17.46. Wciąż czekałam, teraz już zdenerwowana nie na żarty. 17.53. Chryste Panie, nadal ani śladu po tej ślamazarze.
Wreszcie usłyszałam znany mi już dobrze dźwięk przesuwania kamiennych murów po ziemi. Gdzie, na śmierć cholernych Stwórców, jest ten skośnooki idiota?!
Jest! Wyłonił się zza zakrętu!
- Szybciej!! Szybciej! - darłam się wniebogłosy, ściągając na siebie tym samym uwagę kilku sztamaków. Nie zwracałam na to uwagi, liczył się Minho.
Odetchnęłam z ulgą, gdy w ostatniej chwili Azjata przecisnął się przez zsuwające się ściany i padł jak nieżywy na glebę.
Odpadłam obok niego na kolana.
- Gdzieś.Ty.Był? - wycedziłam, bo teraz, gdy wiedziałam, że jest bezpieczny, wściekłość na jego nieostrożność wzięła nade mną górę.
Minho podniósł głowę i skierował na mnie umęczone spojrzenie. Od razu zmiękłam. Później mu zrobię awanturę.
Wysłałam jakiegoś chłopaka, który się akurat napatoczył, do Jema albo Willa do Bazy po wodę, waciki, bandaże i coś do odkażania, a sama zaczęłam oglądać Opiekuna Zwiadowców w poszukiwaniu jakichś obrażeń. Poza kilkoma siniakami, zdartym łokciem i, dość głębokim niestety, zadrapaniem na lewej kości policzkowej nic nie znalazłam.
W międzyczasie wrócił ten chłopak niosąc naręcze medykamentów. Za nim biegł Will z butelką wody.
Wymamrotałam szybkie podziękowanie i odprawiłam delikwenta. Sama wzięłam od kolegi po fachu wodę i podałam Azjacie, który szybko opróżnił butelkę.
Potem, z pomocą Willa, zrobiłam prowizoryczne opatrunki i zaprowadziliśmy poszkodowanego do szpitala, by móc go opatrzyć bardziej profesjonalnie, że się tak wyrażę.
Minho przez całą drogę jęczał jak to go wszystko boli i jak to mu źle i niedobrze. Naprawę zaczął działać mi na nerwy, więc gdy zatrzymaliśmy się na chwilę koło stołówki, bo Patelniak pilnie potrzebował pomocy na poparzone palce, syknęłam mu do ucha:
- Słuchaj baranie, nie po to się godzinę pod Wrotami wystałam czekając aż łaskawie postanowisz dowlec swój tyłek do Strefy, żeby teraz wysłuchiwać twoich jęków.
Azjata spojrzał na mnie bystrym wzrokiem, choć wyraz twarzy nadal miał zmęczony.
- Zamknij się i daj mi pracować. Chcesz się na nich zemścić za tą komórkę czy nie? - dodał, wywracając oczami w stronę Zieliny, gdzie jakiś nieszczęsny sztamak dostawał opieprz od Newta, a potem na budynek przed nami, w którym przed chwilą zniknął Will. - Przygotowuję grunt, więc siedź cicho i nie przeszkadzaj. - Puścił mi oczko.
Doznałam olśnienia. Chciałam przeprosić, ale przez to mrugnięcie tylko przewróciłam oczami i oszczędnie kiwnęłam głową.
- Świetnie - skwitował.
Wrócił nasz kruczowłosy przyjaciel i po kilku minutach dotarliśmy do drewnianego (w mojej opinii walącego się już - serio jego stan mogę śmiało określić jako OPŁAKANY, ale w sumie czemu się dziwić.... Brakowało tu kobiecej ręki...) budynku.
Najgorsza część? Schody. Ooo tak, powiedziałam to.
Wyobraźcie sobie wchodzić po rozklekotanych schodach (dwie osoby obok siebie) w (niecałkowitej, ale jednak) ciemności, ciągnąc (tak, mogę śmiało powiedzieć "ciągnąc", bo Zwiadowca chyba za bardzo wczuł się w rolę i udając wyczerpanego do granic możliwości ledwie trzymał się na nogach, zachowując przytomność) ciężką kłodę? Tak? To macie mniej więcej jako taką wizję tego, przez co z Willem przechodziliśmy przez ten krótki, lecz jednocześnie ciągnący się w nieskończoność czas.
CZYTASZ
Fearless||TMR
FanfictionBiegłam. Myśl, nakazałam sobie w duchu. Oddychaj. Obejrzałam się przez ramię i w ciągu sekundy moje opanowanie diabli wzięli. To było tuż za mną. I zbliżało się w zatrważającym tempie. Gdzie są moi przyjaciele, kiedy akurat są potrzebni?! Dotarłam d...