- A niech cię porwie Bóldożerca! - krzyczała na oko trzynastoletnia dziewczyna, goniąc trochę starszego od niej Azjatę.
- Cami, nie! Naprawdę, to nie moja wina! No nieee! Newt się pomylił! To miało być na Alby'ego, serio! - usiłował się w biegu tłumaczyć, oczywiście profilaktycznie się nie odwracając.
- I to właśnie chcesz mi powiedzieć po wylaniu na mnie kubła zimnej wody?! Gdzie jest Newt w takim razie?
- Jezu, skąd mam wiedzieć? Schował się gdzieś. Cami, naprawdę! Przepraszam!
Chłopak zatrzymał się i ze strachem spojrzał za siebie, ale zdawało się, że najgorsze niebezpieczeństwo już minęło. Dziewczyna uspokoiła się nieco, a to za sprawą drugiej, niemal identycznej (nie licząc innego koloru włosów) postaci, trzymającej jej rękę na ramieniu.
- O Boże, Helen - jęknął z ulgą Minho i podszedł bliżej. - Ratujesz mi życie.
Obudziłam się z boląca głową. Z małą trudnością wstałam, cudem tylko nie zaliczając bliskiego spotkania z mega niskim sufitem. Czy ktoś mi może łaskawie wytłumaczyć gdzie ja się w ogóle znajduję? Przecież to nawet Ciapa nie jest! Tam był normalny sufit i (popsute, bo jakże by inaczej) krzesło. Tu jest nic! A wróć. Jednak coś jest. Ciemność. Zrobiłam krok do przodu, potknęłam się o coś i poleciałam na łeb, na szyję. Na szczęście wylądowałam na czymś miękkim. To coś się poruszyło!
Uderzyłam się dłonią w czoło. Ale ty jesteś głupia Camille. Przecież zawsze nosisz w kieszeni małą latarkę. Sięgnęłam do kieszeni moich dresowych szortów. Faktycznie była tam mała, czarna latareczka. Włączyłam ją szybko, a snop światła skierowałam na tą kłodę, o którą się potknęłam. I przeżyłam szok. Na podłodze, rozciągnięty, leżał nieprzytomny Minho. Mimo że stosunki między nami pozostawały napięte, serce podeszło mi do gardła. Upadłam obok niego na kolana i zaczęłam nim potrząsać, starając się go obudzić. Nie skutkowało. Przemogłam się (i to wcale nie miało nic wspólnego z tym, że chciałam to zrobić od dawna!) i dałam mu z liścia w twarz. Nie jakoś bardzo mocno, jednak nieskutecznie.
- Jeszcze mi za to podziękujesz - mruknęłam pod nosem i zamierzyłam się mocniej. Znów nic.
Spróbowałam jeszcze raz. Byłam już na skraju załamania nerwowego. Postanowiłam się nie poddawać. Uniosłam rękę, ale... nie trafiłam w nic, bo w połowie drogi czyjąś dłoń złapała mnie za nadgarstek.
- Ja wiem, że mi się coś tam należało... Ale bez przesady.... - wydusił z siebie oszołomiony Azjata.
- Niech będą przeklęci Stwórcy, żyjesz - westchnęłam z ulgą i pomogłam mu podnieść się do pozycji siedzącej. - Swoją drogą co to za miejsce?
Minho rozejrzał się. Nie próbował jeszcze wstać, więc nie jestem pewna czy to dlatego, że znał to pomieszczenie i zdawał sobie sprawę z wysokości sufitu, czy po prostu mu się nie chciało.
- Nie jestem pewien - zawahał się. - Hmm... To może być składzik Zarta. O, masz latarkę! - Wyciągnął rękę. - Mogę pożyczyć? Mmm... - Poświecił naokoło. - Albo może to też być ta mała szopka koło Mordowni, gdzie Winston trzyma swoje przybory.
- Zaraz, zaraz... Przybory? - powtórzyłam nierozumiejąc, ale z dziwnym przeczuciem, że to, co usłyszę, nie do końca mi się spodoba.
- Noo przybory. Wiesz, te wszystkie siekiery, łopaty... Nie znam całkowitej zawartości jego komórki, ale to rzeczy, których używa do pracy.
Winston jest Rozpruwaczem. Żołądek zamienił się z sercem i teraz on podszedł mi do gardła.
- Chcesz mi powiedzieć - zająknęłam się - że on tu trzyma... Przecież on... - Nie mogłam sklecić zdania.
- Niekoniecznie - odparł rozbawiony Minho. - Tak jak wspominałem wcześniej, może to też być szopa Zarta.
- No zabawny jesteś, nie ma co - rzuciłam obrażona i odebrałam mu latarkę, co było trochę trudne że względu na jego posturę i refleks. Ale udało mi się!Kto jest ze mnie dumny?
Pozwoliłam, by moja ręka zatoczyła półkole, świecąc wokoło latarką odebraną chwilę wcześniej temu drągalowi. Nagle słaby snop światła padł na widły ubrudzone jakąś ciemną substancją. Czy to...? Chyba mam zawał.
Moja dłoń sama znalazła drogę do dłoni Minho. Nie zwracałam uwagi na to, że to może jakieś niewłaściwe zachowanie, bo aktualnie moje serducho na chwilę stanęło ze strachu.*MINHO*
Przyglądałem się bez entuzjazmu jak Cami obczaja zawartość szopy przy pomocy latarki.
Na początku byłem trochę skonfundowany, ale zaraz poznałem, że siedzimy zamknięci w starej szopie Opiekuna Zieliny. Nową szopkę Budole postawili Zartowi bliżej pól. W tej zostały połamane narzędzia (niektóre z nich nadal ubrudzone ziemią) i stare widły, które połamał jakiś mądry Pomyj. Oczywiście zrzucił winę na to, że (podobno!) były źle wykonane i wykręcił się od odpowiedzialności, a to tylko dlatego, że Alby ma na wszystko wywalone, Newt wtedy miał za dużo na głowie, a ja byłem w Labiryncie. Nawet nie chciało mu się ich umyć! Założę się, że nadal są ubrudzone klumpem.
Nagle brunetka zamarła, a ja poczułem jak jej dłoń łapie moją. Słodki Bóldożerco! To przecież niemożliwe. Uścisnąłem kojąco jej rękę, gotowy, by móc posłużyć jej jeszcze jakąś pomocą.
- Aaa... Co się stało? Co zobaczyłaś? - spytałem ciekawy.
Camille przez krótką chwilę dochodziła do siebie, a potem lekko drżącą ręką wskazała na stojący w kącie bliżej nieokreślony przedmiot.
Delikatnie odebrałem jej latarkę i powoli zrobiłem parę kroków, jednocześnie zastanawiając się co mogło ją tak wystraszyć.
Po chwili wszystko stało się jasne... Stare widły. Typowe. Nadal w klumpie. Oczywiście, jakże by inaczej. Ale faktycznie, z takim oświetleniem mogło się wydawać, że to... No właśnie, co?
- Cami - odezwałem się cicho. - To tylko stare widły Zarta, w dodatku nadal brudne. Co takiego zobaczyłaś?*CAMI*
Kiedy usłyszałam słowa Minho, byłam na siebie wściekła. Jak mogłam być takim tchórzem?! Chociaż to pewnie i tak przez to co mi ten kretyn naopowiadał. Ugh...
- Nic, nic - zbyłam go i wyswobodziłam rękę. Czar prysł. - Dobrze, panie Zwiadowco. Masz jakąś światłą koncepcję jak się stąd wydostać?
- Otóż mam, pani Plaster. Podejrzewam, że wystarczy po prostu spróbować otworzyć te oto drzwi. - To mówiąc wskazał na drewniane, mocno już nadgryzione zębem czasu deski, z których ktoś sklecił jako takie drzwi.
Wzruszyłam ramionami, zła, że nie przyszło mi to wcześniej do głowy i ruszyłam w stronę potencjalnego wyjścia. Popchnęłam. I nic.
- Ani drgną - poinformowałam uprzejmie stojącego za mną Azjatę.
Ten w odpowiedzi tylko wyminął mnie, złapał za klamkę i pociągnał. Drzwi stanęły otworem.
Spojrzałam sceptycznie.
- Za łatwo poszło.
- Za łatwo? Przypomnij mi, żebym dał ci instrukcję obsługi drzwi. Może nawet sam ją napiszę...
- Cóż za zaszczyt - skomentowałam.
- ... ale to wszystko po obiedzie.
- Pfffff... Typowe. Jak myślisz kto nas tam zamknął?
- Mam pewne podstawy podejrzewać, że to zrobili ninja. - Wniosłam oczy ku niebu, a on wykrzywił wargi w uśmiechu i kontynuował. - Albo to te dwa sztamaki, które siedzą teraz w krzakach po naszej prawej stronie i myślą, że ich nie widać - mówił głośno, bo ukrywający się Streferzy na pewno go usłyszeli.
Ja nie musiałam się już oglądać.
- Will i Newt? - spytałam cicho.
- Will i Newt.***
- Ty durniu, mówiłem, że tak będzie! - chciał krzyknąć Newt, jednak ze względu na sytuację musiał ograniczyć się do głośnego szeptu.
- Oj nie panikuj. - Will starał się grać pewnego siebie, chciał doskonale zdawał sobie sprawę, że wściekła Camille + wściekły Minho = śmierć na miejscu.
- Nie panikuj?! - powtórzył blondyn. - Puknij się w tą swoją łepetynę.
- Dobra... - przyznał drugi z konspiratorów. - Faktycznie chyba nie tak miało być... Ale przynajmniej się do siebie odzywają.
Newt mruknął coś ponuro.
- Co? - Will nadstawił ucha. - Powtórz, nie słyszałem.
- Mówię - powiedział z naciskiem Newt - że to marna pociecha.
- Ale zawsze jakaś.***
Hello Gladers! Wakacje, słonko świeci i wszyscy korzystamy z wolnego czasu: ja piszę rozdział - a Wy może go przeczytacie. I może Wam się spodoba i coś po sobie zostawicie... Kto wie? Buźka :*
CZYTASZ
Fearless||TMR
Fiksi PenggemarBiegłam. Myśl, nakazałam sobie w duchu. Oddychaj. Obejrzałam się przez ramię i w ciągu sekundy moje opanowanie diabli wzięli. To było tuż za mną. I zbliżało się w zatrważającym tempie. Gdzie są moi przyjaciele, kiedy akurat są potrzebni?! Dotarłam d...