Zjednoczenie

181 26 20
                                    


Mija dziesięć minut, dwadzieścia, w końcu czterdzieści, a ja wciąż biegnę, nie zatrzymując się nawet na złapanie oddechu. Palą mnie nogi, czuję, że już więcej nie wytrzymam, ale chęć na wyrwanie się z koszmaru jest za silną. Zapada zmrok a ja nie przestaję biec, dopiero gdy oddechy goniących mnie sąsiadów cichną, zbieram się na odwagę i odwracam za siebie, bojąc się co tam ujrzę. Na szczęście nikogo nie zauważam, postanawiam odpocząć. Biegnąc dotarłam na polanę przy wodospadzie, nigdy nie zapuszczałam się tak daleko w las i wstyd to przyznać ale okropnie się boję. Co jeśli się zgubie? A co będzie, gdy spotkam znajomego matki? Nie mam pojęcia, ale mam wiarę w zwycięstwo. Błądząc prze labirynt pędzących myśli, rozkładam śpiwór, a nad nim buduję prowizoryczny dach, ze znalezionych w okolicy gałęzi. Nie mam ochoty na jedzenie, więc zasypiam, wsłuchując się w szum wody spływającej kaskadami po mieniących się w blasku księżyca kamieniach.

Śni mi się przyszłość, mam kochającego męża, dwójkę dzieci, jestem zupełnie inną osobą niż obecnie, zdradzają mnie tylko blizny, nie te na ciele, ich, patrząc na dzisiejszy rozwój technologii, można się z łatwością pozbyć, chodzi mi o blizny, których nikt nie widzi, one ukryte przed światem głęboko w zwojach mojego umysłu, pozostają niezmienne do końca istnienia. Mówią, że czas leczy rany, ale ja, ta obecna i ta z przyszłości, tak nie uważam. Fakt, z czasem rany się zrastają, lecz nawet po zagojonej ranie zostaje blizna.

Zatapiam się w śnie, jest wspaniały choć nie wiem czy prawdziwy. Przyszłość jest niepewna i zachwiana, wbrew pozorom wpływa na nią nasza każda decyzja.

Budzi mnie przyjemne ciepło ognia.

Zaraz, że jak?

O boże - myślę i natychmiast zrywam się na równe nogi, boleśnie natrafiając głową na "szałas", który wczoraj zbudowałam, burząc go doszczętnie, ale to teraz nie jest ważne, w blasku wschodzącego słońca płonie ognisko, a obok niego siedzi Jake Morang, jeden z tych, którzy mnie wczoraj gonili. Przerażona cofam się o krok z zamiarem ucieczki, jednak wszystkie drogi ewakuacji z polany zostały odcięte, nie mogę wrócić do lasu, za sobą mam górski strumyk przed sobą chłopaka, a po prawej ognisko i resztki mojego kempingu. Nagle Jake, wcześniej zajęty jedzeniem kiełbasy, której wspaniały zapach wypełnia moje nozdrza, zauważa, ze już nie śpię i jak poparzony zrywa się do pionu
- Spokojnie Ali - tak do mnie mówił gdy się jeszcze przyjaźniliśmy, stare dzieje, teraz go nienawidzę, to ścierwo mnie zdradziło - Nie uciekaj nie chcę cię zaprowadzić do domu, gdyby tak było, nie sądzisz, że już dawno bym to zrobił? - może i jest w tym trochę racji ale czekam na wyjaśnienia, więc milczę - Chcę zacząć od nowa, nie mogę żyć ze świadomością jak bardzo cię skrzywdziłem - zapada niezręczna cisza. On czeka na mój ruch. Ja nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, w końcu decyduję się na przerwanie milczenia
- Czy ty, skończony kretynie naprawdę myślisz, że tak po prostu zapomnę jak zdradziłeś mnie z tą rudą świnią, a ja głupia uważałam ją za przyjaciółkę!? - wrzeszczę.
Byliśmy głupi, dziecięce zabawy w miłość przerodziły się w ciepłe uczucie, nie była to miłość, bo czy sześciolatki potrafią kochać? Mimo wszystko darzyłam go zaufaniem, a on przyszedł razem z Natalie i powiedział, że to było bez sensu, że odchodzi ze swoim kwiatuszkiem- kiedyś nazywał tak tylko mnie, a najgorsze było to, że ta suka na potwierdzenie jego słów cmoknęła go w policzek. Od tamtej chwili nie odzywałam się do nich, nie mogłam patrzeć im w oczy, a najbardziej cierpiałam widząc ich przytulających się do siebie.
- Przestań byliśmy dziećmi - sugeruje ostrożnie, a ja uśmiecham się z satysfakcją widząc, że ranię go swoimi słowami. Niech cierpi, ja też cierpiałam.
- Po prostu odejdź- syczę przez zęby, głosem ociekającym jadem.
Pakuję szybko swoje rzeczy i ruszam w dalszą drogę a ten idiota ciągle idzie za mną, mimo moich sprzeciwów. Po dwudziestu minutach mam dość zatrzymuję się i warczę na niego, by wreszcie raczył dać mi spokój, ale on jest twardy, nie podda się dopóki nie osiągnie celu Odpuszczam wiedząc, że nie ruszają go moje błagania. Chciałam być wolna, no to jestem, wszystko super, oprócz tego, że muszę użerać sie z nadętym bufonem. Zaczynam rwać gałęzie z drzew, by rozładować napięcie, nagle do mojej głowy wpada szatański plan biorę całą garść badyli i rzucam nimi w twarz tego... Co by nie było w mojej głowie nadal jest przystojny...co widzę? Idiota nadal idzie za mną, a nawet zaczyna biec, nogi wciąż mnie bolą, co w sumie nie jest dziwne, przebiegłam wczoraj maratonową odległość. Gdy tylko zaczynam szybciej iść, by odwlec nasze spotkanie twarzą w twarz, pęcherze na stopach dają o sobie znać, przykucam na pniu, Jake bierze moje stopy w dłonie i smaruje je maścią wyciągniętą z plecaka. Nie sprzeciwiam się, jestem zbyt zamroczona bólem, przynajmniej taką udaję a tak naprawdę jest mi po prostu cholernie przyjemnie gdy masuje mi stopy. Agh niech go szlag. Niespodziewanie mój dawny przyjaciel chwyta mnie w pasie i podnosi, cały czas patrząc mi w oczy, początkowo chcę protestować, ale zatapiam się w cieple jego silnych ramion. Jake siada na pniu, a mnie usadawia na swoich kolanach, wciąż nie zrywając kontaktu wzrokowego, jego oczy, wciągają mnie niczym głębia oceanu. Chłopak powoli podnosi rękę i mówi:
- Jestem Jake
Początkowo ogarnia mnie szok, ale po chwili niepewnie ściska jego dłoń
- A ja Alice, miło mi cię poznać - mówię na tyle cicho, aby usłyszał to tylko on, nawet jeśli jesteśmy tu sami. Nie zatrzymuję łez napływających do oczu i pozwalam im zwilżyć moje policzki, a Jake znów mnie obejmuje, tym razem odwzajemniam uścisk z całych swoich sił.

Pod Tysiącem ChmurOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz