Związek małżeński

53 18 235
                                    

Dziewięć lat później

Alice

Już niedługo zostanę żoną mężczyzny, który do reszty zawrócił mi w głowie.
A zaczęło się tak niewinnie.

Po zdradzie Jake'a bez celu przechadzałam się po uliczkach.
Nie minęło nawet pięć godzin od naszego ostatniego spotkania, gdy zabrano mnie do domu dziecka.
Szczerze mówiąc było mi to obojętne.
Przejmowałam się tylko jego ostatnimi słowami.

Mimo, że czułam do niego dogasająca, jak mi się wtedy wydawało, miłość, nie potrafiłabym spotkać się z nim twarzą w twarz, nie po tym co mi zrobił. Nadal nie potrafię.
Widziałam go tylko raz, na szczęście on nie widział mnie.

Każdy kolejny dzień po przybyciu do sierocińca wyglądał niemalże identycznie jak jego poprzednik.
Różnica polegała na jednym.
Z każdym dniem mniej łez płynęło po moich policzkach, nie miałam siły dłużej płakać. Jednak i z tej sytuacji potrafiłam znaleźć wyjście.
Łzy zamieniłam na krew.
Siedziałam przy oknie, a moje nogi zwisały z parapetu na zewnątrz budynku, modliłam się o to by wypaść, ale nie miałam odwagi zabić się świadomie. Na uszach miałam słuchawki - prezent od niego.
Nie obchodziło mnie czym kreśliłam na rękach jego imię w rytm żałobnych pieśni. Mógł być to każdy choć trochę ostry przedmiot.

Nie schodziłam na posiłki do zbiorowej jadalni, gdzie znów rozpoczął by się grad pytań spadający na moje coraz bardziej wątłe ciało.

Pewnego dnia pewien chłopak przeszkodził mi w codziennej sesji samookaleczania się i nieskutecznych prób zapomnienia o nieszczęśliwej miłości i bólu jaki przyniosła.
Miał tacę z jedzeniem.
To nasza opiekunka kazała mu ja przynieść.
Jednak Theo, jak przedstawił sie ów chłopak, miał w sobie coś co przyciągnęło moją uwagę.
Blizny i wciąż świeże rany na rękach, prawie identyczne jak moje.
Codziennie przychodził z tą samą tacą zapełnioną jedzenie i każdego razu opowiadał mi o sobie.

Okazało się, że mieszka w tym okrutnym miejscu od zawsze, gdyż rodzice nie chcieli zajmować się małym skrzeczącym bachorem - jak siebie określał.
Za każdym razem zerkał na moje rany i parapet pełny zaschniętej krwi, jednak o nic nie pytał, był cierpliwy, czekał, aż sama się przed nim otworzę i nie naciskał, bo doskonale wiedział w jakiej sytuacji sie znajduję.

Aż w końcu nadszedł ten wyczekiwany moment, opowiedziałam mu wszystko od narodzin, do teraz.
Jak zareagował?
Przytulił.
I wtedy zaczęli rodzić się uczucie.
Zapomniałam o widmach przeszłości i zakochałam się na nowo.
Jednak przeszłość potrafi do nas powracać wtedy gdy wydaje na się już, że była tylko snem.

Rozbrzmiewają pierwsze tony marsza weselnego.
Z gracją zmierzam do ołtarza, patrząc w Theo jakby był Bogiem i rzeczywiście wygląda na wszechmogącego ze schludnym kilkudniowym zarostem, zdobiącym jego lekko okrągłą twarz.
W dodatku jego mięśnie opina czarny garnitur.

Staje na przeciw niego uważnie studiując każdy skrawek jego ciemnobrązowych oczy i włosów w takim samym odcieniu.
Nauczyłam się dokładnie patrzeć ludziom w oczy poprzez moją pracę - jestem psychologiem. Pomagam nastolatkom, które przeszły bardzo wiele jak na swój młody wiek, tak samo jak ja.
Podczas wykonywania mojego zawodu często powracam myślami do sytuacji, w których miałam nadzieję że ktoś po mnie przyjdzie do sierocińca i wyciągnie z piekieł przeszłości.
Jednak kim mogłaby być ta osoba.

Nigdy nie powiedzieliśmy wujkowi Jake'a, dlaczego zamieszkała wraz z nimi. Cały czas myślał, że Brad wyruszył na delegację do Europy. Prawdopodobnie teraz myśli, że wrócił i na nowo zamieszkałam z nim.
A Jake?
Czasem nawiedza mnie myśl, iż on już dawno pogodził sie z moją śmiercią, której nigdy nie potwierdzono.

Padają pierwsze słowa przysięgi.

Z moich ust za sekundę wydobędzie się sakramentalne Tak.
Drzwi kościoła stają otworem.
Wślizguje się przez nie brązowa czupryna.
Mogłabym założyć się że znam tego człowieka.

Dopiero gdy owa postać zajmuje miejsce w ostatnim rzędzie, orientuję się kim jest.

To Jake

Ten, przez którego tyle wycierpiałem.
I ten, którego pokochałam.

Dopiero teraz gdy zobaczyłam go po tylu latach, a razem z nim przybył smutek, którego brzemię dźwiga na swoich barkach od blisko dziesięciu lat, zrozumiałam, że nigdy nie przestałam go kochać, niestety uczucie zrodziło się także względem Theo.

O ironio losu, psycholog nie potrafi zinterpretować swoich uczuć.

Kocham człowieka, który właśnie oczekuje na moją część przysięgi małżeńskiej, czy łączą nas jedynie więzy wieloletniej przyjaźni?

Już nie czuje żalu do Jake'a. Między nienawiścią a miłością jest cienka granica w każdą z możliwych stron. To było wiele lat temu, a ja mam niestety tendencję do szybkiego wybaczania, często okazuje się ona zgubna, jednak obecnie tworzy w mojej głowie obraz uczuć.

Kocham obu.
Jake jednak został mocniej wyryty w moim sercu, po prostu kocham go bardziej niż Theo.
Czy w takim razie z moim przyszłym mężem, łączy nas przyjaźń.

- Theo, kocham cię - mówię i przez chwilę łącze nasze usta w pocałunku - przepraszam - wybieram, zostawiając za sobą zdziwiony tłum.
Wielka miłość właśnie uległa rozpadowi?
Widocznie na każdą przychodzi taki czas.
Widzę jak Jake wybiega za mną, a Theo nadal stoi przed ołtarzem z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Stajemy przed sobą.
Patrzymy w swoje oczy.
Mamy wrażenie, że już nic nas nie zaskoczy.
Jednak nasz los swoim torem się toczy.

Nie da zmienić się z góry zaplanowanego końca.
Można na chwilę pomieszać plany względem nas, ale i tak zawsze historia skończy się tak jak miała.
Niezależnie od naszych prób i błędów.

- Historia zawsze znajdzie rozwiązanie i zawsze dosięga gwiazd, no nie - wypowiadam na głos swoje myśli z nerwowym uśmiechem.

- Najwidoczniej nasza wspólna przyszłość została wykreowana przez gwiazdy.

Ma rację.
To spotkanie jest winą losu, zaplanowaną jako pokuta za nasze winy, które, nie można zaprzeczyć, oboje popełnialiśmy.

I znów jak za dawnych lat, łączymy swoje wargi.
Spoglądam w głąb błękitu jego oczu.
Zmienił się. Jego włosy są dziś kruczo-czarne, a oczy mienia się blaskiem oceanu. Twarz odzwierciedla wypadki losu, na jego czole zaczęły pojawiać się zmarszczki, mimo młodego wieku.

- Wybaczam ci - szepczę mu wprost do ucha i stoimy w swoich objęciach.
Moja biała suknia poszarzała już od spodu i przypomina mi teraz o moim błędzie.
Chociaż, czy to naprawdę był błąd?
Skoro tyle mnie nauczył i dzięki niemu połączyła nas niebiańska nic miłości.
Może gdyby nie ucieczka sprzed ołtarza nie zrozumiałabym swoich uczuć.
Nie ma co gdybać.
Należy cieszyć się chwilą obecną.
Miłością, między nami wszechobecną.

O��s

😆
No to mamy zwrot akcji i coraz bliższy koniec 😆





Pod Tysiącem ChmurOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz