34. Losing life

114 18 11
                                    

Przez całe swoje życie starałem się dorównać innym. Chciałem by każdy miał o mnie dobre zdanie, chciałem być zauważany. Niestety nawet nie zorientowałem się w jak dużym stopniu krzywdziłem swoje życie i samego siebie. Wolałem zrobić jakąś głupotę by przypodobać się innym niżby racjonalnie pomyśleć o danej rzeczy. Tak bardzo pragnąłem uwagi wokół swojej osoby, że nawet nie zauważyłem intryg ludzi, z którymi żyłem. Byłem tak zaabsorbowany swoją osobą, że przestałem zwracać uwagę na osoby, które znajdowały się obok mnie.

       Moi rodzice zostawili mnie na pastwę losu by chciałem się zabić, ale to po części ich wina. Zamiast mnie wychować, to dawali mi kasę bym wydawał na swoje zachcianki i nimi wypełnił pustkę w sercu. Przestałem się liczyć z tym, że coś jest drogie lub zupełnie zbędne w moim życiu, ale że chciałem to kupowałem. Pieniędzmi mógłbym wypychać swoje poduszki, bo to jedyne co otrzymałem od swoich rodzicieli. Moja siostra na przemian stawała się tą dobrą oraz tą złą. Ostatecznie zabrała się i mnie od państwa Ronson, ale jej związek z Arturem. Czy ją nigdy nie interesowało kim jest jej kochaś? Tak bardzo była zaślepiona miłością do niego, że nie podejrzewała, że jej chłopak krzywdzi jej brata? Bo przecież do cholery jestem tym czymś, zasranym CM00005. Rose sama nie wiedziała nigdy czego chce od życia. Niby wmawiała mi, że mnie kocha i w ogóle same pozytywy o mnie, ale na boku kręciła coś z Koldenem. Była i zawsze będzie rozkapryszoną gówniarą, która wiecznie przeżywa śmierć matki. Rozumiem, że cierpi, ale ileż można!? Jeśli nie zostawi tego rozdziału za sobą to nigdy nie ruszy w przyszłość. Zawsze będzie wspominać, zawsze będzie płakać i przede wszystkim codziennie na nowo będzie przeżywać jej śmierć. Kevin okazał się najszczerszą osobą jaką poznałem w swoim zasranym życiu. Choć początkowo zachowywał się dość obojętnie wobec mnie, to musiało minąć trochę czasu nim oboje zrozumieliśmy, że oboje darzymy się wzajemnym uczuciem. Owszem jestem gejem, czy tam bi, w tym momencie nie robi to dla mnie żadnej różnicy. Oddałem mu się bo poczułem do niego to coś, nie jakieś tam nastoletnie uczucie, wiedziałem, że to prawdziwa miłość, a co najważniejsze to brunet czuł do mnie to samo. Czyż nie było nam cudownie? Było! Dopóki nie rozdzielono...

      Ashley oraz Ralf ciągle będą stanowić dla mnie zagadkę. Niby z jednej strony widać między nimi uczucie, ale czasami odbieram wrażenie, że jedno coś ukrywa przed drugim. Pamiętam ten dzień, gdy dowiedziałem się co zrobił jej Knotter. Blondyn zdawał się nawet nie widzieć jak cierpi jego dziewczyna gdy musiała mi o tym opowiedzieć. Siedział obojętny na wszystko, bo to moja wina, że źle dobrałem sobie znajomych. Jak się później okazało, to całe moje życie było jedną wielką pomyłką. Natomiast Dylan Knotter został najgorszym skurwielem jakiego musiałem poznać, a co najgorsze, któremu byłem gotowy zawierzyć całe swoje życie. Choć może powinienem, to teraz wąchałbym już kwiatki od spodu. Tym lepiej dla mnie. Poniekąd widziałem w nim osobę do naśladowania, ale on naprawdę był dobry, pomocny i zabawny. Był moim wsparciem, ale kiedy wyjechałem na wymianę narodową do Australii on znalazł sobie dziewczynę, którą potem zgwałcił. Nic go nie usprawiedliwia, i tylko słowa Ashley uchroniły go, bo powinien się od dawna smażyć w więzieniu. Przez tyle czasu uważałem go za najlepszego przyjaciela, a on był zwykłym hujem. Sam Dereck to jedna wielka pomyłka. Przejechał mnie rowerem! To jest dopiero komedia, jeździsz po mieście i nagle bach trafiasz w nastolatka. Pieprzona miłość od pierwszego wejrzenia. Żałuję, że utrzymywałem z nim jakikolwiek kontakt, a nienawidzę siebie za to, ze mu się oddałem. Gdybym mógł to cofnąłbym czas, a tak muszę żyć ze świadomością, że puściłem się z czterdziestoletnim facetem.

       Moje osiemnaście lat to nieustanne pasmo nieszczęść. Nie ze wszystkich dokonanych wyborów jestem dumny, ale już nic nie zrobię. Szczerze? To nawet nie żałuję, że się podlizywałem wszystkim po kolei. Wolałem mieć uznanie u obcych ludzi, bo na własną rodzinę liczyć nie mogłem. Musiałem się 'sprzedać' by w końcu zostać zauważonym. Cel może i został osiągnięty, ale moja psychika i świadomość tego co robiłem popchnęła mnie do próby samobójczej. Niestety nieudanej, ale teraz Jake, mój porywacz, okazał się być moim wybawicielem od cienkiej linii życia. Choć nie do końca marzyła mi się śmierć gdzieś w piwnicach opuszczonej fabryki, ale wyboru nie miałem. Chciałem to skończyć, i nareszcie nadszedł ten czas...

      Poczułem jak ktoś lub coś szarpnęło moim ciałem, więc szybko otworzyłem oczy mając nadzieję obudzić się w niebie, piekle czy gdziekolwiek, ale szyderczy uśmiech Jake'a zbił mnie z tropu. Żyję czy umarłem!?

- Witaj - powiedział miłym głosem.

       Uniosłem brwi w geście zdziwienia, ale naraz jęknąłem z bólu. Wyczułem na moim czole guza rozmiarów piłeczki do golfa. Gdy zechciałem się dotknąć dłonią, to okazało się, że są one skute z tyłu mojego ciała. Kompletnie nie wiedziałem co się stało i czemu leżę na jakieś bujającej się powierzchni.

- Nic nie powiesz? - parsknął.

- Żyję? - wyparowałem.

- Nie, kurwa - zaśmiał się. - Zbieramy grzybki w niebie!

      Ross wybuchł cichym śmiechem.

- Myślisz, że dałbym ci umrzeć tak bezboleśnie!?

- Ale ty...

- Fakt faktem - odparł. - Strzeliłem do ciebie, ale pocisk był plastikowy, stąd masz drugą głowę, a przede wszystkim unieszkodliwiłem cię na parę dobrych godzin.

- Parę!? - warknąłem.

- Tak by the way to wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin CM00005! - uśmiechnął się czule po czym złożył delikatny pocałunek na moich ustach. - Dziś dwudziesty szósty maj, czyż nie cudna okazja na śmierć?

       Wokół nas rozlewała się ciemność, a bujająca się powierzchnia okazała się być łódką. Zgadywałem, że znajdowaliśmy się na Ever River obok fabryki, lub już gdzieś daleko od miasta.

- Sądziłem, że zachowasz się o wiele dojrzalej i dasz sobie powiedzieć prawdę, ale jak widać zbyt dużo od ciebie oczekiwałem - prychnął mężczyzna obserwując moje nieudolne próby przeciągania się po łódce.

- Prawdy? - sapnąłem. - Niby ją kiedyś od ciebie usłyszałem?

      Wątpiłem iż to co usłyszałem od Ross'a było prawdą. Owszem składało się w logiczną całość, ale równie dobrze mógłby być idealnym kłamcą.

      Byłem bardzo ciekaw co Jake chce mi zrobić. Jak się pozbędzie ciała. Bo dzisiejszej nocy jedno z nas będzie musiało umrzeć, więc miałem cichą nadzieję, że to będę ja...

- Chcesz ją usłyszeć!? - krzyknął.

      Kucnął obok mnie i ścisnął moją twarz.

- Chcesz wiedzieć kim jesteś!?

- Nazywam się Damien Ronson - zacząłem, ale przerwał mi śmiech starszego.

- Ty jesteś taki głupi, taki pusty - oznajmił. - Nigdy ci nie przyszło do głowy by poszukać trochę rzeczy w historii twojej rodziny, by ogarnąć, że coś jest nie tak?

- Niby co? - zapytałem przerywając na moment próby rzucania się po łodzi.

- Między innymi, że wedle lekarzy z Szpitala Świętego Łukasza Livia Ronson miała urodzić na początku czerwca - jego słowa sprawiły, że świat wokół mnie się na chwilę zatrzymał. Wpatrywałem się w niego jak urzeczony czekając na kolejne informacje. - Może i jestem tępy, ale dwudziesty szósty maj to nie początek połowy roku...

- Nie jestem pierwszym wcześniakiem...

- Jak ocenisz fakt, że własny ojciec cię bił, poniżał i niemalże torturował psychicznie i fizycznie?

- To nie ma znaczenia - odparłem. - Chciał mnie dobrze wychować.

- Dlatego wyrzucił cię z domu? - warknął.

- Nie wyrzucił - odparłem atak. - Sam podjąłem decyzję o wyprowadzce gdy Kate mi ją złożyła..

- Co powiesz na grób, który corocznie odwiedzają twoi rodzice w dniu twoich urodzin?

       Jaki grób do cholery!? Dlaczego jakiś obcy facet wie więcej o mojej rodzinie niż ja sam. Fakt nigdy nie interesowałem się gdzie znikają moi rodziciele gdy nie są w pracy. Jego słowa zaczynały się układać w pewną historię, która już dawno zaświtała w mojej głowie.

- Coś sugerujesz? - zapytałem.

- Że na sto procent nie jesteś dzieckiem Jacka i Livii Ronson'ów - powiedział Jake takim tonem, że wstrzymałem oddech.

- Jesteś śmieszny - syknąłem, choć ból w sercu pojawił się automatycznie.

      Kim więc byłem przez lata swojego życia? Kim jestem!?

- Możliwe, ale popatrz na to - rzucił wesoło i zaczął przekładać jakieś teczki, których ze względu na moje położenie dojrzeć nie mogłem.

      Wstrzymałem oddech gdy pokazał mi wniosek o adopcję, oraz podanie i całą masę innych dokumentów ze szpitala. Wszystkie opatrzone w podpisy państwa Ronson wraz z datą dwudziestego szóstego maja. Wszystkie znaki, loga szpitala, podpisy moich rodziców się zgadzały. To nie mogły być fałszywe dokumenty. Do moich oczu momentalnie napłynęły łzy. Zostałem adoptowany! Ta wiadomość przebiła moje serce jeszcze mocnej. Gdy sądziłem, że przeżyłem całe zło tego świata okazało się, że jestem sierotą. Że tak naprawdę nikt mnie nigdy nie kochał, a Ronson'owie tylko udawali. W tym momencie znienawidziłem ich jeszcze bardziej, a Kate, a Kate przestała dla mnie istnieć. Jak ona mogła mi tego nie powiedzieć! Chociaż jakiś sygnał czy podpowiedź! Cały czas byłem okłamywany.

- Tylko mi się tu nie rozklejaj - zaśmiał się Jake.

- Kim więc do cholery jestem!? - zawyłem w jego stronę. Nie miałem już siły na żadną walkę. Informacja o moim życiu dobiła mnie skutecznie. Chciałem umrzeć tu i teraz, ale nie wiedziałem jak o tą śmierć poprosić.

- Jesteś CM00005 - oznajmił Ross z swoim uśmieszkiem.

- Czyli kim do kurwy!? - krzyknąłem na całe gardło.

      Mężczyzna automatycznie zaczął kopać moje ciało.

- Zamknij się! - warknął.

- Kim jestem!?

- To już zadanie dla ciebie, mój drogi - prychnął zadowolony z siebie. - Wybacz, ale zaraz umrzesz. Biedna sierota...

       Tego było już za wiele. Co z tego, że byłem tym jakimś jebanym głównym założeniem projektu jeśli nic o nim nie wiedziałem! Dlaczego przez całe swoje życie musiałem cierpieć!? Co ja komu złego zawiniłem, że mi się ciągle tak obrywa!?

- Pierdol się! - syknąłem i nim Michael w jakikolwiek sposób zdążył zareagować przetoczyłem się po łodzi i z wielkim pluskiem wpadłem do wody. Nie przewidziałem tylko jednego, że moje kończyny będą skute, a do nóg będę miał przywiązany ciężarek. Zanim zdążyłem się ruszyć to już spadałem ku dnu jeziora.

- Kurwa!

       Ross szybko złapał za pistolet i wystrzelił cały magazynek w miejsce gdzie spadł nastolatek. Powinien wskoczyć do wody i upewnić się, że umarł gdyż na powierzchni wody zaczął zauważać czerwone plamy, choć w ciemności nie był pewny czy widzi krew. Chciał się uśmiechnąć zwycięsko, ale wokół fabryki rozbrzmiały syreny policyjne. Śledzono go!

      Mężczyzna rzucił się by odpalić silnik łodzi. Wprawnym ruchem przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w stronę ujścia rzeki z miasta. Miał nadzieję zdążyć przed policją, która już wszczęła pościg. Zganił się w myślach, że nie obserwował otoczenia, ale obiecał sobie, że powie prawdę dla CM00005 przed jego śmiercią. Że choć w ten sposób okaże mu miłosierdzie. Łódka przecięła taflę wody, ale na jeziorze już pojawiły się kutry policyjne. Ross musiał stworzyć plan ucieczki, więc docisnął gaz i pognał przed siebie.

      Czułem jak moje ciało słabnie z każdą chwilą, a krwawiące ramię paliło mnie niemiłosiernie. Spadałem coraz niżej nie mając pojęcia jak się teraz uratować. Śmierć. Ona okazała się być moim wybawieniem. Bóg chociaż raz pokazał swoją miłość w stosunku do mojej osoby.

      Choć wiedziałem, że to zupełnie niemożliwe, ale usłyszałem piosenkę. Utwór był zagłuszony, jakby nie mógł się przebić przez taflę wody, ale wiedziałem o czym on jest. Piosenka o historii mojego życia. Melodia tak dobrze znana i uwielbiana przeze mnie. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w tekst. Śmierć. Wybawienie. Wolność. Te słowa krążyły w moich myślach, a utwór wciąż grał, a ja go słuchałem...
Just one more time before I go

Tylko raz zanim odejdę

I'll let you know

Dam Ci do zrozumienia

That all this time I've been afraid

Że przez cały czas się bałem

Wouldn't let it show

Nie pozwalałem sobie tego okazać

Nobody can save me now, no

Nikt nie może mnie teraz ocalić, nie

Nobody can save me now... *

Nikt nie może mnie teraz ocalić...
--»۞«-- Witajcie kochani w ostatnim rozdziale Nobody Can Save Me Now.

* Imagine Dragons - Battle Cry

Stało się! Dotarliśmy wspólnie do końca pierwszej części tej trylogii. Jestem ciekaw Waszych opinii na temat tego rozdziału! Będzie to dla mnie niezmiernie ważna informacja gdyż jestem ciekaw jak odbieracie 'Losing Life' oraz wszystkie rozdziały tej części.

Niedługo zacznę pisać drugą część, ale nim opublikuję cokolwiek minie trochę czasu. Chciałbym podziękować Wam wszystkim za ten wspólny rok, za wspólne łzy i momenty radości. Jesteście najlepszą grupą czytelników jaką mogłem sobie wymarzyć. Tyle rad i ciepłych słów odnośnie mojej twórczości jeszcze nigdy nie dostałem. Mam nadzieję, że Nobody Can Save Me Now pozostanie w Waszych serach na długo.

Nim pojawi się druga część tej trylogii pozmienia się parę rzeczy na blogu, ale narazie niczego nie zdradzam. Prolog następnej części ( celowo nie ujawniam jeszcze nazwy jakby co xD ) pojawi się najprawdopodobniej 28 sierpnia 2016 (także proszę Was o nieusuwanie NCSMN z biblioteczki wattpada gdyz tu pojawi się informacja o nowej części). Zgodnie ze słowami z teraz udam się na krótki urlop od tej historii. Potrzebuję odpocząć oraz przemyśleć parę wątków odnośnie drugiej części trylogii. Niemniej jednak nadal będę aktywny na moim kolejnym opowiadaniu, pd. , na które serdecznie zapraszam!

Tak btw, to dziś obchodzę swoje dziewiętnaste urodziny, i nie wyobrażam sobie lepszego prezentu niż ukończenie Nobody Can Save Me Now :)

Dziękuję wszystkim za obecność, i cóż, zapraszam Was w sierpniu na prolog nowej części.

DRAGON

Nobody Can Save Me NowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz