Lody i omdlenia

7K 502 334
                                    

22.03.18 A/N; TEN FF NIE JEST ZBETOWANY, POSIADA BŁĘDY I NIE MAM CHĘCI ANI CZASU ICH POPRAWIAĆ. TEN FF BYŁ STWORZONY DWA LATA TEMU, DAJCIE SPOKÓJ Z KOMENTOWANIEM BŁĘDÓW. MIŁEGO CZYTANIA.

Ze snu wyrwał mnie głośny trzask dochodzący z głębi korytarza. Przetarłem oczy i z trzepoczącym w piersi sercem, podniosłem się z łóżka.

Zacząłem powoli zmierzać ku drzwiom mojego pokoju, niewiele widząc poza poświatą księżyca wpadającą przez okno. W pokoju panowała wyższa temperatura, ponieważ znowu zapomniałem zakręcić kaloryfer przed snem.

Kolejny trzask i tym razem też przekleństwo. Zmarszczyłem brwi, rozpoznając głos. W końcu praktycznie codziennie słyszałem jak on przeklina.

-Kai do cholery!

Otworzyłem moje drzwi i wymaszerowałem przez nie aby spotkać się z moim chwiejącym i niedługo martwym (OBUDZIŁ MNIE!) bratem. Wyglądał tragicznie, oczywiście na tyle na ile mogłem dostrzec, bo było ciemno i jestem ślepy jak cholera. Podbite oko, poszarpane ubrania... zaczynam mieć wrażenie, że on nie chodzi po klubach tylko udaje bezdomnego, żeby wyłudzać pieniądze od ludzi. To byłoby w jego stylu.

-Słucham, mój najukochańszy, najcudo-

-Kai ty ledwo stoisz.

-Nieprawda! - odburknął, opierając rękę o ścianę.

-Opieranie się to nie stanie. - złożyłem ręce na piersi, gotowy do dłuższej dyskusji. Chociaż Kai coraz bardziej się chwiał i wątpiłem, że wytrzyma jeszcze maksimum 10 minut.

-Ale wystarczająco blisko stania, mój kooochanyyyy braaaciszkuuuu...-odpowiedział tuląc mnie.
"Tuląc". Pfh. Po prostu stracił równowagę i zamaskował to tuleniem. A raczej wbijaniem w ziemię, bo cholera, był ciężki.

-Kaiiiuh-h. Złaź ze mnie, słoniu. - sapnąłem i jakimś cudem udało mi się przerzucić go z siebie na wieszak. Pewnie zaraz się złamie, ale cóż, lepiej on niż ja. Wybacz wieszaku.

-Baekkieee ależ ty schudłeeś! - jęknął łapiąc za drewnianą rączkę wieszaka.

Boże.

-Kai kładź się. Chodź poprowadzę cię. Możesz stać? - spytałem łapiąc go pod ramię.

-TAK JEST, KAPITANIE!

W tej samej chwili ten kretyn zwalił się na podłogę i zwinął w kulkę, a ja razem z nim.

-Kai, Jezus. Wstawaj. Już. - wyrwałem się spod jego uścisku.

Cisza.

-Kai?

Zero odpowiedzi.

Złapałem go za ramię i pociągnąłem tak, aby przewrócił się na plecy. Z jego czoła spływała strużka krwi.

-K-Kai? - wyszeptałem, drętwiejąc. Sprawdziłem jego puls i podniosłem się z nad brata lekko uspokojony. Może nic strasznego się nie stało?

Krew jednak nie przestawała lecieć.

-Bożebożeboże. - powtarzałem, biegnąc do pokoju po telefon i całą drogę spowrotem.

Rzuciłem się po mój telefon i w tej samej chwili zdałem sobie sprawę, że przecież jest w naprawię. Cholera.

Moje spojrzenie padło na mojego brata. Przeszukałem jego kieszenie, jednak po jego Samsungu nie było ani śladu. Poczułem panikę ściskającą moje gardło. Rodziców nie ma w kraju, moi znajomi, no cóż, śpią jak normalni ludzie i poza tym, żaden z nich nie ma auta, sąsiadka prędzej na da mi pieniądze na trumnę niż pomoże Kaiowi.

FEVER | ChanbaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz