*Sara's POV*
Dochodziła godzina dwudziesta. Od dobrych kilku godzin kręciłam się po okolicy. Robiło się coraz chłodniej, a ja nie miałam ze sobą żadnej bluzy. Powoli zaczęłam żałować, że wybiegłam z domu. Wiem, że rodzice strasznie się martwią i na pewno bardzo to przeżywają.
Nigdy nie uciekłam z domu, rzadko kłóciłam się z nimi. Zawsze starałam się być idealnym dzieckiem z którego będą dumni. Kiedy mama i tata zaczęli się sprzeczać, zaczęłam wmawiać sobie, że to moja wina. Że za mało się starałam. Udawałam szczęśliwą córeczkę z idealnymi ocenami, idealnym życiem, która siedzi cicho i nie wtrąca się w sprawy dorosłych. Jakby to miało zmienić stosunki między moimi rodzicami. Milczałam i czekałam, aż wszystko się ułoży i znów będziemy rodziną. Ale było tylko coraz gorzej. A potem pojawił się Ashton.... To on sprawił, że wzięłam sprawy w swoje ręce i przestałam czekać na cud. Zmieniłam krzyczących, obcych sobie ludzi w martwiących się, kochających rodziców. Ale ja też się zmieniłam, nie jestem już tą samą osobą. Nie jestem już małą dziewczynką z domu dla lalek, który sama stworzyłam. W sumie to nie chodzi tu o mamę i tatę. Mam gdzieś ich troskę. Chodzi o fakt, że tak naprawdę nie mam gdzie iść. Nie mam nikogo.
Wyjęłam z tylnej kieszeni komórkę i wystukałam numer Ashtona. Odebrał po drugim sygnale.
– Tak, Saro? – Usłyszałam chłodny głos chłopaka.
– Ash... S-s-spotkamy się? – Z moich ust wyrwał się głośny szloch.
– Gdzie jesteś?
– Przed moją szkołą.
– Zaraz tam będę, nie odchodź nigdzie – odparł i rozłączył się.
Poczułam ogromną ulgę. Cholernie bałam się, że nie będzie chciał się ze mną widzieć, że zostawi mnie - tak jak wszyscy inni. Ale Ashton taki nie jest. Czułam to, słysząc jego troskę w głosie.
Westchnęłam głośno i ruszyłam do zielonej bramy mojej szkoły, Przeszłam nad ogrodzeniem i skończyłam na brukowany dziedziniec. Skierowałam się w stronę placu zabaw. Nie potrafię sobie przypomnieć kiedy ostatnio wygłupiałam się czy zachowywałam dziecinnie. Wszyscy dookoła wtedy dziwnie patrzą się na mnie i mówią, że mam siedemnaście lat i już nie jestem dzieckiem. Ale też nie dorosłą. To dosyć śmieszne... Przynajmniej na tyle, że wybuchnęłam śmiechem, po czym wskoczyłam na zjeżdżalnie i usiadłam na niej. Ślizgawka nie daje już tyle radości co w dzieciństwie. Mimo tego wbiegłam ponownie na drabinkę i zjechałam. Następnie była kolej na czerwoną karuzelę i na huśtawki. Chciałabym mieć znów pięć lat i żadnych problemów. Wtedy nie wiedziałam co to rozwód, rodzice całowali się, chodzili na spacery i szeptali między sobą jak para nastolatków. Bawiłam się całymi dniami i nie myślałam o tym, że przyjaciele też mogą złamać serce. Czemu to wszystko musi być takie skomplikowane?
Byłam tak pochłonięta rozmyśleniami, że nawet nie zauważyłam, że ktoś dosiadł się na druga huśtawkę.
– Już jestem, piękna. – Ashton uśmiechnął się szeroko i odepchnął się nogami od ziemi.
Huśtaliśmy się w milczeniu. Po kilkunastu minutach Ashton zeskoczył z bujawki, a ja poszłam w jego ślady. Chłopak złapał mnie za dłoń. Przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta w pocałunku. Kiedy oderwaliśmy się od siebie opowiedziałam mu o kłótni z matką.
– Nie chcę wracać do domu. To by oznaczało, że moja mama ma rację co do mnie... i do ciebie.
– To nie wracaj. Nie musisz. W czym jeszcze problem? – Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie uważnie.
– Nie mam gdzie spać, gdzie się podziać – przyznałam z smutkiem w głosie. – Może mogłabym u ciebie?
Chłopak roześmiał się w odpowiedzi. Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Noc jeszcze młoda, Saro. Jest jedno miejsce, w które chciałbym cię zabrać... – Urwał i czekał na moją reakcję. Jednak nie mogłam odgadnąć jego myśli. Ashton uśmiechnął się szeroko i przeczesał dłonią swoje kręcone włosy. – Chciałbym cię z kimś zapoznać. To dla mnie bardzo ważne.
* * *
Ze zdziwieniem wpatrywałam się w neonowy szyld, informujący, że znajdujemy się pod klubem "Friendly fridays". Spojrzałam przenikliwie na Ashtona, a on tylko uśmiechnął się tajemniczo. Weszliśmy do małego pomieszczenia, które nie różniło się od innych lokali tego typu. Paskudne wnętrze, obskurny bar, nie wygodne krzesła i głośna muzyka. Klub był też pełen paskudnych facetów. Przerażona, złapałam blondyna za dłoń. Mijałam wytatuowanych, pijanych mężczyzn, którzy nie odrywali ode mnie wzroku. Patrzyli się na mnie jak na świeże mięso. Nie byłam pewna, czy, tak jak wskazuję nazwa, klub jest przyjazny.
Mimo późnej godziny pomieszczenie było zapełnione, przez co zrobiło mi się gorąco i duszno. Usiedliśmy na końcu sali w kącie, Ashton po drodze zamówił piwo. Nie tknęłam swojego, natomiast mój chłopak powoli sączył alkohol z ogromnej, brudnej szklanki. Zaczęłam rozglądać się po lokalu. Parkiet zaczął się zapełniać dziewczynami w kusych spódniczkach, wyginających się w rytm muzyki R'n'B. Większość mężczyzn siedziała przy barze i zamawiała kolejkę za kolejką. Zatrzymałam wzrok na chłopaku, który bezwstydnie gapił się na mnie od dłuższego czasu. Spuściłam wzrok, ale zaraz ponownie nawiązałam kontakt. Nieznajomy uśmiechnął się szyderczo.
Był zdecydowanie młodszy od przesiadujących tu typów, miał może osiemnaście, może dziewiętnaście lat. Ubrany był w czarną koszulkę bez rękawów, czarne, obcisłe spodnie oraz wojskowe buty. Nie zabrakło oczywiście tatuaży (wyjątkowo głupich!) oraz kolczyków w brwi i w uszach. Moją uwagę zwróciły jego włosy - czerwone z widocznymi odrostami, które zdecydowanie potrzebowały farby i fryzjera. Wyglądał odrażająco, ale zapewne nie przeszkadzało mu to.
Czerwonowłosy oblizał lubieżnie usta, a mnie przeszedł dreszcz. Nagle chłopak szturchnął swoich towarzyszy i razem ruszyli w moją stronę.
– Ashton, proszę, zbierajmy się stąd – szepnęłam przerażona, lecz Ashton tylko machnął na mnie ręką, kończąc swoje piwo.
Przed nami wyrosły trzy postacie - czerwonowłosy oraz jego kompani. Ci także nie wyglądali najlepiej. Jeden z nich był przeraźliwie chudy, a przy tym bardzo wysoki. Blond włosy miał lekko przetłuszczone, przyklapnięte i odgarnięte na bok. Na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost. Jego skóra była niezdrowo szara. Jednak najgorsze były jego oczy; zupełnie bez wyrazu, puste. Dodatkowo zamiast ukryć swoją niedowagę, chłopak ubrał się w luźne, za duże ciuchy. Wyglądał jak chodząca śmierć. Drugi chłopak zrobił na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie. Miał opaloną skórę, duże brązowe oczy i gęste, ciemne włosy. U niego także nie zabrakło podartej, czarnej odzieży (tym razem zauważyłam koszulkę pełną satanistycznych symboli) oraz kolczyków i tatuaży. Po raz kolejny przeszedł mnie dreszcz.
Spojrzałam pytająco na Ashtona, który uśmiechnął się szeroko. Wstał i wyściskał po kolei nieznajomych.
Co to ma wszystko, do cholery, znaczyć?
– Saro, poznaj moich... hmm... kumpli. Michaela, Luke'a i Caluma!
CZYTASZ
Chat z nieznajomym (Ashton Irwin ff) |Zakończone|
Фанфик@joker: Albo... zamknij się w pokoju i nie wychodź przez kilkanaście dni, niech sami się domyślają co się dzieje, na pewno zaczną się martwić i znów będziesz miała rodziców... @nemezis: Ale ty masz wyobraźnie... o.O A tak serio to nie wiem czy to by...