Rozdział 14

199 15 0
                                    

- Jane! - krzyknęłam do fioletowookiej, która zajęła swoje stare miejsce. Gdy odnalazła mnie wzrokiem, podeszła do mojej ławki i niepewnie usiadła. Powitałam ją uśmiechem.

- Myślałam, że żartujesz. - przyznała cicho.

- Nie, nie żartowałam, jak widać. Poradziłaś sobie z książkami? - uśmiechnęła się.

- Tak. Później przyszła bibliotekarka i pomogła mi, więc całkiem szybko się uwinęłam.

- Dlaczego pomagasz w bibliotece? To znaczy, chodziło mi o to, czy to jest coś w rodzaju wolontariatu czy... - zaśmiała się widząc moje zakłopotanie.

- Spokojnie, rozumiem. Pomagam tam z własnej woli. Lubię pomagać. - podsumowała, tak po prostu.

- Jak będziesz miała jakieś zadania do pomocy, mów mi o tym. Zawsze mogę pomóc. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem, a jej się poszerzył, a po chwili zniknął całkowicie.

- Nie mów, że to kolejny sen, w który znalazłam przyjaciółkę i zaraz się obudzę.

- To na prawdę nie jest sen. - obiecałam, po czym rozbrzmiał dzwonek.

Do sali wszedł Mike i zmarszczył brwi widząc Jane obok mnie. Posłałam mu znaczące spojrzenie i zajął wolne miejsce za mną.

- Chyba powinnam mu odstąpić. - powiedziała i chwyciła torbę, ale ja złapałam ją za ramię.

- Daj spokój! Już to przerabiałyśmy. Dasz sobie radę bez jednej lekcji ze mną, prawda? - zapytałam Mike'a, a ten tylko pokręcił głową z rozbawieniem.

- Myślisz, że nie przeżyję bez obecności twojej osoby? - spytał ze śmiechem.

- Żebyś wiedział. - odpowiedziałam i zwróciłam się w stronę nauczyciela alchemii. Tym razem teoria, bo nie ma porozkładanych kociołków, pomyślałam.

Reszta lekcji upłynęła bardzo przyjemnie. Dowiedziałam się całkiem dużo rzeczy o Jane, a ona o mnie. Okazało się, że wcale aż tak bardzo się nie różnimy i może w najbliższej przyszłości zostaniemy prawdziwymi przyjaciółkami.

Po lekcji, nadszedł czas na przemówienie dyrektora. Wszyscy zebraliśmy się w salce obiadowej, a na środku stanął dyrektor.

- Witajcie, moi mili. Zapewne domyślacie się, że moja wypowiedź będzie miała coś wspólnego ze zbliżającym się balem, ale nie do końca. Otóż ostatnio doszły do nas informacje na temat krążącego w tych okolicach niebezpieczeństwa, a dokładniej... Cuntery. - wśród uczniów przeszedł szmer - Proszę o spokój. Nie chciałbym wszczynać niepotrzebnego zamętu. Mamy znakomite zabezpieczenia i należy to wręcz do rzeczy niemożliwej, aby wtargnęły na nasz teren. - klasnął w dłonie - A teraz coś na temat balu. Za równe dziesięć dni, odbędzie się bal wiosenny. W tym roku, postanowiłem, że zaproszenia będą dostarczane pięć dni przed balem. Dostarczane? Już wyjaśniam. Każdy, kto chce zaprosić swoją wybrankę na bal, musi napisać do niej list z tą prośbą, a następnie wrzucić do tej skrzynki. - wskazał sporych rozmiarów granatowe pudło - Na kopercie ma być napisane imię oraz nazwisko adresatki. Mam nadzieję, że rozumiecie. Możecie wrzucać je już dzisiaj. Dostarczone będą za pięć dni. . Udanych przygotowań! - po tych słowach odprawił nas do swoich pokoi.

Gdy wychodziłam z sali, w tłumie mignęła mi znajoma czarna czupryna.

- Zack! - krzyknęłam, a szarooki zatrzymał się.

- Coś się stało? - spytał zaniepokojony. Pokręciłam głową.

- Po prostu chciałam zapytać, bo nie do końca rozumiem... Co to są te całe Cuntery? Nigdy o nich nie słyszałam, ani ich nie przerabialiśmy na zajęciach z potworów.

- Tak, powinniście je mieć w przyszłym roku. - wyjaśnił i ruszyliśmy korytarzem - A wracając do twojego pytania... No cóż. Cuntery są czymś w rodzaju demonów, tyle że mają określony kształt. Ich celem jest zniszczenie wymiaru magii i często atakują bezbronnych czarodziei czy inne stworzenia z naszego świata.

- Jak się przed nimi bronić? - spytałam, na co on pociągnął mnie do jakiś drzwi. Zmarszczyłam brwi - Co to jest? - uśmiechnął się półgębkiem.

- Wiesz, że mój ojciec parał się bronią, prawda? No cóż, ten budynek należał kiedyś do Łowców, ale później został przejęty przez czarodziei. - skinęłam głową - Oto jego stary schowek, do którego mam dostęp tylko ja. Mogę dać ci coś,  co pozwoli ci w salce z Cunterami. Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała tego użyć.

Pomieszczenie było wielkości niewielkiej łazienki w hotelu. Podłoga była pokryta dębowymi panelami, a ściany żółtą farbą, która odchodziła w niektórych miejscach. Całą powierzchnię ścian zajmowały kufry z nietypowymi podobiznami różnych potworów. Na środku stała spora drabina, dzięki której można było dosięgnąć do wszystkich skrzyń.

Zack chwycił drabinę i przesunął ją do kufrów na lewej ścianie, po czym otworzył trzecią od góry w czwartym rzędzie.

- Czy twój ojciec był łowcą? - skinął głową - I możesz się tu uczyć?

- Widzę, że wiesz, że mieszańce nie mogą tu przebywać. Dyrektor myśli, że nie utrzymuję z nim kontaktu i moi rodzice są po rozwodzie.

Pokiwałam głową, rozumiejąc, że to kłamstwo.

- Gdzieś powinienem to mieć... - powiedział szperając w skrzyni. Gdy znalazł dwa sztylety, włożył je do pochew, które zamocował przy swoim pasku.

Po chwili w jego ręce zalśniło coś złotego, co... Ruszało się! Patrzyłam wielkimi oczami na to, co pełzało po całej długości przedramienia Zack'a i miało być moją bronią.

Gdy chłopak zszedł na dół, zauważyłam, że to złote pnącza, dokładniej: ciernie. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam na niego.

- Spokojnie, to nie jest takie straszne, jak się wydaje. - zapewnił i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Niepewnie dotknęła opuszkami palców jego dłoni, na co ciernie zareagowały jak na zaproszenie.

Po chwili poczułam jak chłodna broń zaczyna pełznąć po moim nadgarstku i zatrzymuje się w połowie drogi do zgięcia łokcia i obwija się od nadgarstka właśnie do tego miejsca, po czym zastyga w bezruchu.

- Co to jest? - zapytałam.

- Broń, która zareaguje na Cuntery. Ona się powiększy, ale to tobie przyjdzie kierowanie nią. Jest to coś, w miarę podobnego do bicza. - skinęłam mu głową i opuściłam rękę. Nie było to ciężkie i mogłabym o tym zapomnieć, gdyby nie chłód złota.

Wysłanniczka AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz