Rozdział 23

3 1 0
                                    

Odkąd byłam w jaskini minął ponad tydzień. Za 11 dni będę miała 16 lat. Przez cały tydzień myślałam tylko o jednym, strażniczce. Przez jeden dzień po głowie chodziła mi myśl, że może to ja. Pfft. Jak o tym myślę to chce mi się śmiać. Ja? Kimś kto miałby ochronić całe miasto? Być może cały świat? Haha! To dobre! Cały czas jak o tym sobie wspominam to chce mi się płakać. Siedziałam w pokoju gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Czego?!- krzyknęłam.
Jestem dosyć poddrażniona, więc często przejawia się to chamstwem z mojej strony. Zaraz po moim pysknięciu do pokoju wszedł Jack.
- Hej! Przeszkadzam?
- Nie, nie!- powiedziałam lekko się rumieniąc.
Jack przyszedł żeby pogadać. Jak to ujął, bo nigdy nie wiadomo kiedy zaatakują. Usiadł na skraju łóżka i zaczęliśmy gadać. Po jakiś trzech może czterech godzinach zaczęło nam burczeć w brzuchach, więc postanowiliśmy pójść na miasto. Rubin uparcie chciał się dołączyć, więc wzięłam wampirka na ręce i ruszyliśmy. Poszliśmy na pizzę. Jak weszliśmy do pizzerii to kelnerka zapytała czy ma podać menu dla rodzin z dziećmi. Czułam, że spalam buraka. Mimo to wzięliśmy menu. Ja rozumiem, że dzieci mogą wyglądać na starsze, ale bez przesady! Czy ja wyglądam jakbym była mężatką? I do tego z kilku letnim dzieckiem? Nie ważne, po zjedzeniu wyszliśmy. Jack odprowadził mnie i Rubina do domu. Było super. Położyłam małego spać i sama chciałam tak zrobić, ale moją uwagę przyciągnęły paczki stojące na moim biurku. Sięgnęłam po jedną z nich. Otworzyłam, a w środku znalazłam bransoletkę z małych kryształków, na jej środku było małe niebieskie serduszko. Była też karteczka z napisem "Od Kayli dla Mariki. Dziękuję, że mogłyśmy być przyjaciółkami". Kolejna paczka była dosyć duża. Otworzyłam ją, znalazłam deskorolkę i kartkę z napisem "Od Zilla dla Mariki. Dzięki za uratowanie mi życia :)". Trzecia paczka była najmniejsza ze wszystkich. W środku były kolczyki w kształcie gwiazd. Lśniły jak prawdziwe. Znalazłam również karteczkę "Od Jacka do Mariki. Dziękuję za dodanie do mojego życia odrobiny niezwykłości". Ostatnia paczka wyraźnie była słoikiem owiniętym szarym papierem. Rozdarłam papier i odczytałam napis na naklejce "Dzięki za to, że rozumiesz". W słoiku była płonąca, czarna róża. Gdy ją wyjęłam owinęła się wokół mojej ręki, a kwiat który wciąż płonął, zamarł na nadgarstku. Wiedziałam, że róża była od Damiana. Miałam łzy w oczach. Pojęłam dlaczego przysłali mi prezenty. Chcieli pokazać, że im na mnie zależy. W końcu nie wiadomo czy już jutro rano wszyscy nie będziemy martwi. Też chciałabym dać im coś od serca, ale co ja mogę im zaoferować? Siedziałam tak do północy. W końcu postanowiłam użyć moich mocy. Może uda mi się coś zrobić? Stanęłam na środku ciemnego pokoju i zaczęłam wykonywać ruchy starego, chińskiego tańca o którym czytałam. Nazwano go "Tańcem darów". Po wykonaniu kilku kroków moje ręce lśniły na zielono. Po chwili przede mną pojawił się zielony płomyk. Pomyślałam o Damianie. Zielony to kolor natury, której brakuje w królestwie demonów. Poza tym natura jest zmienna i zaskakująca jak Damian. Płomyk wyleciał przez otwarte okno. Wykonałam następne kroki po czym przede mną był płomień w kolorze białym, pomyślałam o Jacku. Biel jest kolorem spokojnym i łagodnym tak jak on. Ogień wyleciał przez okno. Po następnych ruchach pojawił się jasny, pudrowo różowy płomień. Kayla. Ten kolor jest cichy, pełen pokoju i miłości. Po raz trzeci z mojego pokoju wyleciał żywy ogień. Ostatni z moich darów był czerwony. Dziki, szalony i rwisty jak Zill. Tak podarowałam moim przyjaciołom płomienie, które miały ich chronić. Postanowiłam iść już spać. Byłam wykończona tym tańcem. Położyłam się na łóżku i natychmiast usnęłam.
***
Dzisiaj są moje urodziny. 31 lipca. Obudziłam się i zobaczyłam dwa małe, żółte ślepka.
- Wszystkiego najlepsiego!- krzyknął Rubin.
W tej chwili do pokoju weszła Cam z tacą. Położyła ją na kolanach i co widzę? Naleśniki z nutellą! Mniam. Zjadłam śniadanie i postanowiłam porysować. Wzięłam szkicownik i zaczęłam rysować chińską dziewczynę tańczącą Taniec darów. Rubin przyglądał się każdemu mojemu ruchowi z najwyższą uwagą jakby chciał zaraz potem odwzorować mój obrazek. Gdy maluch wyszedł postanowiłam się ubrać. Są moje urodziny, więc postanowiłam założyć sukienkę. Założyłam białą sukienkę, od dna miała wybuch tęczy, była na ramiączkach. Była zwiewna i dlatego pasowała idealnie na tak ciepły dzień. W nocy miałam włosy związane w warkocz, więc teraz były pofalowane. Zeszłam na dół i postanowiłam przejść się po mieście. Mamie wyraźnie ulżyło, że nie będę się tu kisić przez cały dzień. Zaraz. Powiedziałam "mamie"? Chciałam powiedzieć Cameron. Chociaż odkąd tu przyjechałam to właśnie Cameron się mną zaopiekowała. Karmiła mnie, nieraz pomagała mi gdy nie dawałam rady. Nawet przezwyciężyła swój lęk. Całkiem niedawno się dowiedziałam, że Cam panicznie bała się lisów i wilków, ale przezwyciężyła ten lęk dla mnie. Żebym mogła mieć całą rodzinę w komplecie. Myślę, że już dawno zastąpiła mi matkę. Kocham ją i pewnie bym umarła gdyby coś jej się stało. Wracając. Szłam w kierunku parku. Przechodziłam obok kwiaciarni i zaraz potem wyszedł z niej Jade. To chłopak z mojej klasy, który dawał mi korepetycje z zielarstwa. Niósł bukiet błękitnych róż. Podeszłam do chłopaka i zapytałam dla kogo te kwiaty. Wysunął bukiet i powiedział:
- Są dla ciebie. Słyszałem, że masz urodziny.
Dał mi bukiet i czerwony jak burak pognał do domu. Jak miło z jego strony. Razem z bukietem niebieskich róż poszłam do parku. Usiadłam pod moim ulubionym drzewem i myślałam. Myślałam tak długo, że rozbolała mnie głowa. Przynajmniej mózg mi nie zaniknie. Z straszną migreną wróciłam do domu. Zastałam tam przyjęcie! Byli wszyscy. Moja paczka, mama, wujkowie i smocze bliźniaczki (od wycieczki poza SaveHaven się do siebie zbliżyłyśmy). Tort był biały z błękitnymi i pomarańczowymi kwiatami z masy cukrowej. Miał świeczkę w kształcie szesnastki i napis "Wszystkiego naj w dniu szesnastych urodzin Mariki". To było takie słodkie! Cała impreza była super. Kątem oka widziałam, że Zill łypie spodełba na Karmina, ale czy można mu się dziwić? Cała ta sytuacja wywołała u mnie lekki chichot. Ja nie chichoczę. To musi być przez sukienkę. Nigdy nie lubiłam sukienek, ale ta wyjątkowo wkradła się do miejsca w moim mózgu z nalepką "Sympatia". Moja paczka została na noc. Spaliśmy w moim pokoju. Choć moje łóżko spokojnie by zmieściło dwie, trzy osoby to i tak spaliśmy na podłodze.

Hello my cookies! Zbliżamy się już do końca. Chciałam powiedzieć, że mam 400 wyświetleń i bardzo się cieszę! See ya!

Strażniczka (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz