W ubiegłe wakacje, pod koniec sierpnia, musiałam przenieść się do jakiegoś zapyziałego motelu na przedmieściach Wrocławia. Dlaczego? Bachory moich, jakże miłych, kochanych i odpowiedzialnych sąsiadów nie wiedziały, że wychodząc z domu należy zakręcić gaz w piekarniku. Cóż, pożar był na tyle silny, że dosięgnął także i mój dom, spalając praktycznie jego całą wschodnią część. W każdym razie, byłam zmuszona przenieść się do jakiegoś motelu a w tym czasie mój dom, moja ukochana ciemnia, była podlegana remontowi, na szczęście opłacanemu przez kochanych sąsiadów i ubezpieczycieli. Pewnie myślicie: “Dlaczego nie przeniosłaś się do rodziny?”. Śpieszę z wyjaśnieniami. Byłam wtedy skłócona z rodzicami a mój brat mieszkał, i mieszka nadal, na drugim końcu Polski, a za bardzo nie miałam ochoty przenieść się do niego na dwa tygodnie. Innym członkom rodziny nie chciałam po prostu się narzucać.
Wprowadziłam się do tej abominacji domu mieszkalnego 23 Sierpnia 2015 roku. Pamiętam dobrze tę datę. Już pierwszego dnia czekała na mnie niespodzianka. Pierwsze otwarcie drzwi i ten okropny smród po petach. Naprawdę, nienawidzę tego odoru. Pomijam fakt brudnych okien, zakurzonych mebli i zaplamionej wersalki. Tu się “obsługa” postarała. Było pościelone, a ja zmęczona. Postawiłam walizkę na podłogę i dosłownie rzuciłam się na łóżko, jak samobójca z mostu. Ku mojej uciesze, było nad wyraz wygodne i pachnące. Diametralnie wyróżniało się swoim zapachem od reszty.
Następnego dnia, kupiłam w pobliskim sklepie parę odświeżaczy powietrza i świeczek pochłaniających zapach dymu tytoniowego. Rozstawiłam je po całym pokoju i łazience. Później też trochę sprzątałam. Myślicie, że te świeczki cokolwiek dały? Heh… Tak, nic nie dały. Sprawiły tylko, że zapach się pogorszył, przez co mój pokój pachniał jak połączenie fiołków z czystym smrodem niedawno wyłowionych ryb. Poddałam się i pojechałam pod mój dom by sprawdzić czy prace nad remontem już ruszyły.
Po powrocie do motelu bajka zaczęła się na nowo. Pierwotny odór powrócił. Czułam jakby ktoś niedawno w nim palił. Przeszukałam dom w poszukiwaniu resztek papierosów czy popiołu. Wyjrzałam za okno, by sprawdzić, czy czasem tam ich nikt nie wyrzucił. Zapytałam nawet zarządcę, ale był tak samo skołowany jak ja. Niczego nie znalazłam, więc dałam sobie spokój i położyłam się wygodnie na łóżku. Obudziłam się koło drugiej w nocy aby skorzystać z toalety. Gdy ponownie położyłam się na wersalce zaczęłam rozmyślać nad tym dziwnym, nawracającym zapachem. Po jakimś czasie usłyszałam szept. Męski, ton melancholijny a sam głos niski.
“Duszno.”
Zerwałam się z łóżka by zapalić światło. Jak to bywa, nie działało. Panika nie pozwoliła mi Tego przemyśleć, więc bezmyślnie podbiegłam do okna jakby światło byłoby moim wybawieniem, szarpnęłam z całej siły zasłonę, która chowała za sobą światło dobiegające z pobliskich latarni. Oparłam się o ścianę, a potem zsunęłam się z niej. Drżącą dłonią zasłoniłam usta i panicznym wzrokiem patrzyłam na pokój.
Był pusty.
Obudziłam się obolała przy ścianie. Bałam się podejść do łóżka i przykryć kołdrą. Próbowałam sobie uświadomić, że pewnie się przesłyszałam, ale ten głos… Ten głos był zbyt realistyczny by uznać go za fałszywy. Przebrałam się, włożyłam laptopa do torby i wyszłam. W kafejce internetowej poszperałam w internecie jak pozbyć się dymu tytoniowego. Starałam się nie myśleć o tym głosie. Być może była to lekka paranoja wywołana tymczasową przeprowadzką albo rozdrapaniem ran po zmarłym chłopaku. Tak, palaczu. Mówiłam mu, że palenie zabija i tak dalej, ale nie słuchał. Pewnego dnia bardzo się pokłóciliśmy, on wyszedł a ja zostałam. Często tak znikał, jednak tym razem nie wrócił.
Musiałam pozałatwiać parę spraw, więc do motelu wróciłam dopiero o siódmej wieczorem. Podłączyłam laptopa do ładowarki i odpaliłam go by zagrać w Sacrifice. Klasyk, ale dobrze się trzyma. Po około dwóch godzinach skończyłam grać. Zgasiłam światła, po czym poszłam spać.