9

1.2K 72 13
                                    

Tony

Przez następne godziny gładziłem brzuch Viv, mówiąc do niego. Poczułem się odpowiedzialny za ich oboje. W końcu się udało. Viv jest w planowanej ciąży i wszystko wygląda dobrze. Na razie nie możemy mówić o przyszłości, bo jest rysowana niezbyt kolorowo. Lekarka powiedziała, że może być wiele powikłań. Że dziecko nie wykształci się dostatecznie, albo urodzi zbyt wcześnie, przez zniszczenia w macicy Vivienne. Zarzekałem się, obiecywałem, że nie pozwolę, by tym razem dziecku coś się stało. Nawet jeśli miałoby urodzić się za wcześnie, to przecież mogą się nim zająć. Wiele dzieci rodziło się miesiące przed terminem ale dożywały i teraz biegają za piłką w parku ze swoimi ojcami. Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, żeby nasze dziecko się urodziło. Żebyśmy mogli się przekonać, do kogo będzie bardziej podobne, po kim będzie miało charakter, czy będzie lubił przesiadywać w warsztacie tak jak ja. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Co jeśli mój syn albo córka byłoby geniuszem?

Z zamyślenia wyrwał mnie głos lekarki.

- Panie Stark. Nie może Pan zostać na noc - mówiła.

- Dobra, już idę - powiedziałem a ona wyszła.- Przyjadę do Ciebie rano.

- Okej - pokiwała głową.

- Spróbuj się przespać. Wiesz, że jakby co, tutaj Ci pomogą - powiedziałem, całując ją w czoło.

- Wiem. Powiedz rodzicom, że nic mi nie jest - powiedziała.

- Powiem - pokiwałem głową, pocałowałem delikatnie w usta i opuściłem salę.

Poszedłem na parking, wsiadłem do ferrari i pojechałem do domu.

W garażu długie minuty siedziałem w samochodzie, patrząc na ślady krwi na tapicerce.

- Jarvis, posprzątaj - powiedziałem.

- Tak jest, sir - odpowiedział tak jak zawsze.

Wysiadłem z auta i poszedłem na platformę. Wjechałem do salonu. Mama Viv chodziła po salonie a tata trzymał Derek'a.

- Tony. Co z Vivienne? Co z dzieckiem?- zapytała podchodząc do mnie.

- Z dzieckiem wszystko dobrze. Mimo krwawienia zarodek się utrzymał. Viv, no cóż. Trochę wystraszona. Gdybyśmy nie dotarli na czas, pewnie by poroniła - powiedziałem na co ona wpadła mi w ramiona. Nie wiedziałem co zrobić. Spojrzałem na jej męża a on pokazał, żebym po prostu ją objął. Zrobiłem to, przytulając ją do siebie.- Musimy teraz bardzo uważać. Lekarka powiedziała, że coś może pójść nie tak, zwłaszcza po tym wszystkim co ona przeszła.

- Ale będzie dobrze?- zapytała.

- Postaram się, żeby byli bezpieczni - powiedziałem cicho.

- Ona zasługuje, żeby być szczęśliwa - powiedziała.

- Tak. Będzie szczęśliwa - powiedziałem. Poczułem, że w nich mam wsparcie. Co bym zrobił, gdyby ich nie było? Zanim wezwałbym pogotowie, dziecko by nie przeżyło, a Rhodes pewnie też nie byłby tutaj w ciągu kilku sekund.- Obiecałem jej i dotrzymam słowa.

- Mam nadzieję, że nic więcej się nie wydarzy - powiedziała, puszczając mnie.

- Ja też mam nadzieję, że nasze dziecko będzie mogło się urodzić - powiedziałem cicho, podchodząc do ojca Viv. Wziąłem Derek'a na ręce.- To ja pójdę go położyć - dodałem szybko i poszedłem do sypialni.

Słyszałem, że rodzice Viv jeszcze o czymś rozmawiali, ale nie słuchałem. Siedziałem z Derek'iem na łóżku. Przyglądałem się, jak ćwiczy utrzymywanie główki czy choćby początkowe raczkowanie. Mimo, że ma dopiero miesiąc, bardzo szybko chce odkrywać świat i jestem z niego cholernie dumny. To ja wychowuję to dziecko razem z Viv a nie ten dupek Rogers. Nawet nie chcę myśleć na kogo by wyrósł gdyby był ze swoim ojcem.

Nie zorientowałem się, kiedy zasnął, opierając się górą ciała o mój bok. Delikatnie położyłem go na miejscu Viv a za plecy położyłem mu poduszkę, żeby nie sturlał się na ziemię. Z łóżeczka wziąłem jego koc i okryłem go. Położyłem się po drugiej stronie łóżka, jednak nie potrafiłem zasnąć. Cały czas myślałem o Viv. Wiedziałem, że w szpitalu się nią zajmą, że nic nie zagrozi dziecku, bo lekarz jest pod ręką. Ale... po tym co się stało zawsze mam obawy, kiedy muszę ją gdzieś zostawić.

Vivienne

Leżałam patrząc w sufit. Był środek nocy a ja po prostu leżałam. Nie mogłam spać, nie potrafiłam. Trzymałam dłoń na brzuchu, zastanawiając się, dlaczego postąpiłam tak a nie inaczej. Przecież oboje chcieliśmy tego dziecka, staraliśmy się, bo chcieliśmy żeby się udało. I kiedy już się udało przestaliśmy nagle się tym przejmować. Trafiliśmy w te 50%, ale to nie wszystko. Teraz musimy zadbać, żeby dziecku nic się więcej nie stało.

O 6:00 usłyszałam ciche pukanie do drzwi. W drzwiach pojawił się nikt inny jak Tony razem z Derek'iem. Uśmiechnęłam się na ich widok.

- Cześć - szepnął, stawiając nosidełko i torbę na ziemi.

- Hej. Mały dobrze spał?- zapytałam, siadając wyżej na poduszkach.

- Tak, jak zabity - uśmiechnął się.- Obudził się nad ranem, ale chyba miał zły sen, bo przytuliłem go i znów zasnął. Nie obudził się nawet, kiedy go ubierałem - powiedział, ściągając z niego czapeczkę, rękawiczki i szalik i rozpinając kurteczkę.

- A rodzice?- zapytałam.

- Dają radę. Przywiozę ich później. Sam nie chciałem dłużej czekać. Derek pewnie też nie - uśmiechnął się, wyciągając go z nosidełka. Ściągnął z niego kurtkę i położył go obok mnie.
Położyłam się na boku, żeby miał trochę więcej miejsca.- Jak się czujesz?

- Na razie dobrze. Nie krwawiłam w nocy, ale nie mogłam spać - powiedziałam.

- Mogłaś zawołać pielęgniarkę. Na pewno mogła dać Ci coś na sen, co nie zaszkodzi maleństwu - powiedział, gładząc mój policzek.

- Jakoś dałam radę - powiedziałam, patrząc mu w oczy.

- Lekarka powiedziała, że wieczorem może dostaniesz wypis - powiedział.- Jeżeli tylko wyniki będą dobre pójdziesz do domu. Ale jest ale.

- Jakie?- zmarszczyłam brwi.

- Pielęgniarka - powiedział.

- Co z nią?- zapytałam.

- Będzie przychodzić dwa, trzy razy w tygodniu - westchnął.

- Nie mówisz mi czegoś - powiedziałam.- Tony, nie zatajaj przede mną prawdy.

- Lekarka mówi, że jest ryzyko. Sama wiesz, po tych lekach, operacji. Cieszmy się, że się udało ale przed nami jeszcze długa droga. Dopiero po 12 tygodniu mija największe ryzyko poronienia. A sama wiesz, w jakim stanie jesteś. Mówiła, że dziecko może urodzić się szybciej, albo że w najgorszym przypadku może nie dożyć 12 tygodnia...

- Tony...

- Wiem Viv, to wszystko trudne. Ale jestem z Tobą. Są Twoi rodzice, którzy jakby co mogą zająć się Derek'iem. Jest Rhodey, przecież jest jego chrzestnym. Ale na prawdę teraz musimy uważać - powiedział cicho, biorąc moją dłoń w swoje.

- Wiem, ale... przecież...

- Viv, musimy być gotowi też na najgorsze - szepnął, całując wierzch mojej dłoni.

- Nie, nie chcę być gotowa na najgorsze - zaprotestowałam.

- Kochanie... wiem, że to brzmi źle, ale sama wiesz, jak jest - westchnął.

- Nie pozwolę, żeby cokolwiek stało się fasolce - szepnęłam.

- Ja też nie - powiedział.- Obiecałem.

Wiedziałam jednak, że nie można obiecać czegoś, jeśli nie zna się biegu historii.

(POPRAWKA)I Don't Remember You. You're My Mission.✔T.S.(Tom III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz