~3~

4.1K 267 30
                                    

  Miliardy lat temu, gdy Ziemia jeszcze nie istniała, w odległym wymiarze była sobie wioska,  zapomniana przez wszystkich. Słońce nigdy nie wisiało nad głowami mieszkańców, zwierzęta unikały okolicznych lasów, ludzie nie przyjeżdżali do niej, niektórzy nie wiedzieli nawet o jej istnieniu. Osadnicy byli nękani przez duchy, nie umieli się przed nimi bronić, byli zbyt słabi. Zjawy robiły z nimi, co chciały - krzywdziły, dręczyły, wchodziły bezkarnie w ich ciała, zabijały... Robiły to, czego zasady moralności zabraniały. Wieśniacy błagali o pomoc każdego, kto im się napatoczył, w zamian oferowali zboże z ich ogromnych pól, ale nikt nie był chętny do pomocy.

  Pewnej nocy, kiedy księżyc był w pełni, ze srebrnej tarczy na gwieździstym niebie wyszła przepiękna kobieta, obwieszona różnoraką bronią i noszącą w swoim sercu prawdziwe światło. Owa piękność była jedyną istotą, która zdołała przepędzić zjawy z wioski. Wdzięczni wieśniacy w podzięce za jej pomoc ofiarowali jej zboże z własnych żniw, a ona, widząc w nich uczciwość i ciepło, oddała im swoją broń, mówiąc, że od tej pory mają za zadanie chronić swoich pobratymców przed zdradzieckimi i okrutnymi zjawami, które wcześniej pokonała. Nazwała ich Żniwiarzami Śmierci. „Żniwiarze" od ich dawnej profesji, „Śmierci" od zawodu, który mieli teraz wykonywać. Dobra pani otoczyła wioskę ogromnymi polami pełnymi dorodnych zbóż, które nigdy się nie kończyły i natychmiast odrastały po tym, jak się je ścinało. Zarządziła, że nad krainą zapanuje wieczna noc, dopóki nie znajdzie swojego zastępcy i nie zobaczy, że Żniwiarze stali się wystarczająco silni, by żyć bez jej stałej opieki. Na odchodne powiedziała tylko, że nazywa się Artemida, pani łowów, i że właśnie rozpoczęło się polowanie.

  No, tak mniej więcej powstało Cimeterium. Pani Artemida wymyśliła sobie, że zrobi z naszej krainy nieskończone pole.

  Wzgórze Cmentarzy, bo tak nazywał się pagórek, który rozciągał się przed moimi oczami, było po prostu... cmentarzem, na którym leżał każdy Żniwiarz, który zmarł, także moja matka. Cmentarz powstał tu wieki temu, ale nadal nie było tu zbyt wielu nagrobków - w końcu przedstawiciele mojej rasy żyli aż dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć lat. Mnie zostało jeszcze tylko dziewięćset osiemdziesiąt jeden lat do tego, aż trafię na Wzgórze. Trochę słabo, nie? Znać datę swojej śmierci...

  Ruszyłam pewnym krokiem przed siebie, uważnie oglądając to, co rejestrowały moje oczy. Wzgórze nie było wysokie, ale było jednym z niewielu wzniesień w Cimeterium, więc budziło podziw w większości Żniwiarzy. Cmetnarz, który znajdował się na jego szczycie, otoczony był wierzbami, które rzadko można było zobaczyć w Trupiarni. W końcu pani Artemida dała nam w prezencie tylko wieczne pola, a nie drzewa. Między płaczącymi wierzbami znajdowały się małe nagrobki, na których wyryto tradycyjnie imię i nazwisko Żniwiarza, który spoczywał tam prawie w spokoju. Wśród tablic z imionami i nazwiskami można było też znaleźć słynną Thalię Connor, moją matkę.

  Dwóch Nieumarłych zobaczyłam od razu. Krążyli po wzgórzu nieco niezdarnie, nie próbując się nawet ukryć. No cóż, nie mogłam oczekiwać od nich wiele - w końcu byli tylko workiem na kości i mięśnie, który nie myślał i nie czuł, a poruszali się tylko za sprawą jakichś dziwnych czarów czy czegoś podobnego, czego nigdy nie potrafiłam pojąć. Już z daleka widziałam, że jeden z Nieumarłych był kobietą. Poruszała się ona niezgrabnie w swojej różowej, brudnej sukience, a wszystko dlatego, że miała złamaną nogę. Widocznie wychodząc ze swojego miejsca spoczynku, przez przypadek się uszkodziła. Westchnęłam głośno i nałożyłam na usta i nos metalową maskę, która tym razem nie miała mnie chronić przed niebezpiecznym gazem, ale po prostu przed smrodem rozkładających się ciał. Chyba bym nie wytrzymała i zwymiotowała, gdyby ktoś kazał mi wąchać trupią parę. Zaczęłam biec w ich stronę.

Śpiew ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz