~26~

2.5K 189 18
                                    

  - Nie ma mowy, Alice. Już po ciebie jadę, więc nie waż mi się nawet ruszyć z tego szpitala, jasne? - To była reakcja Deana, mojego brata bliźniaka, na wieść o tym, że znalazłam się w jakiejś klinice zaraz po tym, jak dałam się prawie zabić hordzie Nieumarłych, z którymi walczyłam przecież niemal całe życie. - Matko, przecież ty prawie umarłaś, do jasnej cholery! Nie rusza cię to?

  Ruszało mnie to. Nawet bardzo. Ale co miałam robić? Płakać? Nie miałam teraz na to ani siły, ani nerwów.

  Był ranek, drugi dzień mojego pobytu w szpitalu. Przez okno do mojego pokoju nieśmiało zaglądało słońce, ogrzewając pomieszczenie. Czułam się dziś lepiej niż wczoraj, ale wiedziałam, że to tylko takie pozory. Moje ciało nadal się regenerowało po ataku tak silnej trucizny, jaką był jad Nieumarłych, a ja powoli sobie uświadamiałam, jakim cudem był fakt, że w dalszym ciągu żyłam. W końcu każdy inny Żniwiarz umierał kilka chwil po tym, jak został ugryziony, jeżeli nie otrzymał w odpowiednim czasie antidotum, a ja wytrzymałam bez niego aż kilkanaście minut i to po wielu ukąszeniach! Przyswoiłam to sobie w pełni dopiero wtedy, gdy tego ranka przyszła do mnie pielęgniarka, by zmienić mi kroplówkę i zaczęła opowiadać mi o tym, jak ona i paru lekarzy przyjmowali mnie na oddział. Podobno wyglądałam tak, jakbym była już od dawna martwa.

  Wszyscy bez przerwy mi to powtarzali. „To nie możliwe, że przeżyłaś po takiej dawce trucizny". „To cud, że przeżyłaś". „Kiedy tu przyjechałaś, po prostu myślałam, że już po tobie... A ty wyzdrowiałaś". Lekarze i stażyści przychodzili do mnie, by mnie przebadać i sprawdzić, jak się czuję, ale chwilami miałam wrażenie, że traktowali mnie jak rzadkie zwierzątko z jakiegoś odległego zakątka Ziemi, które udało im się schwytać. Odwijali moje bandaże, patrzyli na moje łydki i kostki, na które jeszcze nie miałam odwagi zerknąć, a później wracali do swoich spraw, rozprawiając ciągle o tym, że to niesamowite, iż przeżyłam.

  Blake wczoraj nie odzywał się do mnie słowem, ale dzisiaj wystukał do mnie na szybko wiadomość, w której pytał, jak się czuję. Esme nic nie napisała, podobnie jak członkowie Rady, którzy niedawno mnie odwiedzili, ale nie byłam tym faktem ani zawiedziona, ani zdziwiona. Moja była najlepsza przyjaciółka może i się o mnie martwiła przez ten czas, gdy byłam ledwie żywa, ale teraz naprawdę nie interesował jej mój los. Podobnie było z Christiną i Clarkiem - byłam ich pracownicą, nie przyjaciółką, którą zawracaliby sobie głowę.

  Dopiero niedawno postanowiłam zadzwonić do Deana, by poinformować go o tym, co się ze mną stało. Obawiałam się jego reakcji. I słusznie. Był wściekły, zmartwiony i przerażony tym, co się ze mną stało. Musiałam go chwilę uspokajać, gdy się dowiedział o ataku Nieumarłych, a ja naprawdę nie byłam w tym dobra.

  Westchnęłam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że mój brat bliźniak nie pozwoli mi jeszcze długo na opuszczanie domu lub jakiegokolwiek zabezpieczonego budynku bez jego towarzystwa. Mówiłam wam kiedyś, że mój brat jest nadopiekuńczy, prawda? Cóż, po tym, co zaszło na cmentarzu, stanie się zapewne nieznośnie zaborczy, a przynajmniej takie miałam przeczucie.

  Chciałam wyjść już z tego szpitala, być wolna i móc sama o sobie decydować, ale bandaże, kroplówka i lekarze uniemożliwiali mi to. Pielęgniarki ciągle coś wspominały o obserwacji, ale tak naprawdę nikt nie chciał odpowiedzieć mi na jedno proste pytanie: czemu nie mogę wyjść teraz, skoro już świetnie się czuję i mojemu życiu nic nie zagraża? Jasne, rozumiałam, że chcieli zachować zwykłe środki ostrożności, ale przesadą było to, że nie pozwalali mi nawet wypisać się na moje własne żądanie. Zachowywali się zupełnie tak, jakby moje zdanie w tej sprawie nie miało żadnego znaczenia.

  Siedziałam na łóżku, słuchając wykładu Deana o tym, że nie powinnam nigdzie się teraz ruszać i zacząć w końcu bardziej dbać o swoje zdrowie i bezpieczeństwo, ale prawda była taka, że wszystko to, co do mnie mówił, wchodziło jednym uchem, a drugim opuszczało moją głowę. Nie miałam zamiaru stosować się do jego rad, choć doceniałam to, że się mną przejmował. Moje myśli były zajęte po prostu czymś innym.

Śpiew ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz