Esme wybrała się z nami na spotkanie z Clarkiem Jansenem, ku mojemu niezadowoleniu i wyraźnej dezaprobacie Blake'a, który uważnie obserwował to swoją narzeczoną, to mnie.
Było popołudnie, po niebie ciężko stąpały burzowe chmury, co jakiś czas dało się usłyszeć grzmot i zobaczyć błyskawicę, która rozdzierała prawie granatowe niebo. Deszcz jeszcze nie padał, ale podejrzewałam, że to tylko kwestia czasu, nim lunie na Nowy Jork. Wiał wiatr, ale na szczęście znajdowaliśmy się w samochodzie, więc nie odczuwaliśmy żadnych skutków tej okropnej pogody, a ja mogłam w spokoju obserwować to, co działo się za szybami auta. Patrzyłam na ludzi, którzy uciekając przed burzowymi chmurami, chowali się w okolicznych sklepach, na samochody leniwie jadące do przodu, które tak irytowały Blake'a, że warczał coś pod nosem, na chmury, które całkowicie przysłoniły piękne, złote słońce. Dziś niebo będzie płakać nad ofiarami Drake'a, pomyślałam.
Rano, gdy wszyscy spotkaliśmy się przy śniadaniu po tej niefortunnej nocy, żadne z nas nie odezwało się do siebie słowem. Esme rzucała mi tylko nienawistne spojrzenia, Blake chodził jakiś zamyślony, jakby myślami był oddalony o tysiące mil, Lessien w swojej zwykłej postaci krążyła wokół nas, powtarzając „pomóż", a ja czułam tak przytłaczający smutek, że chwilami nie miałam siły chodzić. Ciągle myślałam o kolejnej zjawie, która pojawiła się w domu Hallowaya i zaskoczyła mnie tak mocno, że nie mogłam się otrząsnąć z szoku. Kim była? Co zwiastowała? Czemu czułam tak duży niepokój w jej obecności? Jak zginęła? Jaki miała związek z Blake'em?
Ten dzień z pewnością zapowiadał się beznadziejnie.
Spotkanie z Clarkiem miało się odbyć w jakiejś knajpce za miastem, o której nigdy nie słyszałam. Dowiedziałam się o tym przez esemesa, którego wysłał do mnie i do Blake'a sam Jansen, co było dla mnie trochę dziwne. Przecież on miał z jakieś siedemset lat. Nie wyobrażałam go sobie ze smartfonem czy też iPhone'em w ręku. Blake jednak tego nie skomentował, tylko krótko powiedział, o której wyjeżdżamy i co mamy ze sobą wziąć, i wrócił do siebie w akompaniamencie jęków Esme, która kazała mu zabrać ją ze sobą. Nic im nie powiedziałam, że najchętniej wybrałabym się tam sama.
Jechaliśmy dość długo przez zatłoczony Manhattan, później jeszcze staliśmy w korku na jakimś moście, a następnie pojechaliśmy kolejną zatłoczoną dzielnicą, aż w końcu wyjechaliśmy z miasta. Tym razem jazda samochodem nie była dla mnie w ogóle przyjemna - co chwilę hamowaliśmy, to ruszaliśmy z powrotem, to skręcaliśmy, to Blake ścigał się z jakimś kolesiem w niskim, czerwonym aucie, oczywiście przegrał, gdy Esme kazała mu zwolnić. Bez przerwy mną rzucało, aż zrobiło mi się niedobrze, ale postanowiłam, że nie pisnę o tym słowem, chciałam jakoś wytrzymać.
W jednej ręce ściskałam moją małą torebkę, którą kupiłam wczoraj z Blake'em przed tą całą balangą, a która bardzo mi się tam przydała. Tradycyjnie schowałam w niej swoją broń. Oprócz tego wpakowałam do torebki paczkę chusteczek (gdybym zaczęła płakać na oczach tych wszystkich ludzi z powodu niespełnionej miłości), telefon (w razie gdyby dzwonił do mnie Dean, który wybawiłby mnie z tego durnego spotkania) i rysunek Ilizy, mojej dziewięcioletniej siostry, o którym, szczerze mówiąc, na śmierć zapomniałam. Dziś rano, pakując się do tej małej torebeczki, wyjęłam ze swojego plecaka ten rysunek i aż coś ścisnęło moje serce. Poczułam, że muszę wziąć go ze sobą, choćby nie wiem co. Może i był przerażający i nie napawał mnie optymizmem, ale czułam, że powinnam mieć go dziś przy sobie jako jakiś amulet czy też talizman.
Kiedy w końcu byliśmy na miejscu, Clark, jego żona Virginia, Christina, Sebastian i Whitney już na nas czekali. Wszyscy wydawali się być w ponurych nastrojach, a ja domyślałam się, że nie tylko dla mnie była to ciężka noc. Kiedy ja przeżywałam swój mały melodramat, oni pracowali, szukali jakichkolwiek informacji o tym całym Wybrańcu i planach Drake'a. Wzięłam się więc w garść i ruszyłam odważnie w stronę stolika, przy którym siedzieli.
CZYTASZ
Śpiew Śmierci
ParanormalZmarli są wokół nas - to są słowa, które najczęściej padały z ust mojej matki, gdy jeszcze żyła. To są słowa, które są dla mnie oczywiste. Nazywam się Alice Connor i żyję na tym świecie już od osiemnastu lat. Jako że jestem przedstawicielką ra...