~11~

2.7K 228 16
                                    

  Esme dołączyła do nas jakąś godzinę po tym, jak ja i Blake zdecydowaliśmy zaczekać niedaleko miejsca zbrodni, aż tłum się rozejdzie, a my będziemy mogli powęszyć. Narzeczona Hallowaya uczyła się w szkole, która znajdowała się niedaleko, więc korzystając z faktu, że byliśmy pod ręką, przybiegła do nas na kontrolę, by sprawdzić, czy ja i jej ukochany się nie obściskujemy. Po tym, jak skończyła lekcje, ciągle wydzwaniała do Blake'a z pytaniem, gdzie jesteśmy i czy może do nas dołączyć, na co Halloway odpowiadał opryskliwym: „Esme, to nie jest miejsce dla ciebie", i kończył rozmowę. W końcu jednak, gdy telefon zaczął irytować nie tylko mnie i jego, ale także ludzi znajdujących się w naszym pobliżu, zgodził się na to, by do nas dołączyła. I tak teraz musiałam znosić nie tylko moje szaleńczo bijące serce, które przyspieszało, gdy zbyt długo patrzyłam na Blake'a, ale też czarne chmury, które pojawiły się w mojej głowie, kiedy Esme obdarzyła swojego narzeczonego namiętnym pocałunkiem na powitanie.

  Staliśmy po drugiej strony ulicy i patrzyliśmy, jak policja powoli zbiera się z miejsca zbrodni. Tłum zdecydowanie się przerzedził, a ludzie powoli wracali do swojego życia. Niektórzy byli roztrzęsieni, inni bardzo zaaferowani tym, co się tu wydarzyło, a jeszcze inni wydawali się być przygnębieni złem, które niedawno zagościło w okolicy. Patrzyłam na to z zaciekawieniem, też z lekkim niepokojem. Ludzie nie czuli się już bezpieczni. Fakt, nie mieli zapewne pojęcia, kto stał za tą całą zbrodnią, ale byłam niemal stuprocentowo pewna, że wiedzieli, iż na świecie działo się coś złego. Możliwe, że niektórzy już mniej więcej rozumieli, na co mają się szykować.

  Blake westchnął głośno, gdy Esme mocniej się do niego przytuliła i powiedziała coś cicho, zapewne po raz kolejny dzisiejszego dnia wyznała mu miłość. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę i skupić się na zadaniu, które miałam do wykonania, ale to było trudne. Miałam wielką ochotę, by patrzeć na Blake'a.

  - Niedługo już nikogo tu nie będzie - mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do Hallowaya i Esme.

  Kątem oka zobaczyłam, jak Blake odsuwa od siebie swoją narzeczoną i podchodzi w moją stronę. Esme chyba nie była zadowolona z tego faktu.

  - Nie możecie z tym poczekać do jutra? - zapytała ze znudzeniem Collins. - I tak wątpię, by ktokolwiek pozwolił wam tam wejść. To w końcu miejsce zbrodni, a to ludzkie miasto. Nie my tu rządzimy.

  - Mamy pozwolenie od Clarka Jansena - wyjaśnił Blake.

  - Poza tym musimy to dziś załatwić - dodałam, wbijając wzrok w ostatnią grupę policjantów, którzy skierowali się w stronę swoich radiowozów. - Jeżeli jest tu duch ofiary, to nie możemy czekać. Zjawy lubią się przemieszczać, a w szczególności te, które zginęły nagle i mają jeszcze jakieś sprawy do załatwienia.

  Pierwszy radiowóz odjechał, zostało ich jeszcze dwa. Skrzyżowałam ramiona na piersi i czekałam. Była już prawie siedemnasta, słońce schowało się już za większymi budynkami, szykując się do zachodu, zrobiło się chłodno. Miałam na sobie ciepłe ubranie i dość porządną bluzę, ale nadal czułam przenikający chłód. U nas w Cimeterium również bywało zimno, ale nie aż tak jak tu, w Nowym Jorku. Stojąc w cieniu, czułam się jak wielka kostka lodu, która uciekła z zamrażarki. W tamtej chwili zamarzyłam aż o gorącej kąpieli, herbacie, którą zaparzyłby mi Dean, i ciepłych ramionach mamy, która w chwilach, gdy było mi zimno lub byłam czymś przestraszona, przytulała mnie i powtarzała kojące słowa, które mnie uspokajały. Tak bardzo za nią tęskniłam...

  Esme stanęła obok mnie, a ja musiałam powstrzymać się od drżenia. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że traktowała mnie tak, jak kiedyś - jak swoją dobrą przyjaciółkę, którą kiedyś dla niej byłam. Zachowywała się tak, jakby nigdy nie powiedziała na mnie złego słowa i była dla mnie jak najlepsza. A przecież tak nie było. Esme Collins traktowała mnie trochę jak takie... pudełko z chusteczkami higienicznymi. Kiedy miała jakiś problem, sięgała po mnie, by wypłakać mi swoje żale, a później, gdy nie byłam jej już potrzebna, rzucała mnie gdzieś w kąt, ciesząc się znów życiem. Beze mnie. To nie była dobra relacja, ale w tamtych czasach myślałam, że tak wygląda przyjaźń. Ja dawałam jej poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia, a ona od czasu do czasu karmiła mnie komplementami, by później, za moimi plecami, wyśmiewać się ze mnie z innymi swoimi kumpelami, tymi „fajniejszymi".

Śpiew ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz