Rozdział 5 - Życie wciąż boli

265 28 5
                                    

Do namiotu wpadały jasne promienie słońca oświetlając ręce dziewczyny. Właśnie skrupulatnie sporządzała listę potrzebnych rzeczy. Tym razem to na nią wypadła kolej, by udać się na zakupy do miasta razem ze strażnikiem. Nie mieli wpływu na jedzenie, jakie dostawali, ale stroje, fryzury i makijaż musiały być perfekcyjne. Często je więc zmieniano i uzupełniano.

Za każdym razem jedna osoba zbierała listę potrzebnych rzeczy i szła je zakupić razem ze strażnikiem. Dlatego teraz Hermiona spisywała z małych skrawków specjalnie wydzielonych pergaminów, przeróżne przedmioty i specyfiki w kolejności alfabetycznej starając się nie pomylić przy ich liczbie.

Była sama w namiocie, a cisza wypełniała całą przestrzeń. Lizzie i Ginny sprzątały w tym momencie szatnie. Oczywiście nie omieszkały wyrazić z tego powodu swojego niezadowolenia, gdy wychodziły pół godziny wcześniej.

Ginny zaserwowała im całą wiązankę na temat tego, że nie była wyznaczona do zrobienia zakupów już od ponad roku, a Hermiona dostaje to łatwe w jej przekonaniu zadanie średnio raz na kwartał. Potem dodała, że wcale nie ma do niej o to żalu, przecież wie doskonale, że Hermiona, tak samo, jak ona, nie ma na to wpływu.

Jednak cała jej wypowiedź była poniekąd pstryczkiem w stronę przyjaciółki. Hermiona nie miała jej tego za złe. Ginny po prostu czasem najpierw mówiła, a dopiero potem myślała, zupełnie, jak jej starszy brat. Chociaż różnili się między sobą diametralnie, akurat tę specyficzną lekkomyślność ze sobą dzielili.

Postawiła ostatnią kropkę i z westchnieniem wpatrzyła się w okno. Było słonecznie i ciepło, a wrzesień zapowiadał się piękny. Specyficzny moment, gdy lato walczyło jeszcze z nadchodzącą jesienią. Kiedyś lubiła ten czas. Zawsze kojarzył jej się z powrotem do szkoły i przyjaciół. Powrotem do ukochanego świata magii. Teraz też go lubiła, przypominał jej o najlepszych momentach życia.

Przymknęła oczy i uśmiechnęła się sama do siebie. Ten uśmiech przyszedł jej tak łatwo i naturalnie, że nikt nie pomyślałby nawet, że był jej pierwszym takim uśmiechem od lat. Uśmiechem, który był od niej i tylko dla niej.

Pogładziła pergamin opuszkami palców żałując odrobinę, że już skończyła. Uwielbiała, gdy przydzielano jej to zadanie, dlatego że mogła pisać. Zapach pergaminu wypełniał jej nozdrza, dłonie splamione były tuszem, a ona mogła być pieczołowita i dokładna, zupełnie, jakby pisała kolejny esej na eliksiry.

Zwinęła listę i wstała powoli od stołu. Powinna, jak najszybciej zanieść listę do dyrektora, by ją zatwierdził. Jeśli będzie się z tym dłubać może jej się oberwać. Tym bardziej, że od pewnego czasu była na muszce strażników, bo Cromwell najwyraźniej podzielił się z nimi tym, co się stało. O dziwo jednak, samego Cromwella nie widziała w cyrku już od dwóch tygodni, czyli właśnie od pamiętnego zdarzenia w lesie. Może wziął urlop, albo go gdzieś przenieśli.

Potrząsnęła głową i stwierdziła, że to nieistotne dlaczego go nie ma, a ważne, że go nie ma. Była pewna, że mściłby się na niej przy każdej okazji. Szła pomiędzy namiotami, a żwir, którym wysypane było całe pole, chrzęścił pod jej stopami. Jak zwykle było cicho, ponieważ wszyscy o tej porze mieli coś do roboty.

Stanęła pod okazałym namiotem dyrektora, który błyszczał w słońcu rażąc swym złotym odcieniem. Zawsze, gdy go mijała miała ochotę prychnąć. Dyrektor kreował się na kogoś z wyższych sfer, a tak naprawdę był tylko szarym pionkiem na planszy Lucjusza Malfoy'a. Wszyscy nimi byli.

Podniosła rękę i już miała zapukać, gdy ze środka dobiegły ją podniesione głosy. To znaczy tylko jeden z nich był podniesiony. Drugi miał zimną i spokojną barwę. Wiedziała do kogo należy i wiedziała, że powinna była stąd odejść i wrócić później. Z jakiegoś niewiadomego powodu postanowiła jednak znowu wpakować się w kłopoty i po prostu stała tak nasłuchując.

Dramione - Uczucia rodem z cyrku.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz