Rozdział 12 - Lek na wszelkie zło

250 27 2
                                    


Wylądowali na kompletnym pustkowiu, kilkanaście mil od dworu.

To było pierwsze miejsce o jakim pomyślał, ale jedyne wspomnienie, jakie z nim wiązał, to pościg Śmierciożerców za mugolską dziewczyną wiosną 1998. Udało jej się uciec z posiadłości niezauważenie i przebyć szmat drogi, nim ktokolwiek się zorientował. Pamiętał doskonale furię w jaką wpadł jego ojciec, gdy Bellatriks, to odkryła i zaczęła szydzić, że Lucjusz nie potrafi przypilnować, nawet nic nieznaczącej szlamy, więc nie dziwota, że nie dopilnował również wychowania jedynego syna.

Po tym, jak Draco zawiódł w misji, powierzonej mu przez samego Voldemorta, reputacja całej rodziny się posypała. Lucjusz wciąż był wysoko w ścisłym kręgu, ale nie budził już takiego respektu. Śmierciożercy niżsi rangą szydzili i szeptali, gdziekolwiek się nie obrócił, a Bellatriks, śmiała mu się prosto w twarz, kiedy tylko miała okazję.

Zawsze, gdy o tym myślał, wiedział, że ojciec musiał go znienawidzić już wtedy. W końcu okrył go hańbą, wykazując się słabością. To było coś, czego nie mógł przełknąć, a jedyne, co mógł zrobić, to wyładować swój gniew na synu. Tak więc robił, wielokrotnie, za najmniejsze błahostki. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Chyba dlatego, gdy po całym tym koszmarze Draco oznajmił, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, nie wydawał się zdziwiony. Wściekły owszem, ale nie zdziwiony, jakby od dawna wiedział, że posunął się do takich czynów, których nie da się zapomnieć. W istocie tak było, Draco z biegiem lat tylko, coraz mocniej go nienawidził, a Lucjusz nie mógł znieść, że jedyny dziedzic, okazał się tak wielkim rozczarowaniem.

Teraz wojna wydawała mu się odległa, a jednocześnie miał wrażenie, jakby nigdy się nie skończyła. Nieustannie walczył z ojcem, jednak do tej pory nie miał nic do stracenia. Żadnych słabych punktów, na które można by nacisnąć. Tylko on i Lucjusz, od lat toczący cichy spór. Mógł więc grać nierozważnie, nie zastanawiając się dwa razy.

Aż do teraz.

Nie był przyzwyczajony do tego, że każdy jego ruch, może odbić się rykoszetem na kimś, na kim mu zależało. Nie miał już miejsca na pomyłki. Wszystko, co robił, musiało być perfekcyjnie wyważone. Zabranie Kruszka z Malfoy Manor, było ostatnim ryzykownym posunięciem.

Tak sobie przynajmniej obiecał, gdy spojrzał na jeden, goły kamień, na środku pustej przestrzeni. Dokładnie ten sam, o który uderzyła ta dziewczyna, upadając. Tak się kończyło ryzyko. Tylko, czy czasem nie było jedynym, co pozostawało? Chociażby dla tej bezimiennej dziewczyny, która wyryła się jedynie w jego pamięci. Czy dla niej istniała wtedy bezpieczna gra? Zaryzykowała wszystko i wszystko straciła. Ale przecież, miała to stracić, tak czy inaczej. Ta ucieczka, była tylko desperacką próbą.

Zdał sobie sprawę, że bardzo był do niej podobny. Wszystko, co robił. Wszystkie sposoby ochrony, o których pomyślał, wydawały się jedynie desperacką próbą, odciągnięcia nieuniknionego. Skrzywił się i zacisnął mocno powieki.

Nie mógł tak myśleć. Myśli były pierwszymi prorokami, a on miał wojnę do stoczenia i los do przepisania. By mogli żyć w świecie, którego się nie spodziewali, ale wolni.

Kiedy u schyłku wojny, wyobrażał sobie, jak będzie, gdy wszystko się skończy, stworzył wiele scenariuszy. Setki, tysiące, ogrom. Jednak w żadnym z nich Hermiona Granger, nie była jego priorytetem. Nie była nawet postacią drugoplanową. Nic, czego by się spodziewał, w ułamku sekundy, stało się wszystkim, o co walczył.

Uśmiech, czy kpina losu?

Pochylił się nad roztrzęsionym skrzatem domowym, który wyglądał, jakby właśnie szukał czegoś, czym mógłby się uderzyć.

Dramione - Uczucia rodem z cyrku.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz