Rozdział 4 - Gdy diabeł puka do drzwi

378 34 9
                                    



Przetarła jeszcze zaspane oczy ziewając przy tym. Stała nad czajnikiem, a jedyne światło w kuchni sączyło się z piecyka, na którym gotowała wodę. Zaczynało robić się jasno, więc nie przeszkadzał jej brak mocniejszego oświetlenia.

Wyciągnęła z szafki trzy kubki i trzy miski. Dwa kubki zalała wrzątkiem, a resztę naczyń spakowała do średniej wielkości drewnianej skrzyni, w której leżały już ich ubrania. Dzisiaj cały cyrk się przenosił do reszty grupy, która była na miejscu już od trzech dni. Zazwyczaj, gdy się przenosili, to wszyscy od razu, ale czasami zdarzało się, że w jakimś miejscu ich sytuacja była niepewna. Wtedy na kilka dni wybierano maksymalnie 10 osób, które jechały w dane miejsce z mini programem, by sprawdzić, czy w ogóle opłaca się tam ściągać cały cyrk.

Tym razem Lizzie była w tej grupie, dlatego nie było jej z nimi, na poprzednim występie. Występie, który Hermiona lubiła nazywać "Występem dla Pana Malfoy'a".

Chociaż nie była już, o to tak bardzo zła, bo mężczyzna też zafundował im swego rodzaju występ.

Do jej głowy znów wkradł się widok sprzed dwóch dni i parsknęła mimowolnie śmiechem.

Widzieć tego arystokratę w tak ludzkiej sytuacji, który dodatkowo okazywał, tak ludzkie uczucia. To było dla niej duże zaskoczenie. Nigdy nie myślała, że kiedykolwiek doczeka chwili, gdy po zobaczeniu Malfoy'a nie zagotuje się ze złości. To, jak się zachował i to jak powinien się zachować, to były dwie sprzeczności.

Teoretycznie zachował się, jak najbardziej poprawnie - oceniając w skali normalnego człowieka. Praktycznie zachował się, jak nienormalny - oceniając w skali Dracona Malfoy'a.

Gdy tylko zaczynała o tym myśleć i analizować zachowanie blondyna, do głowy napływały jej tony absurdalnych teorii, które zlewały się w całość, tworząc dość osobliwy, nawet, jak na nią mętlik.

Miała wrażenie, że obraz tego człowieka, który przez lata, tak pieczołowicie sobie ukształtowała, zaczynał mieć zakłócenia. To ją przerażało i fascynowało jednocześnie. Była przerażona, ponieważ to miejsce wywracało wszystko do góry nogami - nawet Malfoy'a, a zafascynowana? Sama nie wiedziała dlaczego. Po prostu tak czuła.

Umysł nie pozwalał jej wzruszyć obojętnie ramionami, gdy tuż obok był łamany jeden z podstawowych czynników jej życia. Mianowicie nienawidziła Dracona Malfoy'a - prawda. Miała za co - również prawda.

I nawet jeśli nie widziała go od ukończenia Hogwartu, to zawsze, gdy o nim słyszała, na jej twarzy pojawiał się grymas. Bo tak powinno być. Bo przez lata, sobie na to zapracował.

Nie wiedziała więc, co się z nim stało. Wiedziała jednak, że to wciąż był Malfoy, a jemu się po prostu nie ufa. Chociaż, nie ukrywała, że teraz wydawał się całkiem inny, a to zdecydowanie jej nie pomagało.

Nalała do kubków wrzątku, by garstka liści herbaty spoczywająca na dnie, mogła się zaparzyć. Chwilę wcześniej pieczołowicie rozdzieliła liście na dwie, równe połowy.

Chwyciła swój kubek i z westchnieniem usiadła przy małym stoliku. Do jej nozdrzy dostał się nikły aromat słabej herbaty, którą trzymała w dłoniach. Nawet on nie był taki sam. Nawet on bolał.

Przymykając powieki walczyła ze łzami czającymi się na granicy oczu. Znów ją dopadło. Pomimo, że obiecała sobie, więcej się nie łamać. Pomimo, że chciała być silna. Nawet jeśli nie miała siły. Nie miała siły nawet na te durne łzy. Ale one i tak przychodziły. Uderzały w nią, jak bomby. W najmniej oczekiwanych momentach. Zawsze, ale nigdy wtedy, gdy tego potrzebowała.

Dramione - Uczucia rodem z cyrku.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz