14

513 32 6
                                    

Opowieści o pobycie w górach Sky zdefiniowała jako "fajne" i nic poza tym. Nie była typem osoby, która zdaje szczegółowe relacje i zachwyca się każdym możliwym aspektem minionego zdarzenia. Jeżeli coś było fajne, to po prostu mówiła, że było fajne - jeżeli głupie, to głupie i tyle. Miliony pytań z ust przyjaciółki pozostawiała bez odpowiedzi, albo wzruszając ramionami, albo kompletnie je ignorując, do czego Miley była bardziej niż przyzwyczajona. Spacerowały po okolicznym parku bez żadnego celu, jedząc gofry i paląc podkradzione rodzicom papierosy. Żadna z nich nie przepadała za czerwonymi setkami, ale z braku laku paliło się wszystko. Ferreira do dziś pamiętała słowa przyjaciółki, że z papierosem każdemu do twarzy, a że nawet wygląda się doroślej. Choć blondynka miała obchodzić swoje czternaste urodziny dopiero za kilka miesięcy, uważała się za wszystkowiedzącą i niezmiernie dojrzałą, nawet jeśli przeczyło temu każdej jej zachowanie. Poczynając od zamiłowania do animowanych kreskówek, poprzez dziecinny wygląd i ubiór, a kończąc na zerowym doświadczeniu życiowym - w końcu większość obowiązków wykonywała za nią matka, a mała Sky leżała wtedy przed telewizorem.
- Możesz mnie wreszcie posłuchać? Naprawdę się o ciebie martwię, chociaż raz weź coś na poważnie. Ten facet twojej matki to niezłe ziółko, nie możesz mu ufać, ok? A jak ona się w ogóle czuje? - Miley właśnie przypomniała sobie o incydencie z nogą Cameron, o którym przyjaciółka wspomniała na początku ich spotkania. Strasznie ją to bawiło i wcale tego nie ukrywała, co Ferri kompletnie nie obchodziło.
- Fajnie by było, jakby zamiast nogi wstawili jej drewniany kij. Byłaby jak pirat, ten kapitan hak - stwierdziła Sky, a po chwili obie zaniosły się śmiechem. Nawet poczucie humoru obydwu dziewczynek mówiło samo za siebie, ale gdyby ktokolwiek powiedział im, że zachowują się niedojrzale, zwyzywałyby go od psich dup. - Chociaż nie, nie byłaby piratem - zmarszczyła nagle brwi, coś sobie uzmysławiając. Miała to do siebie, że często zmieniała zdanie i przekształcała je tak, jak w danej chwili podpowiadała głowa. - Piraci mają metalowe haki zamiast dłoni, to trza jej rękę uciąć. - Po ponownych salwach śmiechu nastolatki przysiadły na niskim murku obok fontanny, gdzie przewijało się całkiem sporo ludzi. Godziny szczytu, czyli przedział od dwunastej do trzynastej, sprawiały, że miejsca takie jak to wypełniały się ludźmi po brzegi. Niektórzy śpieszyli się do pracy, inni z niej wracali, a niewielki procent, taki jak Sky i Miley, wykorzystywał park jako świetne miejsce na szkolne wagary. Wcale nie czuły się źle z ucieczką na koncie, bo wtorki w ich mniemaniu były "kompletnie do dupy", a dwie matematyki w planie miały z tym wiele wspólnego.
- Widzisz tego kolesia? Totalnie się na ciebie gapi! - szepnęła Micky z entuzjazmem, szturchając lekko przyjaciółkę. Obydwie zachichotały, a mężczyzna stojący kilkanaście metrów przed nimi faktyczne wpatrywał się w Ferreirę bez mrugnięcia okiem. Przy uchu trzymał telefon, ale zdawał się być tak zaabsorbowanym widokiem ślicznej nastolatki, że zaprzestał rozmowy. Gdyby taka sytuacja wydarzyła się przeciętnym trzynastoletnim dziewczynkom, uciekłyby z piskiem jak najdalej, przekonane, że nieznajomy ma wobec nich niecne zamiary. Zapewne dzwoniłyby na policje i po rodziców, ale nie te dwie blondynki. Nawet jeżeli Miley była szalona i lekkomyślna, to właśnie Sky działała na starszych, o wiele starszych mężczyzn niczym magnes, a jej natura nimfetki tylko ich podsycała. Było tak i tamtym razem, kiedy po dwóch minutach Ferri przypadkowo nie mogła znaleźć swojej zapalniczki, rzucając nieznajomemu pytające spojrzenia.
Prędko łyknął haczyk i chwilę później stał już przed nimi, podając małe pudełko zapałek. W ramach podziękowania Sky zatrzepotała niewinnie rzęsami i podpaliła papierosa, nieprzerwanie odwzajemniając spojrzenia blondyna po około czterdziestce. Jej przyjaciółka podśmiewał się cicho i obserwowała tę "zabawną" sytuację, nie zdając sobie sprawy, że przebywają z najzwyczajniejszym w świecie pedofilem, nie wspominając o ryzyku i niebezpieczeństwu, jakie to ze sobą niosło. W czerwonych ustach Lo filter szybko zabarwił się krwistym kolorem, brudząc nawet dwa z jej przednich zębów. Szczegóły. Właśnie takie drobiazgi oddziaływały na wielbicieli nimfetek z porażającą siłą, o czym Sky poniekąd wiedziała, i poniekąd nie. Większość rzeczy, które wyprawiała w obecności starszych panów wykonywała nieświadomie, z drobnymi podpowiedziami wewnętrznego chochlika.
- Czy tak młode, urocze dziewczynki powinny palić? I, jak się domyślam, opuszczać szkołę? - zapytał z uśmiechem, pochłaniając wygląd Ferreiry z zapartym tchem. Te dwa dobierane warkoczyki, które niewinnie opadały na wysokości jej piersi; prawie że bordowe wargi i dziecinne, jasno niebieskie tęczówki; drobna postura, odziana w szkolny mundurek dokładnie taki sam, jaki miała na sobie jej koleżanka. Frank musiał przyznać, że obie były wyjątkowo atrakcyjne, ale tej drugiej brakowało...tego "czegoś", co od pierwszej emanowało na każdym kroku. Blondyn już bardzo dawno nie spotkał dziecka tak doskonale spełniające jego niemoralne standardy.
- Da nam pan karę? - Sky odpowiedziała pytaniem, unosząc wyżej twarz z przesadnie niewinną minką. Miley mogłaby przysiąc, że facet miał ogromne trudności z oddychaniem, wręcz zapowietrzył się na chwilę, jakby nie spodziewając się tak dwuznacznych słów. Nie mógł powstrzymać uśmiechu: w jego głowie zrodziły się już wielkie plany wobec tej małej dziewczynki, musiał mieć ją dla siebie. Sposób, w jaki Ferreira działała na mężczyzn tego pokroju - pozbawionych kręgosłupa moralnego, z chorą fantazją o niewinnych dzieciach, niósł ze sobą wielkie problemy, których Sky nie postrzegała jako coś złego. Przyczyn jej zachowań wobec kilkadziesiąt lat starszych panów było wiele: czy jedną z nich mogło być dorastanie bez ojca?
      - Myślę, że powinienem nauczyć was przykładnego zachowania - zaśmiał się, by jego słowa nie brzmiały zbyt dosadnie. Nie mógł pozwolić, żeby któraś z nich się go wystraszyła. Frank pośpiesznie zerknął na zegarek, zdając sobie sprawę, że jego żona wydzwania jak szalona. Nic dziwnego, skoro zignorował rozmowę z nią bez słowa wyjaśnienia, kiedy jego oczom ukazała się ta piękna istota. - Mieszkam niedaleko. W zasadzie... - sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął małą karteczkę i czarny długopis. Zgrabnym pismem wypisał dokładny adres mieszkania, które wynajmował pod niewiedzą partnerki, właśnie na takie okazje. - O, proszę bardzo - wcisnął papierek w drobne rączki blondynki, uśmiechając się sympatycznie. Frank miał szczęście. Lolita była bardzo naiwna.
     - Jeżeli masz lizaki, jestem cała twoja - na twarzy dziewczynki pojawił się cwany uśmieszek, na tyle przesłoniony słodyczą, by nie wyszedł na zbyt przebiegły. Czy dostrzegała w tym jakiekolwiek niebezpieczeństwo? Nie, skądże. Sky nie zastanawiała się nad tym jak postępuje, bynajmniej nie odkąd wznowiła przyjaźń z Micky. Porzuciła wpajany przez matkę rozsądek, znów stając się prawdziwą sobą. Małym, uroczym potworkiem. Wstała nagle, poprawiając swoją krótką spódniczkę i bez zbędnych ceregieli chwyciła obcego za dłoń. - Prowadź, panie nieznajomy - wyszczerzyła się wesoło, ukazując śladową ilość czerwonej szminki na zębie. Frank chwilowo osłupiał, nie mogąc uwierzyć, że jego najskrytsze pragnienia mają się ziścić. Rzucił drugiej pytające spojrzenie, ale ta pokręciła głową. Choć Miley obawiała się o bezpieczeństwo przyjaciółki, nie była na tyle odpowiednią koleżanką, która sama zastanowiłaby się nad tym jak straszliwie głupio postępują, dlatego poklepała Sky po plecach, dodając, by nie zapomniała wziąć dla niej lizaka. W tym tkwił cały problem: obydwie nadal byłymi nieodpowiedzialnymi dziećmi. A mężczyźni tacy jak Frank chętnie to wykorzystywali...
      Ulica, na którą Sky została wprowadzona, bardzo przypadła jej do gustu. Pełna drogich sklepów, elegancko ubranych ludzi, niosących torby z zakupami z ekstrawaganckich butików. Trzymając nieznajomego za dłoń, z ciekawością rozglądała się wokół siebie, ignorując wibrujący telefon w jej małym plecaku. Przez chwilę zastanawiała się, czy to jej matka dzwoni by porządnie na nią nawrzeszczeć za opuszczenie lekcji, ale miała to w nosie. Momentami ręka mężczyzny trochę ją drażniła, bo pociła się niezmiernie, jednak po kilku minutach przestała zwracać na to uwagę. Frank co chwila rzucał jej pełne uwielbienia spojrzenia, w głowie planując, ile niedobrych rzeczy zrobi z tym maleństwem. Jak przystało na profesjonalistę, trzymał w rezerwowym mieszkaniu masę słodyczy, w tym sporo lizaków. W końcu przerwał tę ciszę między nimi, odwracając uwagę dziewczynki od okolicznych sklepów, zadając jej pytanie, jak właściwie ma na imię.
      - Sky, ale mówią na mnie Lo - wyjaśniła od razu, nadal wlepiając wzrok w budynki i kolorowe szyldy. Przez myśl jej przeszło, że chętnie sprawiłaby sobie nową sukienkę, ale nie miała grosza przy duszy. Cameron nigdy nie chciała dawać jej pieniędzy, zwłaszcza, odkąd przybrała swoją dawną, pierwotną postać. Wielokrotnie pytała matkę, czy jeżeli zmyje naczynia dostanie dziesięć dolarów, ale za każdym razem kobieta odpowiadała, że i tak musi to zrobić i to za darmo, bo taki jest jej "zasrany obowiązek". Zawsze wynikała z tego kłótnia, podczas której Lo uciekała do pokoju, by potrzaskać trochę drzwiami, oczywiście wiedząc, jak matka tego nie znosi. Wydawało jej się zatem, że świetnym pomysłem będzie zapytanie tego kolesia, czy kupi jej to i tamto, skoro już mijają tyle ładnych sklepów. Prawie że otwierała usta, kiedy znajomy głos zza jej pleców niemalże wywołał u niej natychmiastowy zawał serca.
- Co do... Sky?
Nie musiała odwracać głowy by wiedzieć kto - jak na złość - pojawił się w tym samym miejscu, ale była zbyt przerażona, by tego nie zrobić. Błyskawiczne puściła dłoń tego mężczyzny i odsunęła się w bok, ale było za późno, by Jared niczego nie zauważył. Sky po raz pierwszy widziała ukochanego matki tak wściekłego, a jakby tego było mało, sama rzadko się bała - jednak widząc jego wyraz twarzy odruchowo skuliła ramiona i zrobiła dwa kroki w tył, modląc się w duchu do Boga w którego nie wierzy, żeby w magiczny sposób uniknąć konsekwencji. Na szczęście nie była pierwszą osobą do ukarania, dzięki czemu po cichu odetchnęła z ulgą, ale jej sekundowy spokój nie trwał długo. Pisnęła głośno, kiedy Leto po prostu rzucił się na tego faceta, okładając pięściami jego twarz tak mocno, że po chwili przypominała czerwoną plamę. Podniósł blondyna z betonu, przytrzymał za koszulę i przyłożył raz jeszcze, po czym Frank uciekł ostatkiem sił, zataczając się i trzymając za zmasakrowaną twarz.
W oczach ludzi - tych, którzy nie rozbiegli się widząc jednostronną bijatykę - Jared i Sky wyglądali na zwyczajną rodzinę, tj. ojca prowadzącego swoją córkę, która coś przeskrobała i przez to się kłócili. W tym rzecz, że z ich ust nie padały żadne słowa, a Leto po prostu ciągnął blondynkę za ramię, pośpiesznie oddalając się z tamtego miejsca. Mały tornister, który Ferri miała na plecach, spadł z nich na tyle, że włóczyła go po chodniku, nawet nie mając jak go poprawić, czego z resztą bała się robić. Uznała, że najbezpieczniejsze będzie nie wykonywanie niczego poza krokami, bo liczyła na to, że w ten sposób nie zwróci uwagi bruneta, a on ochłonie do czasu, kiedy zaczną rozmawiać... W jej głowie nie istniało żadne logiczne wytłumaczenie dla tego co zrobiła, pozostało jej tylko liczyć na uproszenie Jareda ładnymi oczami. Co jak zwykle...podziałało.
- Przepraszam, nie chciałam - wyznała, kiedy mężczyzna przyparł ją do ściany w ulicznym zaułku, dłonie zaciskając na jej ramionach. Patrzyła mu prosto w oczy, delikatnie przechylając głowę. Biały warkocz zatańczył w powietrzu i opadł na jedną stronę, roznosząc wokół słodki zapach. Dziewczynka bardzo niewinnie oblizała usta pokryte czerwoną szminką, a uścisk na jej ramionach momentalnie zelżał. Jared odsunął się od niej na krok, a w tym czasie zdążyła zastanowić się nad tym, czy okaże się skończoną świnią i powie o wszystkim Cameron. Tak, jakby miała mało problemów przez samo opuszczenie lekcji... Westchnęła z przesadnym zmęczeniem, pokręciła głową i spuściła wzrok. - Nie zdążyłam nic zrobić, to nie moja wina... Powiesz mamie? - rzuciła prosto z postu, nie zważając na to, jak nieszczerze przez to zabrzmiały jej słowa. Nie przykładała wagi do tego typu spraw, w końcu mało która osoba w jej wieku to robiła. Splotła dłonie w koszyczek, czekając na odpowiedź.
- Nie, oczywiście, że nie - jego głoś zabrzmiał tak jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Zdawał sobie sprawę, że wyjawienie tego Cameron równało się z uśmierceniem jej córki, czego nie chciał w żadnym wypadku. Gdyby dłużej się zastanowić, to nie złość na tego faceta kierowała nim, kiedy podbijał mu oczy. Niepoprawna zazdrość, spowodowana tym, że obcy, stary kretyn miał czelność trzymania za rękę jego - jego - Lo. W głębi duszy wiedział, że mieli wiele wspólnego, w końcu obydwoje dzielili fascynację młodymi dziewczynkami, ale Frank nie miał pojęcia, że ta nimfetka jest już w czyimś posiadaniu. - Nie zrobił ci krzywdy? - zmarszczył brwi, biorąc twarzyczkę blondynki w swoje dłonie. Dokładnie przyglądał się wszystkim szczegółom w jej wyglądzie, z ulgą stwierdzając, że nie miała żadnych niepokojących objawów. W odpowiedzi pokręciła głową, więc kamień spadł mu z serca. Westchnął ciężko i złożył na jej czole krótki pocałunek.
- Zabierzesz mnie do domu? Jestem zmęczona - Wcale nie była, ale nie pozostało jej nic innego, niż udawanie skruszonej i potulnej. Oparła swoją głowę na jego ramieniu, bardzo delikatnie się w niego wtulając. W rezultacie Jared podniósł jej mały plecak i ruszył powoli, zerkając na zegarek na swoim nadgarstku. Nie spodziewał się, że tyle zajmie mu wyjście po głupi pierścionek, który schował niedbale do którejś z kieszeni, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Miał przy sobie Sky, która podbiegła do niego uroczo i splotła swoją dłoń z jego, mocniej zaciskając palce. Ten drobny, uroczy gest zlikwidował z Jareda wszelaką złość, a nawet stanowił kolejny postęp w ich relacji. - Twoje ręce się tak nie pocą, wiesz? Są fajniejsze.

LolitaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz