17

480 27 7
                                    

Wszystko działo się bardzo szybko - w pamięci Jareda zdecydowanie za prędko - i ta historia nieuchronnie zmierzała do punktu kulminacyjnego. Nie był nim pocałunek, nie będą nim zaręczyny, a coś znacznie bardziej wstrząsającego; jednak nim to się stało, pojawiło się kilka ciekawych incydentów zainicjowanych przez nastoletnią Sky, które wykonane świadomie bądź nie, topiły spaczone serce jej przyszłego ojczyma. Zachowywała się kompletnie normalnie, naturalnie, jakby to, co między nimi zaszło w ogóle nie miało znaczenia, albo już o tym zapomniała. Jared uważnie się jej przyglądał - nie był pewien, czy za chwilę nie ucieknie z płaczem do mamy, skarżąc się, że ten staruch zrobił jej coś złego. Ku jego zadowoleniu nic na to nie wskazywało: blondynka kręciła się po domu bez celu, ale ani go nie unikała, ani nie próbowała. Czasem uszczypnęła go w ramie, przechodząc obok, raz nawet celowo nadepnęła mu na stopę, ale to właśnie te zachowania czyniły ją Lolitą i upewniały Jareda w tym, że nie ma się czym martwić. Zabawne jest to, że o wiele intensywniej rozmyślał o ustach Lo, niż zaręczynowym pierścionku, który czekał w sypialni Cameron. Co chwila zapominał, że to już dzisiejszego wieczoru musi uklęknąć przed tą obrzydliwą ropuchą i zapytać o jej rękę, na którą miał nadzieje pierścionek w ogóle wejdzie - odkąd doznała kontuzji nogi, jej palce wszystkich kończyn zaczęły paskudnie puchnąć. Najważniejszym było pozytywne myślenie: im szybciej to zrobi, tym prędzej zbliży się do małej Sky.
- Wróć się! Nie ma mowy, żebyś tak wyszła! - Mniej więcej około godziny dziewiątej pani domu zdarła sobie gardło, ale nie miała innych możliwości poza wrzaskiem. Uziemiona na kanapie, z kawałem gipsu na nodze, mogła sobie najwyżej pokrzyczeć, co jej córka chętnie wykorzystywała. Dawniej miała obawy przed tym, że ta niezrównoważona psychicznie wariatka uderzy ją albo poszarpie, dlatego po prostu uciekała. Odkąd matka stała się workiem ziemniaków, Ferri chętniej wdawała się w pyskówki.
- I tak wyjdę - odpowiedziała z nonszalanckim wzruszeniem ramion, wywołując w kobiecie fale niepohamowanej wściekłości. Blondynka stanęła przed lustrem raz jeszcze i poprawiła jeden z dwóch koków, które zgapiła od koleżanki ze szkoły. Cara zawsze ładnie się czesała, a Sky lubiła czerpać z niej inspiracje. Co prawda były nieco krzywe i nie do końca symetralne, ale kto by się tym przejmował. Poprawiła też przeźroczystą koszulę, o którą wojowała jej matka. Jej powody były dość oczywiste: materiał więcej pokazywał, aniżeli na odwrót, ponad to nie był nawet częścią szkolnego mundurku. - Miała być koszula, jest koszula - tłumaczyła Sky, święcie przekonana o tym, że w regulaminie nie ma nic o tym z jakiej tkaniny należy nosić górną część ubioru. Szykując się wcześniej w łazience nie pomyślała, że czerwony biustonosz z niemalże samej koronki będzie wyjątkowo kontrastował i rzucał się w oczy. Nie miała jednak ani czasu ani chęci, żeby coś z tym zrobić. Jakaś część jej osobowości nawet cieszyła się z tej małej prowokacji i nie ukrywała wąskiego uśmiechu, który wpełzał na jej twarz, gdy przechodni mężczyźni rzucali jej długie spojrzenia, podczas jej wędrówki na szkolny autobus.
      Żółty pojazd, tak znienawidzony przez dojeżdżających uczniów, prędko stał się miejscem nie tylko transportowym, ale świetnym do odrobienia zeszłych zadań domowych i pogawędek ze znajomymi. Jako, że Sky raz z busa korzystała, raz nie, nigdy nie mogła spamiętać o której powinna znaleźć się na przystanku nieopodal domu, dlatego musiała poczekać aż (aż!) pięć minut, zanim wskoczyła do środka i wzrokiem od razu wyłapała jedną ze swoich koleżanek. Nie spodziewała się by zastać tam Micky - dziewczyna znów urządziła sobie wagary, nawet nie tłumacząc przyjaciółce, gdzie i z kim ma zamiar spędzić piątek. Ferri nie bardzo się tym interesowała, bowiem w telewizji znowu zaczęli emitować jej ulubiony serial animowany o przygodach Marsjan, którzy udają Ziemian w szkole licealnej. Gdyby się nad tym zastanowić, poniekąd się z nimi identyfikowała. Uchodziła za odmieńca i mało kto uważał ją za normalną - zdarzyło się jej usłyszeć mnóstwo docinków odnośnie jej dziwacznego zachowania, ale raz się tym przejmowała, raz nie. Zależnie od dnia.
      - Wiesz, która to ta Kelly? - rzuciła Cara, starsza koleżanka, od razu po tym jak Lo zajęła miejsce obok niej. W jej oczach szalało podekscytowanie, choć małej Sky wydawało się, że dziewczyna mogła być pod wpływem jakiś substancji. Nie widząc potwierdzenia w oczach młodszej, kontynuowała głosem pełnym emocji. - Kelly Robins, no wiesz która, ta z czerwonymi pasemkami. Podobno jej siostra, Molly, powiedziała Traisy, tej co ma aparat na zębach, że jej kuzynka Jackie widziała wczoraj Colliego.
      Ze wszystkich informacji na świecie Sky spodziewałaby się wszystkiego, ale nie tego. Z początku nie wierzyła nawet, żeby to była prawda, ale jej koleżanka upierała się przy tym, że znajoma Jackie zrobiła mu nawet zdjęcie i później prześle im na maila. To nie tak, że chłopiec z którym Ferri chodziła kiedyś za rękę był jakiś tam sławny, ale znała go większość z dziewcząt, które dzieliły z nią szkołę,  bo w czasach, gdy Collie jeszcze się uczył, uczęszczał do placówki prawie że naprzeciwko Constance Billard. Nie był w typie urody każdej z uczennic prywatnej szkoły, ale zapadał w pamięć i wyglądał dość charakterystycznie: zawsze nosił za duże ubrania, bo był strasznie chudy i potargane, przydługie włosy. Bardzo się w Sky kochał, ale kochał się też w innych rzeczach i koniec końców jego prawni opiekunowie musieli wywieźć go "daleko w góry", jak tłumaczyli notorycznie składającej im wizyty blondynce. Ich kontakt urwał się permanentnie, aż do tej chwili, choć Lo nie była pewna, czy w ogóle chce go widzieć...aż dziesięć minut później zmieniła zdanie.
      W domu nic nie wskazywało na to, żeby ten - już - wieczór miał być jakoś szczególnie ważny. Ani podłogi nie lśniły czystością, ani w kuchennym zlewie nie zniknął stos talerzy, ani nikt nie pozbierał porozrzucanych ubrań Sky, które rozniosła po całym dolnym piętrze gdzieś w okolicach szóstej nad ranem, kiedy szukała fioletowych skarpetek. A skoro tylko jedna osoba, nie licząc bezproduktywnej dziewczynki, była w stanie chodzić bez kul, wszystkie te obowiązki spadły ma nią - a właściwie "niego", choć Jared wcale nie kwapił się do robienia czegokolwiek, nawet jeżeli za kilka godzin planował prosić panią domu o rękę. Nigdy nie potrafił określić, czy była w nim dusza romantyka - z całą pewnością był szaleńcem, zgubnym artystą, do cna przepełnionym obsesją niedojrzałych panien, pełnym pasji i niezrozumienia, ale czy do romantyka było mu w ogóle blisko? Znał się na rzeczy, w końcu zmuszony był oglądać z "babskiem" masę ckliwych filmów o miłości, ale wciąż nie uważał za konieczne, by podczas oświadczyn dom był czysty, lub przynajmniej powierzchownie ogarnięty. Pragnął po prostu wcisnąć jej pierścionek na palucha, wyznać nieszczere uczucia i jak najszybciej o tym zapomnieć i skupić się na owocnej, niedalekiej przyszłości, o której marzył każdego ranka i o której myślał jeszcze przed snem, czasem nawet obrazując wyimaginowane myśli w krainie morfeusza, gdzie żadne stare, przeterminowane i uschnięte krowy nie stały mu na przeszkodzie ku spełnieniu. W snach bezkarnie otaczał się pięknymi jak stokrotki nimfetkami i równie bezkarnie wszystkie całował, tylko jedną z nich trzymając w swoich ramionach. Lolitę.
      - Skąd wiedziałeś, że lubię ostrygi? Jesteś taki kochany! - Widok jedzenia wprowadził Cameron w stan zachwytu, nawet jeżeli żarcie było zamówione z jednej z najtańszych knajp w mieście, a dostawca przywiózł je na wpół zimne. Jared nie miał zamiaru bawić się w kucharkę i w ostatniej chwili zrezygnował z gotowania makaronu, co w jego planach wydawało się i łatwiejsze i przyjemniejsze. Durna baba i tak niczego nie podejrzewała, nawet jak nakrył ich jadalniany stół czerwonym obrusem (który znalazł gdzieś w schowku na odkurzacze) i wyłożył na nim te najlepsze talerze, które pani domu trzymała na specjalne okazje. Ani czerwone wino, ani kwiaty w wazonie nie nasunęły jej dość oczywistych faktów, a dopiero gdy ujrzała ukochanego w garniturze, zmarszczyła przesadnie wyskubane brwi i poczęła potok ciekawskich pytań, które mężczyzna zbyt kompletnie innym:
      - A gdzie podziała się Sky?
      Mała blondyneczka podziała się całkiem daleko od domu, uparcie szukając adresu Roast 14-h na skrzyżowaniu Wern, bo tak napisała Miley w sms-sie. Ostatecznie obie blondynki doszły do wniosku, że coś z tym miejscem jest nie tak, bo Sky szukała i szukała, pytała nawet sześciu osób, ale nikt z nich nie wiedział o co jej chodzi, aż Micky się zorientowała, że przekręciła kilka literek. Tak czy inaczej zaprosiła ją do "tak jakby swojego trochę" mieszkania, które stało teraz puste, ale za to z barkiem pełnym przeróżnych alkoholi. Samo wnętrze ów lokum nie bardzo przypadło Ferri do gustu: choć nie było biednie, wszystko zdawało się dość zaniedbane i niechlujne, nawet bardziej, niż jej własny dom, a już zwłaszcza sypialnia dziewczynki. Zamiast brudnych skarpetek leżały tam zużyte prezerwatywy, ale Miley zapierała się, że ona nic o tym nie wie  i to nie ona; a zamiast plastikowych butelek po Kubusiu, szklane butle po wysoko procentowym piwsku. Tej drugiej nic a nic nie przeszkadzało i nawet się nie skrzywiła, gdy podczas rozmów z przyjaciółką wpadła w poślizg na pozostałościach whisky, ślizgając się po obklejonych brudem kafelkach.
      - George nie jest jak wszyscy faceci. Wierz mi, wiem co mówię - Stwierdziła, nalewając dla nich obu po szklance orzechowej wódki z mlekiem. Sky nigdy nie piła takiej mikstury i choć wygladała ciekawie, trochę się obawiała: nie tylko proporcji drinka, które wynosiły siedemdziesiąt procent wódki, ale tego, że już bardzo dawno nie spożywała alkoholu i była prawie że pewna, że wszystko wyrzyga. Przez myśl jej przeszło, że nawet jeśli, to w tej ruderze i tak nie zrobi to różnicy, dlatego ze wzruszeniem ramion sięgnęła po przygotowaną szklankę, a druga kontynuowała: - Wiesz, że nawet kupił mi buty? Prawdziwe buty, dokładnie takie, jakie chciałam. Jak się w nich w szkole pokażę, to wszystkie snobki z pierwszej ce będą mi zazdrościć.
      - Ale nie musiałaś nic za to zrobić? Nawet poprosić? - Dopytywała Lo, raczej średnio zainteresowana tym całym przyjacielem Miley, ale wizja dostawania prezentów za darmo wydała się całkiem interesująca. Historia nowych butów przyjaciółki była na tyle absorbująca, że Sky, trzymając w dłoni swojego brązowego drinka, podpatrzyła ów patent i teraz ślizgała się po brudnych kafelkach, mając z tego nie lada zabawę. Specjalnie zdjęła trampki, żeby w samych skarpetkach brać rozbieg i sunąć kilka metrów po podłodze. Czuła się jak pingwin, taki sam jak ten z Madagaskaru (lubiła go).
      - Pocałowałam go, no i co z tego? Nowych butów na drzewie się nie znajduje - Ogłosiła dumnie, wyciągając z pudełka błękitne sandałki na wysokim obcasie. Sky wydały się obrzydliwie podobne do tych, które Cameron zawsze nosiła na jej wywiadówki, ale w ogóle tego nie skomentowała i ze smakiem poprosiła o kolejną szklankę, duszkiem pijąc lekko gorzki napój. Przypominał monte, które matka rzadko jej kupowała, bo mówiła że za dużo w tym cukru, jednocześnie pochłaniając góry śmietankowych lodów, hipokrytka. - Jak Gustav wróci z pracy, to sama się przekonasz, jaki jest przystojny i fajny.
      - To on nie ma na imię George?
      Po wytwornej i jakże kosztownej kolacji pośród znoszonych partii dziewczęcej bielizny, szkolnych zeszytów i innych brudów, wreszcie przyszedł czas na to, by wyciągnąć pierścionek i ugiąć obolałe w stawach kolano. Jared westchnął ciężko, przez moment przyglądając się babie, którą planował poślubić. Zawzięcie wylizała resztki z talerza, siorbiąc i chichocząc na zmianę, jakby chciała upozorować resztki dziewczęcej natury, którą, wątpliwie, acz może kiedyś posiadała. Utwierdził samego siebie w przekonaniu, że im szybciej się za to zabierze, tym prędzej odeśle te sytuacje głęboko w niepamięć. Kobieta stłumiła beknięcie w rękaw żółtej sukienki, w którą wystroiła się specjalnie dla niego, turlając się po podłodze, byleby jakoś założyć kieckę z ogipsowaną nogą. Duszkiem wypiła całą lampkę wina, ukradkiem zerkając na zegarek: Sky dalej nie wracała, ale Cameron nie miała zamiaru narzekać. Płyn, który jeszcze przełykała, błyskawicznie wypluła na czerwony obrus, gdy jej ukochany klęknął przed nią i formalnym (tak naprawdę znudzonym) głosem zadał to długo przez nią wyczekiwane pytanie.
- Tak! - wrzasnęła z radością, rozkładając ramiona i tuląc mężczyznę do piersi. Ten dusił się i mruczał, żeby nie ściskała go tak mocno, ale owładnął nią przed kobiercowy entuzjazm i ledwie spamiętał, w jaki sposób pierścionek znalazł się na jej palcu. Na całe szczęście wlazł, ale trochę wżynał się w jej przesuszoną skórę. Nawet nie zdążyła wypuścić narzeczonego z objęć, gdy wejściowe drzwi trzasnęły z hukiem, a do środka weszła blondynka. Zataczając się, czkając i zezując. Radość w salonie ucichła raptownie, a Sky z głupkowatym wyrazem twarzy kręciła się chwile przy framudze, co rusz spuszczając i podnosząc głowę, jakby jej ciężar był zdecydowanie za duży. O dziwo jej matka nie wybuchła od razu: głosem wstrzymującym nadchodzące wrzaski poprosiła ją by podeszła, jakby chciała się upewnić, że to co widzi dzieje się naprawdę. Nie pamiętała, by jej córka kiedykolwiek wracała pijana do domu - zważywszy na jej wiek nie było to nic dziwnego, choć kilka razy wyczuła od niej zapach piwa, tak nigdy nie przychodziła narąbana. No, a przynajmniej nie od dawna. Zanim zdążyła powiedzieć "popatrz na mnie", albo "chuchnij", Sky potknęła się o rozwiązane sznurowadła swoich trampek i poleciała w przód, robiąc jeszcze więcej hałasu, gdy wylądowała centralnie na wyposażonym w butelki i talerze stole, rujnując kolacje i całą zastawę. Trwało milczenie, grobowe wręcz, ze strony wszystkich prócz najmłodszej. Ta z nieukrywanym rozbawieniem rozejrzała się wokół, jakby dopiero łącząc fakty co do okoliczności, i leżąc pośród rozlanego wina pisnęła:
- Gratu-czknięcie-lacje, mamo!

LolitaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz