Awantury w domu Cameron stały się codziennością, przynajmniej odkąd wprowadził się jej ukochany, a córka przestała zgrywać aniołka. Dzień w dzień kobieta zmagała się z upominaniem swojego dziecka, z pouczaniem i wpajaniem odpowiednich wartości (których sama istotnie nie miała), a brak jakichkolwiek rezultatów tylko ją zniechęcał. Najświeższa z takich sytuacji wydarzyła się po powrocie do domu z "miłego" weekendu w górach, gdzie Sky obiecała matce, że jeżeli opuści szkołę w poniedziałek, to następnego dnia pójdzie na sto procent i jeszcze dostanie piątkę. W rzeczywistości uciekła do parku, przed wyjściem przybierając wszystkie pozory mające upewnić Cameron w tym, że córka faktycznie idzie do szkoły. Założyła mundurek, uczesała włosy, wzięła nawet plecak... A kilka godzin później kobieta otrzymała telefon od nauczyciela Sky, pana Winchestera, który nie dość, że nie brzmiał przychylnie, to bez ceregieli oświadczył, że "pani córka" musi odrobić nieobecność po lekcjach, czyli spędzić dodatkowe dwie godziny albo sam na sam z największym postrachem szkoły, albo w towarzystwie kilku innych skazańców. Może grupowa śmierć była łatwiejsza do zniesienia?
- Nigdzie nie idę - oświadczyła donośnie, ściągając z plastikowej suszarki wyprane ubrania. Cameron wpatrywała się w dziecko z piorunami w oczach, w połowie zajęta przygotowaniem kolacji, w połowie wrzeszczeniem na córkę. Jared standardowo schował się w cieniu, wyłącznie obserwując sytuację i napajając się niegrzecznym zachowaniem Lo. Nie raz zdążyła udowodnić, że nie ma dla niej czegoś takiego jak wstyd, więc nie zdziwił się, kiedy bez słowa ściągnęła z siebie białą koszulę, stojąc do nich plecami. Podziwiał jej aksamitną skórę na tyle dyskretnie, by babsztyl niczego nie zauważył. Sekundę później miała na sobie za dużą, męską koszulkę z nadrukiem, która należała do jedynego mężczyzny w tym domu. Jared uśmiechnął się z zadowoleniem, poniekąd przekonany, że już tej bluzki nie wypierze.
- Nawet mnie nie denerwuj. Byłaś taka mądra, kiedy uciekałaś z lekcji, to teraz je odrobisz po szkole. - Cameron otarła spocone czoło, nie mając już sił, by kłócić się z tym "upartym osłem". Sięgnęła po szczyptę soli i wrzuciła ją do garnka z dziwnym, zielonym sosem. Specjalnie uprosiła Jareda, by postawił jej wysokie krzesło przy kuchence, żeby mogła coś im ugotować. To nie tak, że ktoś poza nią faktycznie chciał by brała się za gotowanie, ale głupio było odmówić, więc siedziała jak paralityk i dorzucała ziół. Istniał tylko jeden element, dla którego kobieta starała się zachować w sobie resztki opanowania, a był nim umówiony wieczór, który Jared zaplanował na najbliższy piątek. Nic nie cieszyło ją bardziej niż myśl, że spędzi z nim tyle upojnych godzin bez konieczności złoszczenia się na tego bachora. W głowie wyobrażała sobie, jak seksownie się ubierze, gdyby nie ta "cholerna" noga... Wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że jej mężczyzna kocha ją bez względu na wszystko.
W środę ich dom był spokojny, dopóki nie wracała Sky. Koniec końców dziewczynka poszła do szkoły, z wielką niechęcią i teatralnym oburzeniem, ale na nic były jej humorki. Wychodząc z domu obrzuciła Jareda nienawistnym spojrzeniem, a niedługo później siedziała na lekcji języka angielskiego, żując gumę i gapiąc się w okno. Na domiar złego nic nie zapowiadało się na to, żeby Miley przyszła do szkoły. Przyjaciółki kontaktowały się telefonicznie, a podczas krótkiej rozmowy M wyznała, że woli spędzić ten dzień z chłopakiem i że ma Winchestera "w dupie". Najdziwniejsze było to, że Micky nie miała chłopaka, ale Sky uznała, że jeżeli już ma, to jest to naprawdę "fajne". Wcale nie była gorsza pod tym względem, bo też miała kiedyś chłopca, z którym się całowała. Nie widziała go już bardzo długo, chociaż czasem odwiedzał ją w snach i razem jedli lody.
Włócząc się po szkolnych korytarzach obijała się o ściany i nawet rozważała samobójstwo, pod warunkiem, że tylko na czas lekcji. Jej wyprasowana i wykrochmalona koszula lekko odróżniała się od pozostałych, które nastolatka mijała podczas swojej bezcelowej wędrówki. Podczas kiedy guziki innych dziewczynek były dokładnie pozapinane, u Sky tylko cztery były na właściwym miejscu, a pozostałe albo rozpięte, albo złączone z niewłaściwym guzikiem. Ciągnąc plecak po podłodze weszła na drugie piętro budynku, drapiąc się po głowie. Warkocz, który matka zaplotła jej przed wyjściem, ciągnął ją niemiłosiernie i gdyby nie była leniwcem nad leniwce, chętnie by go rozwiązała. Sala od przyrody była w miarę ciekawym miejscem, ze względu na kolorowe obrazki pomalowane na ścianie i przeróżne motyle, wysuszone i zamknięte w słojach. Plusem była też nauczycielka, która mówiła sama do siebie i wstawiała wszystkim piątki za samo przedstawienie się.
Choć w planie Sky matematyki nie było, znienawidzony przedmiot czekał na nią zaraz po zakończeniu standardowych lekcji. Od spotkania z niezrównoważonym emocjonalnie cholerykiem dzieliło ją pięć minut przerwy, dlatego zostawiła (i tak pusty) plecak pod salą i mignęła do łazienki, stając przed szerokim lustrem. Chwilę się sobie przyglądała, po czym sięgnęła do jednej z białych zakolanówek, podwinęła miękki materiał i wyciągnęła mały kosmetyk. Cameron nie pozwalała jej nosić szminki do szkoły, ostatnio nawet sprawdziła czy nie ma jej w plecaku, więc blondynka znalazła nową kryjówkę. Z estetyką dziecka - czyli jej brakiem - przejechała czerwoną pomadką po swoich ustach, szeroko je otwierając. Nie dbała o głupoty takie jak malowanie tylko do krawędzi warg czy dbanie o nie wyjeżdżanie na skórę, dlatego dość szybko skończyła i z zadowoleniem wyszła z łazienki, wiedząc, że nauczyciel matematyki zirytuje się przez krwiście czerwony kolor na jej twarzy. Szkoła zrobiła się prawie że pusta, nie licząc kilku woźnych i nauczycieli. Dzwonków już nie było, więc Ferri sama odmierzyła czas i bez pukania weszła do klasy, ponownie ciągnąc za sobą plecak.
- Kogo my tu mamy. Dzień dobry, Sky - nauczyciel posłał jej miłe/straszne spojrzenie i odprowadził wzrokiem aż do ławki, gdzie nieopodal miejsce zajmował chłopak w dresach i z łysą głową. Lo przez myśl przeszło, że teraz czuje się jak przestępca z prawdziwego zdarzenia, skoro została po lekcjach z jakimś marginesem społecznym. Ze swojego plecaka wyciągnęła pomięta kartkę papieru i ołówek, bez zainteresowania spoglądając w okno. Miała zamiar po prostu siedzieć i odliczać minuty, aż będzie mogła wrócić do domu i nakłamać matce, że dostała trzy jedynki za zle zachowanie - tylko po to, żeby Cameron poczerwieniała ze złości, upodabniając się do rozlazłej ropuchy. Usychając z bezradności, dziewczynka owinęła warkocz wokół swojego palca i z rezygnacją stwierdziła, że może jak przez chwilę popatrzy na tablice, to wariat da jej spokój przez kolejne minuty.
Ku jej zdziwieniu nie zwracał na nią szczególnej uwagi, nie rzucał markerami ani nie pobił tego dresa, kiedy zapytany czy czegoś nie rozumie odpowiedział, że zastanawia go dlaczego dwa razy dwa równa się cztery. Pan Winchester skomentował to grobową miną i wrócił do rozpisywania przykładów na tablicy, raz na jakiś czas rzeczywiście tłumacząc, dlaczego tu jest tyle, a tam tyle. Nastrój Ferri poprawiał się z minuty na minutę, bo do końca pierwszych zajęć zostało raptem pięć minut. Przepisała na kartkę to co kazał nauczyciel i wtedy mężczyzna oznajmił, że mają chwilową przerwę. Dziewczynka od razu wstała z miejsca i opuściła klasę, cholernie spragniona ruszyła do szkolnego sklepiku, mając nadzieję, że prowadząca go pani Trixie jeszcze nie zamknęła. Zbiegła po schodach, potykając się o własne nogi, ale ostatecznie dotarła na miejsce bez skręcenia kostki i oparła się o drewnianą ladę dzielącą mały sklepik a korytarz.
- Gumy i colę - powiedziała w ramach przywitania, rozglądając się z zainteresowaniem po półkach. Cameron powinna dać jej zdecydowanie więcej pieniędzy, była tego pewna. Przeszło jej przez myśl, że powinna poskarżyć się szkolnemu pedagogowi, że matka ją głodzi. Stwierdziła, że jeżeli dzisiaj nie otrzyma żadnych pieniędzy, tak właśnie zrobi. Sprzedawczyni podała blondynce zamówienie, nabijając na małą kasę niewielką sumę dolara pięćdziesiąt. Spojrzała wyczekującą na Sky, a ta wyszczerzyła się od ucha do ucha i zatrzepotała rzęsami.
- Na kreskę. Jutro oddam! - pisnęła i zabrała rzeczy, pośpiesznie oddalając się od sklepu. Pani Trixie po raz dziesiętny darowała tej "małej uroczej dziewczynce" płacenia, ale Ferri coś sie wydawało, że to tylko kwestia czasu, aż do jej domu przyjdzie ogromny rachunek i reszta życia spędzona w więzieniu. Wzruszyła ramionami, wyobrażając sobie jak fajnie tam będzie bez irytującej matki i wróciła do sali, pakując do ust dwie gumy balonowe. Coś wewnątrz się nie zgadzało...Aha, nigdzie nie było chłopaka w dresach, a Winchester opierał się o przeciwną wejściu ścianę.
- Mogę iść do domu? - zapytała w drzwiach, robiąc z gumy dużego balona. Zaswędziała ją lewa kostka, dlatego potarła o nią prawym butem i wsparła głowę o futrynę. Twarz nauczyciela nie wyrażała niczego, więc Sky nie miała pojęcia, czy zrobiła coś źle, czy powinna iść do domu. Przez sekundę miała wrażenie, że mężczyzna wskazuje wzrokiem na drzwi, a kiedy zrobił to raz jeszcze, zrozumiała że ma je zamknąć. Z coraz większym znudzeniem podeszła do jego biurka i chwyciła w dłoń ramkę ze zdjęciem, przedstawiającym pana Deana z dwójką małych dzieci. Ferri złapało rozbawienie, bo pierwszy raz widziała Winchestera uśmiechniętego, a nawet ubrany był "na luzie": jakieś spodenki, złoty pierścień na palcu, hawajska koszula i kapelusz. Sky naprawdę starała się nie śmiać, ale w ostatniej chwili po prostu zarechotała.
- Z racji tego, że panna opuszcza szkołę kiedy panience się zachce - zaczął, podchodząc do swojego miejsca pracy. Odebrał uczennicy ramkę i odłożył ją na bok, obrzucając karcącym spojrzeniem. - Uznałem, że pewnie nie wiesz o tym, że jutro jest zebranie. Przekaż proszę mamie, żeby koniecznie się zjawiła. Będziemy musieli porozmawiać o...twoim zachowaniu. - westchnął i usiadł za biurkiem, biorąc w dłoń jakieś papiery. Prawdopodobnie czekał na to, aż Ferreira sobie pójdzie - co normalnie zrobiłaby bardzo chętnie, bo wypuszczono ją godzinę szybciej - ale stała tam, aż wreszcie wypaliła:
- Mama ma nogę w gipsie.
To nie tak, że pan Winchester jej nie uwierzył, po prostu... Zbyt wiele razy słyszał, że czyiś rodzic leży połamany w łóżku, albo, że w ogóle umiera i data śmierci ustalona jest na ten sam dzień co wywiadówka. Spojrzał na nią z rezygnacją, wciąż nie dowierzając w to, jak sprytne są współczesne nastolatki. Przetarł twarz wierzchem dłoni i zerknął na zegarek, jakby sam nie mógł doczekać się wyjścia z tej szkoły. Martwiło go to, że będzie musiał zadzwonić do jej matki jeszcze raz, a sam głos tej kobiety przyprawiał go o mdłości. Że też wcześniej nie pomyślał, że Ferreira o niczym jej nie powiedziała... Gdyby wspomniał jej matce o zebraniu za pierwszym telefonem, nie byłoby problemu ani dla niego, ani dla Sky - która o wywiadówce słyszała po raz pierwszy od...no, bardzo dawna, i z początku nieco się martwiła, aż wpadła na plan genialny.
- ...Ale tato na pewno przyjdzie - stwierdziła, delikatnie się uśmiechając. Wszelkie troski dotyczące sprawdzenia jej ocen przepadły, a w głowie zrodził się mały plan. Nic nie powie Cameron, miała nadzieję, że Jared też nie. Poszerzyła uśmiech, pewnie patrząc w oczy nauczyciela. - To jak, mogę już iść, czy chce mnie pan zatrzymać? - zauważając skinięcie z jego strony wymruczała "do widzenia" i wyszła, dumna z siebie. Będąc już samą, w drodze do domu, wciąż zastanawiała się, co pan Leto robił wtedy na drogiej ulicy. Może kupił jej prezent? Zapamiętała, że stał przy sklepie z biżuterią. Byłoby naprawdę super, gdyby kupił jej ładne kolczyki. Nie interesowała się za to tym, czy Jared w ogóle wyrazi zgodę, by pójść do jej szkoły jako ojciec i nie pisnąć słowem przed Cameron, zatajając oceny jej córki. Była pewna, że istnieje sposób, by go przekonać.
- Wróciłam! - krzyknęła na wejściu do domu, zatrzaskując drzwi. Rozejrzała się po domu, od razu zauważając matkę-krowę, rozpostartą na kanapie przed telewizorem. Powrót Sky wyrwał ją z lekkiego snu, toteż podniosła głowę i od razu zmarszczyła brwi na jej widok. Z trudem podniosła się lekko do pozycji siedzącej, zważając, by nie nadwyrężać chorej nogi. Obserwowała, jak dziewczynka pobiega do kuchni przegrodzonej barkiem i atakuje lodówkę, wyciągając z niej czerwone jabłko. W tym samym kolorze co jej usta - na całe szczęście Cameron była zbyt zaspana, by to zauważyć. Kładąc głowę z powrotem w poduszkę zapytała, co słychać w szkole i czy pan od matematyki coś mówił, ale Lo zbyła ją krótkim "nie wiem", co wzburzyło w kobiecie niepohamowaną złość, która gdyby nie gips na nodze, mogłaby zakończyć się tragicznie, ale dla jej córki. Już miała prawić jej kolejne morały i oskarżyć o bycie okropnym dzieckiem, ale dziewczynka prędko zniknęła jej z oczu, biegnąc po schodach na górę. Skoro na dole Jareda nie było, musiała znaleźć go na piętrze. Pokonała tę krótką odległość w oka mgnieniu i przystanęła na korytarzu, dostrzegając zapaloną lampkę w sypialni matki. Spokojnym już krokiem otworzyła drzwi, podrzucając jabłko w dłoni.
- Co robisz? - nawet nie zapukała, po prostu wchodząc do środka. Przerwała mężczyźnie w pisaniu, nie miała pojęcia czego, w jego skórzanym notesie. Gryząc kawałek owocu przeszła się po sypialni, dziwiąc się, że Jared nie miał problemów z przebywaniem w tym miejscu. Przeważał kolor różowy, dodatki były tandetne i kiczowate, a na podłodze walały się damskie rajstopy i kremy na zmarszczki. Oczekiwała odpowiedzi, wpatrując się w niego, jak chowa dziennik do szafki obok i wreszcie skupia uwagę na niej, uśmiechając się delikatnie. Sky uznała, że pasuje mu niebieski kolor, w jakim miał prostą koszulkę na długi rękaw. Podkreślała jego oczy. - Musisz mi w czymś pomóc - rzuciła w końcu, nie mogąc dłużej czekać. Usiadła niespodziewanie tuż obok niego, przez co ciało Jareda spięło się w pierwszej chwili. Ruchy Lo zawsze były gwałtowne, nagłe. Nigdy nie był w stanie przewidzieć, co stanie się za chwilę. - Jutro jest zebranie, u mnie w szkole. Potrzebuje taty, bo mama jest chora...i nie może się dowiedzieć...
Miał wrażenie, że się przesłyszał. Ze zdziwienia zamrugał kilkukrotnie, lekko marszcząc brwi. Oczywiście nie miał nic przeciwko zajmowaniu się wszelakimi sprawami Sky, ale nie był przekonany co do zgrywania jej ojca, skoro jeszcze nim nie był. Ponad to, był bardziej niż pewien, że Cameron zabiłaby ich dwójkę na wiele bolesnych sposobów, jeżeli tylko by się dowiedziała, co nastąpiłoby prędzej czy później. Z niechęcią musiał odmówić tej niewinnej propozycji, ukradkiem nachylając się bliżej dziecinnej twarzy. - Niestety nie mogę tego zrobić, moja miła. Być może warto za...
Przerwała mu nagłym zakryciem ust własną dłonią, podczas kiedy sama wspięła się na jego kolana i wyciągnęła drugą rękę ku szafce, dezorientując Jareda. Z początku, zszokowany bliskością, przyglądał się poczynaniom dziewczynki, ale kiedy zorientował się, co ta dostrzegła, było już za późno. Wyciągnęła rękę mocniej i chwyciła małe, czerwone pudełeczko, nie zważając na protesty i prośby ze strony mężczyzny. W końcu starał się odebrać własność siłą, szarpiąc się z nią ostrożnie i wierzgając po pościelonym łóżku, co wywołało u Lo głupkowaty śmiech. Mimo, że nie był zadowolony z jej znaleziska, to nie mógł się nie śmiać, widząc jak blondynka rechocze i piszczy, kiedy łaskocze ją pod pachami. Pudełeczko ściskała tak mocno, że nie było szans, by jej to odebrał bez połamania tych drobnych rąk.
- A podobno nie jesteś moim ojcem - uśmiechnęła się cwano, machając zdobyczą przed jego oczami. - To co, kiedy ślub? - zeskoczyła z łóżka, naciągając plisowaną spódnicę, która przez wspólne wygibasy wysoko się jej podsunęła. Otworzyła niedbale pudełko i zmrużyła oczy, przyglądając się złotemu pierścionku. Średnio się jej podobał, bo pasowałby tylko do starej baby. Co prawda miał ładny diamencik, ale sama nie chciałaby go nosić. Lepiej byłoby go sprzedać i kupić za to masę słodyczy. - Brzydki jest - wyznała bez oporów, zatrzaskując pudełko i znów chowając je w pięści. - To to wtedy kupowałeś, co? Skąd miałeś tyle forsy? - nie interesowało jej to na tyle by temat pociągnąć, więc otworzyła je raz jeszcze, wpadając na genialny pomysł. - Pasuje mi? - zapytała, wsuwając pierścionek na wskazujący palec umazany atramentem.
- Wygląda doskonale, Lo - stwierdził Jared, ostrożnie zbliżając się w jej stronę. Nawet jeżeli ta chwila wzbudzała w nim ogromne pokłady tłumionej wewnątrz fascynacji, tak nie mógł pozwolić, by Sky spowodowała odkrycie "niespodzianki" także przez Cameron. Wszystko miał już ułożone, a teraz jego plan leżał w rękach małego diabła. Małego, uroczego diabła, w którego wpatrywać mógłby się godzinami. - ...a teraz oddaj, bo to nie zabawka, dobrze? - Znał to spojrzenie. Wiedział już, że Sky osiągnęła to, co chciała - uśmiechała się cwano, trzepocząc rzęsami, a dłoń z pudełkiem trzymała wysoko w górze. Tak, jakby mówiła, że odda pierścionek po usłyszeniu konkretnych słów. - W porządku, pójdę. Wygrałaś, ale tylko ten jeden raz.
CZYTASZ
Lolita
Short StoryZainspirowane filmem pod tym samym tytułem. Alternatywna wersja niezdrowej relacji nastoletniej dziewczynki (Sky) i mężczyzny w średnim wieku (Jared) - czyli chora, obsesyjna miłość, łamanie prawa, kłamstwa i problematyka psychologiczna, zarówno dzi...