Rozdział 18

391 22 9
                                    


Remek

- Nie żyje?! Ale jak to się stało?! – krzyknęła z niedowierzaniem Ola.

- Po drodze do biura zaatakowała go Kitty. Nie byliśmy w stanie mu pomóc. – odpowiedziała smutno Daria ze spuszczoną głową.

Znów to uczucie. Za każdym razem, kiedy ktoś od nas odchodzi, czuję pewną pustkę. Czegoś brak. Jakby ktoś zabrał moją część. Przeszliśmy tyle prób, niepowodzeń, urazów, cierpień, śmierci..., chwil szczęścia, uśmiechu. Zostaje nas coraz mniej. Zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę dotrwamy do końca. Może to tylko kolejne kłamstwo i zostaniemy tu do śmierci? Może Vincentowi zależy wyłącznie na tym, skoro prawdopodobnie chciał nas zamknąć w animatronach. Nie wiem, już chyba niczego nie możemy być pewni...

- Słuchajcie... - powiedział po chwili cicho Dezy. – Nie możemy się tym teraz zadręczać. Zostało już niewiele do końca, musimy się wziąć w garść i stawić czoła Vincentowi. Nie możemy dać się zabić.

- Masz rację. – zgodziła się z nim Julka. – Musimy coś wymyślić.

- Hej, nie bardzo wiem, o co chodzi, ale może mógłbym wam jakoś pomóc?. – rzucił nagle Bartek, stojący dotąd z tyłu obok drzwi.

- O, wybacz, nie przedstawiłam cię – powiedziała Daria z niewielkim uśmiechem. – Słuchajcie, to jest Bartek, spotkaliśmy go po drodze w jednym z pokoi. Bartek, to są moi przyjaciele.

- Miło mi was poznać, szczególnie nasze piękne koleżanki. – powiedział Bartek, patrząc na dziewczyny, które starały się ukryć prawie niezauważalny uśmiech.

- Dobra, dobra, nie podlizuj się. – rzuciłem chłodno w jego stronę z założonymi rękami.

Coś mi mówiło, że nie do końca powinniśmy mu ufać.

- Oh, przepraszam, chciałem być po prostu miły. – odpowiedział ciepło, nie zdejmując przez cały czas uśmiechu z twarzy.

- Następnym razem bardziej się postaraj. – patrzyłem na niego przeszywającym wzrokiem.

- Remek, przestań. – ponagliła mnie Ola. – Bartek, jak właściwie się tu znalazłeś?

- Cóż, to dość długa historia...

- Też jesteś tu przez Vincenta?

Zamyślił się na chwilę.

– No dobrze, powiem wam. – usiadł i zaczął opowiadać:

,,Niedługo po otwarciu tej pizzerii znalazłem tu tymczasową pracę, głównie pomagałem zabawiać dzieci na urodzinach, grałem im na gitarze, śpiewaliśmy piosenki, czasem też sprzątałem. Nie mogłem narzekać, było całkiem sympatycznie. Szefem lokalu był właśnie Vincent. Wydawał się miły, chociaż nieczęsto przebywał w restauracji. Któregoś dnia podczas imprezy zauważyłem go z jakimś dzieckiem. Szedł z nim za rękę i gdzieś prowadził. Powtarzał to z innymi, ale nie przypominam sobie, żeby któreś z nich wychodziło. Zaciekawiło mnie to, więc pewnego dnia, kiedy wszyscy opuścili już lokal, łącznie z pracownikami, postanowiłem to zbadać. Z racji tego, że miałem klucze do większości pomieszczeń, bez problemu wszedłem tylnym wyjściem i zmierzałem w stronę podejrzanego pokoju. Jak zwykle coś musiało pójść nie po mojej myśli, bo natknąłem się na szefa.

- Co ty tutaj robisz o tej porze? - zapytał spokojnie.

- O, pan szef! Dobry wieczór! Eee... Właśnie chciałem sprawdzić, czy wszystko jest dokładnie wysprzątane na jutrzejsze urodziny, bo widziałem, że ktoś tu zostawił kawałek pizzy. – tłumaczyłem z uśmiechem.

The game of lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz