Epilog

211 18 6
                                    

- Daria -

Poniedziałek. Szósta rano. Obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Odblokowuję go i sprawdzam, czemu mnie ,,woła''. To Ola.

- Hej! Sorki, że tak wcześnie, ale wszyscy planujemy się dzisiaj spotkać. Będziesz mogła?

- Nooo.... Raczej tak. - odpisałam po chwili zastanowienia.

Czekałam na odpowiedź, jednak długo nie słyszałam dźwięku sms'a, więc poszłam do łazienki. Umyłam się i uczesałam w niezbyt dokładnego koka, spięłam wpadającą mi do oczu grzywkę i poszłam zjeść śniadanie. Rodzice byli w pracy, więc wyjęłam z lodówki mój ulubiony serek i włączyłam telewizję. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Była 9:00, mało prawdopodobne, żeby rodzice już wrócili. Pomyślałam, że to może kurier. Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam znajome mi osoby. Olę, Werę, Julkę, Dezego, Bartka, Stuarta, Remka, Adama i Jaśka. Stałam przez chwilę w bezruchu. Musiałam wyglądać dość śmiesznie w piżamie, puszystych kapciach, z rozwalającym się kokiem, otwartą buzią i niedokończonym serkiem w ręce.

- Eeee.... - wydałam z siebie po chwili bezruchu. - Co wy tu właściwie robicie?

- Czekamy na ciebie. - powiedział z uśmiechem Bartek.

- Myślę, że za... - spojrzałam na zegarek. - za piętnaście minut będę gotowa.

- Zaczekamy. - odpowiedział Janek trzymający w rękach pudełko z pizzą.

Wpuściłam przyjaciół do środka, a oni usiedli na kanapie. Poszłam do pokoju, wyjęłam czarną bluzkę z krótkim rękawem i założyłam jeansowe spodenki. Poszłam do łazienki, żeby się ubrać, jednak chyba byłam tam za długo, ponieważ gdy wróciłam do salonu zobaczyłam Weronikę i Olę siedzące na oparciach od kanapy, Julkę leżącą z tyłu (również na oparciu), Stuarta skulonego na brzegu przy Remku, który dzięki sposobowi, w jaki siedzi zajął dwa miejsca. Na środku siedział Jasiek trzymający puste już pudełko od pizzy. Obok niego znajdował się Dezy dojadający jeszcze swój kawałek. Adam leżał na podłodze, Bartek w chwili, gdy weszłam do pomieszczenia, stał na stole i obserwował kurz na moim żyrandolu. Widząc, że wyszłam już z łazienki Bartek znalazł się z powrotem na ziemi, a wszyscy wpatrywali się we mnie z zakłopotaniem.

- Boo... - zabrała głos Julka, która wstała z kanapy. - Ciebie długo nie było...

- Byliśmy głodni... - powiedział Remek.

- Nudziło nam się... - dodała Wera.

- A ta pizza wyglądała tak... ładnie... - zakończył Adam.

Patrzyłam na nich przez chwilę, a potem zaczęłam się śmiać. Niedługo potem dołączyło do mnie dziewięć innych śmiechów.

- Może chodźmy gdzieś. - zaproponował Stuart.

- Gdzie? - zapytałam.

- Do parku. - powiedział Dezy i ruszył w kierunku drzwi.

W drodze rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Co jakiś czas była chwila ciszy, a potem każdy chciał coś powiedzieć. W końcu postanowiłam zadać pytanie, które właściwie odkąd weszłam do salonu chciałam zadać.

- Bartek, a jak tam mój kurz na żyrandolu? - zapytałam.

- Jaki kurz? - zapytał po chwili.

- Ten, który badałeś z takim skupieniem, że nawet nie zauważyłeś, że weszłam do pokoju.

Wszyscy zaczęli się śmiać, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Na chwilę się zamyśliłam. Przypomniały mi się wszystkie wspomnienia związane z tamtą pizzerią. Znowu widziałam te wszystkie straszne sceny, poczułam ten strach, kiedy trzeba było uciekać przed animatronem. Tę radość, kiedy słychać było śmiech dzieci ogłaszające koniec nocy. Chociaż... czy to była radość? Może to była tylko chwilowa nadzieja, że wydostaniemy się stamtąd... Chwilowa duma, że doszliśmy do tego momentu... Może to była tylko chwila, w której nie musieliśmy się bać... ale, czy na pewno? Przypomniał mi się obraz, który zobaczyłam, gdy weszłam do domu. Zobaczyłam moich rodziców, którzy gdy tylko usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi ruszyli w ich stronę. Widziałam moje odbicie w lustrze, brudne buty, dziurawe spodnie, poszarpane rękawy, rozdartą bluzkę i pokaleczoną, brudną twarz, oczy pełne strachu, radości, nadziei, potargane, rozpuszczone włosy. Już nie byłam tamtą sobą z czystymi ubraniami, dokładnie ułożonymi włosami, zawsze roześmianą twarzą i grzywką na boku jedną stroną delikatnie opadającą na brew. Wtedy byłam inna, zupełnie inna. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Remka.

- Przepraszam! Nic ci się nie stało? - zapytał.

Z początku nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale po chwili zauważyłam, że dostałam piłeczką tenisową w głowę.

- Nie, wszystko jest w porządku. - odpowiedziałam.

Patrzyłam na biegnących w stronę strumyka moich przyjaciół. Przypomniały mi się wszystkie okropne momenty... Śmierć Weroniki, Jasia, Stuarta, Julki, Oli... Kto by pomyślał, że teraz radośnie będą wskakiwać do strumyka? Chociaż... to nie jest radość... to nie jest TA radość... to nie jest ta radość, którą zapamiętałam... Może oni tylko udają, że się cieszą... Jak mogą się cieszyć? Weronika umarła dwa razy! Czy można się cieszyć patrząc na swoich cierpiących przyjaciół wiedząc, że samemu jest się bezpiecznym?! Julka pomogła nam w najcięższym zadaniu. Ola oddała życie, żeby nas ratować. Jasiek tkwił w tym kostiumie przez kilka dni. Stuart... nie mogłam mu pomóc... Nikomu nie mogłam pomóc! Zawsze było za późno! Teraz jedyne co mogę zrobić, to spędzać z nimi jak najwięcej czasu. To nie jest już gra... Teraz muszę po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Moment... co ja robię?! Jak mam o tym zapomnieć, skoro cały czas o tym myślę? Nie mogę tyle rozmyślać nad tym co się działo. To koniec, tego już nie ma. Nie ma pizzerii, nie ma Vincenta. Pora teraz przypomnieć sobie te dobre chwile. Widziałam znów, jak Adam zatrzasnął się w łazience i była dyskusja na temat tego, czy ma pchać, czy ciągnąć. Przypomniał mi się moment, kiedy Stuart pokazał krwawiącą rękę do kamery mówiąc, ze jest dobrze lub kiedy dumnie szedł z krzesłem. Bartek, który mówił do plakatu, że przerobi go na pasztet. Nie zapomniałam również o tym, jak uderzyłam Remka gitarą Bartka i późniejszą rozpacz nowego kolegi z powodu straty instrumentu. Powiedzieć mu, czy nie? Spojrzałam na moich przyjaciół. Bawili się świetnie. Postanowiłam, że zapomnę o tym wszystkim, co się przydarzyło złego w pizzerii.

Pewnym krokiem ruszyłam w stronę strumyka, gdzie się wszyscy bawili. Zaczęłam biec w ich stronę.

- Ooo!!! Nareszcie jesteś! - powiedziała Julka.

- Tak się zamyśliłaś, że myślałem, czy przypadkiem znowu nie uderzyć cię tą piłką! - zaśmiał się Remek.

- Ha ha. - ,,zaśmiałam'' się. - Bardzo śmieszne. - rzuciłam w stronę chłopaka. - A jeśli już mówimy o uderzaniu...

Wszyscy z wyjątkiem Remka, Dezego i Stuarta patrzyli się na mnie z zaciekawieniem. Chłopaki uśmiechnęli się lekko, bo wiedzieli, co chcę powiedzieć.

- Bartek, pamiętasz jeszcze swoją gitarę? - zapytałam.

- Oczywiście! - odpowiedział natychmiast. - Nie jestem w stanie o niej zapomnieć. Obiecałem sobie, że zniszczę robota, który mi to zrobił. - powiedział z wojowniczym wyrazem twarzy.

Wtedy chłopaki starali się powstrzymać śmiech. Nie chciałam, żeby się tak męczyli, więc zabrałam głos.

- To ja ci rozwaliłam tę gitarę. - powiedziałam z lekkim uśmiechem, ponieważ widziałam zakłopotanie na jego twarzy.

- Ale... ja chyba nie gram aż tak źle...? - powiedział ze zdziwieniem, ale po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech, a ja wylądowałam w lodowatej wodzie strumyka. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

Stałam w zimnej wodzie i patrzyłam, jak wszyscy się śmieją. Chłopaki zaczęli się tarzać w trawie. Julka chciała mi podać rękę, ale wciągnęłam ją do wody. Po chwili cała reszta znalazła się obok nas. Byliśmy szczęśliwi. Mokrzy, dygoczący z zimna, ale szczęśliwi. I tak miało być już zawsze.

.............................................................................

I to już, nasi Drodzy czytelnicy, koniec tej historii...

Ale czy na pewno? :D

Mamy w planach zrobienie drugiej części, więc jeżeli jesteście chętni do jej przeczytania, zostawcie gwiazdkę albo komentarz i do zobaczenia ;)

Wasze Bamboleo0 :*

The game of lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz