Mrok, Cień i Sara 17: zimowe konie

164 7 0
                                    

Stajnia przyjemnie pachniała sianem, a zwaliste końskie ciała ogrzewały ją w trakcie pracy. W świetle wpadającym przez małe okienka pod drewnianym sufitem wirowały cząstki kurzu i skrawki siana wzruszone ze słomianej podściółki wielkimi kopytami.

Właśnie czesała gniadego półkrwi wałacha Bon Lira, który odpoczywał po jeździe w terenie.
Sara odebrała go z ujeżdżalni, rozsiodłała i oprowadzała po maneżu, aż sierść przestała parować, potem wytarła go dokładnie wiązką siana i zaprowadziła do stajni.

A teraz miękkie, włochate chrapy trącały jej ramię, bo Bon był łakomczuchem równie wielkim, co pieszczochem. Sara miała gdzieś schowane jabłko i staruszek dobrze o tym wiedział.
Konie w Sosnowym Ranczu może nie były najlepszej krwi, ale dobrze utrzymane, czyste i zdrowe.

Młoda narowista Celta sprawiała jej najwięcej kłopotów, bała się panicznie podnoszenia przednich nóg i mocno gryzła kiedy Sara czyściła jej przednie kopyta. Najczęściej jej się to nie udawało, ale dziś, klaczka stała w boksie zadowolona, bo na pośladku Sary zostawiła duży fiołkowy półksiężyc. Kopyta jednak miała ładnie wyczyszczone, bo dziewczyna była co najmniej tak samo uparta.

Był jeszcze Astander, wielki bojowy karosz, który sprawiał wrażenie konia jakiegoś rzymskiego gladiatora, koń o wielkich kopytach, ale miękkim serduchu. Sara zakochała się w nim po pierwszym dotknięciu. Przeszedł między nimi prąd i wielki wałach przytulił do niej głowę.

- Masz rękę do konia - powiedział właściciel rancza - I dlatego masz u mnie tą pracę.

Stwierdził przypieczętowując umowę uściśnięciem wielkiej dłoni - starszy pan Michał. Człowiek poważny, wielki i łagodny, zupełnie jak Astander.

Tego dnia jechała do domu z wielkim uśmiechem na ustach. Czuła, że żyje.
Nawet stara skoda z wypożyczalni prowadziła się jakoś tak miękko, zniknął luz w kierownicy i trochę ucichł grzechot w zawieszeniu.

Droga kluczyła, w linii prostej do domu miała niewiele ponad pięć kilometrów, za to drogą pełną zakrętów prawie dwa razy więcej. Ale nie przeszkadzało jej to wcale.
Wzrokiem śledziła urokliwy krajobraz.

Po jednej stronie mijała długą i pełną tajemniczych zakątków linię brzegową jeziora Białego, po drugiej stał bór sosnowy. Sadzony był w czasach pradziadka, co najmniej 100 lat wcześniej, stracił już dawno świeżość młodego lasu.

Teraz był ciemnozielony i szumiał jak morze. W końcu koła sfatygowanej Skody zabuksowały na piachu szutrowej drogi na wyspę.
Zatrzymała się przed Przepustem, z bagażnika wydostała wielką torbę z zakupami i idąc po oblodzonych kamieniach przypomniała sobie ciągle nienaruszoną paczuszkę, którą miała w kieszeni kurtki.
Bawiło ją wyobrażanie sobie, co jest wewnątrz. Postawiła zakupy na ziemi i usiadła na nagrzanym słońcem pniaku i wzięła pudełko do ręki. Rozerwała opakowanie i aż gwizdnęła z zachwytu, a potem roześmiała się serdecznie.

Na dłoni siedziała jej maleńka, śliczna srebrna syrenka.

AQUARIUSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz