Mrok, Cień i Sara 1: sonda Ogg

564 10 0
                                    

Całkowity bezruch i wszechogarniająca czerń.

Cisza.

Przez lata i dziesiątki lat sonda leżała zagrzebana w miałkim pyle. Elektrony w dawno rozładowanych tranzystorach nie wskazywały już danych, za które były kiedyś odpowiedzialne.

Tylko głęboko we wnętrzu urządzenia, otoczone plastomerową metalizowaną folią, w odpowiednich odstępach czasu rozpadały się ciężkie jądra plutonu. Torowe pozostałości rozpadu uderzały w metalową płytkę i kręcąc się w magnetycznym mikrotokamaku zasilały odbiornik tachionowy.

Drgnięcie, drgnięcie, stop.

Zawsze ten sam sygnał. Sonda sprawdziła sekwencję i wysłała sygnał "false" zawsze w to samo miejsce na mapie nieba i do zakamuflowanej anteny kilka kilometrów dalej na powierzchni.

I tak stale to samo:
Drgnięcie, drgnięcie, stop. Sprawdzenie. Kodowanie. Wysłać "false". Czekać.

Jednak tym razem:
Drgnięcie, sekwencja 532556, 533356, 8766775, 23556698.
Sprawdzenie, kodowanie, wysyłanie"true" , włączenie sekwencji autodestrukcji.
Pyk

***

"... dementuje doniesienia amatorów astronomii o rzekomym wybuchu na Księżycu, amerykańska agencja kosmiczna NASA..." - odbiornik zamrugał, biały szum sprawił, że śpiąca przed telewizorem Sara Mej drgnęła i ręka opadła jej na stół, prosto do miski z zupą dyniową, niesmaczną jak żarcie kota sąsiadki. Kobieta wstała i pokuśtykała do malutkiej łazienki, żeby zmyć z dłoni żółtą, paskudną maź.

Stanęła przed lustrem i z roztargnieniem spojrzała na swoją bladą skórę naciągniętą na trójkątnej szczęce i wysokich kościach policzkowych. Przemyła swoje wielkie kocie oczy i próbowała się uśmiechnąć, co na jej dużych ustach dało tragikomiczny efekt. Muszę dłużej spać. Pomyślała, zjadła swoją wieczorną porcję leków i poszła szykować się do pracy na 21-tą.

Praca na lotnisku przynosiła marny dochód, ale utrzymywała ją od dwóch lat. Nie była zła, ale też nie stanowiła szczytu marzeń. Sara dziś znów będzie wyszukiwać walizki na bagażowych meleksach.

- Jeśli pasażer nie leci, to jego bagaż też nie leci - spróbowała papugować ulubioną kwestię szefa zmiany.

Tego dupka, co to ją zwykł obmacywać przy każdej okazji. Pokręciła głową zrezygnowana i poszła się szykować.

Wsiadła do autobusu na 34-tej. Ruszył leniwie z cichym szumem elektrycznych pędników. Pasażerowie jak zwykle śmierdzieli i kiwali się w rytm reklamy Brooksa, a Sara starała się nikogo nie dotykać.
Wysiadła na swoim przystanku i jak zwykle wydłubała banknoty uszykowane w kieszeni kurtki.

Wsunęła je do kartonu obok śpiącej na ziemi dziewczyny - Jenny, która urodziła się bez ręki. Dziś chętnie by się z nią zamieniła, tylko dziś. W tym zacisznym kartonie nie byłoby tak źle. Spokojnie i cichutko, nie musiałaby znosić docinków i klepania po pupie. Postała tak chwilkę marząc o azylu z kartonu, w końcu podreptała dalej do bocznego wejścia slużbowego terminala B.

AQUARIUSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz