Rozdział 12

1.4K 83 49
                                    

*Bellamy Blake*

- Do zobaczenia na kolacji - nachyliłem się i pocałowałem krótko Ginę. Posłała mi śliczny uśmiech.

- Do zobaczenia - odparła. - I przestań już myśleć o tych wszystkich problemach.

Kiwnąłem głową na potwierdzenie, ale jednocześnie zastanawiałem się, jak można być tak spokojnym jak Gina. Sprawiała wrażenie oazy spokoju, w przeciwieństwie do mnie. Rozumiała mnie i nie osądzała (chyba to najbardziej w niej lubiłem). Wiedziała, że gdyby przeniosła moje myśli na papier wyszłaby jej jedna czarna dziura, spowodowana natłokiem myśli i zmartwień. Starała się mi pomóc, mogłem z nią zawsze porozmawiać. Nie poruszaliśmy tylko tematu Clarke. Od naszej kłótni nie potrafiłem wypowiedzieć na głos jej imienia. Omijaliśmy więc ten temat, choć to o niej, jak na złość, najwięcej myślałem. Raz jej nienawidziłem, raz znowu tęskniłem za osobą, którą kiedyś była. Bo teraz to nie była moja Clarke... znaczy Clarke, którą znałem, szanowałem i lubiłem. Ta Clarke była obca i znienawidzona. Chciałem jej pomóc. Stworzyć dom, a co z tego wyszło? Wszystkim innym to pomogło, a ona nawet już nie przychodzi do kapsuły. Nie będę się starał, skoro ona tego nie chce. Niech znajdzie sobie kogoś innego do służenia. Może tych stażystów? Szczególnie tego chłopaka. Niech się do niej zbliży, a pożałuje... Zresztą, co mi do tego? Niech sobie rozporządza kim zechce, byle nie mną! Mam inne zmartwienia.

Na przykład Murphy. To o czym nam opowiedział zszokowało wszystkich, a nowy kanclerz Kane był nieźle zdezorientowany. Jak wszyscy. Że jakaś Allie sprowadziła na Ziemie zagładę? Program komputerowy? Jak? Ale Murphy utrzymywał, że to prawda. Że Jaha oszalał.

Dziwnie patrzyło się na zakochanego Murphy'ego. Emori musiała być naprawdę wyjątkowa. Murphy zmienił się, ale nadal był uparty i z tego co usłyszałem (wcale nie podsłuchiwałem rozmowy Clarke z Raven- siedziałem niedaleko, a one mówiły strasznie głośno) Murphy przez pierwsze dni nie odstępował od łóżka dziewczyny. Ale później, gdy jej stan znacznie się poprawił i obudziła się, rozkazała Murphy'emu się czymś zająć, żeby nie siedział bezczynnie. Postarałem się, żeby nie musiał sprzątać korytarzy, tak jak przed jego ucieczką. Załatwiłem mu miejsce w patrolach. Jak na niego przystało nie był zachwycony i narzekał na kilku pierwszych patrolach, ale w końcu się uspokoił.

Po obiedzie poszedłem do Strażnika Wade'a, koordynatora patroli.

- Odnaleźliśmy możliwy sygnał jednej ze stacji.

- Po dwóch miesiącach? - zdziwiłem się.

- Też nie mogliśmy w to uwierzyć. Zespół Sinclaira poszerzył zasięg odbioru i wpadł na sygnał oddalony o dzień drogi stąd. Sygnał nie pochodzi z jednego miejsca, ale czterech. To będzie największa misja, jaką dotąd otrzymaliście. Wyślemy wszystkie dostępne patrole w tamto miejsce.

- Ile osób?

- Dziesięć.

Zazwyczaj wyruszaliśmy w trójkę, góra czwórkę.

- Musicie być ostrożni, to może być pułapka - przypomniał Wade.

- Jak zwykle.

Mimo, że pokój był zawarty, Wade nadal był nieufny. I dobrze. Ktoś musiał.

- Ale z drugiej strony, możecie natknąć się na resztki katastrofy. Nie wiemy, co się stało z innymi stacjami. Z dwunastu wiemy, że przetrwały cztery, kolejne pięć uległy niemalże całkowitemu zniszczeniu. Co z ostatnimi trzema? Nikt nie wie.

Kiwałem głową, ale nie uważałem na jego słowa. Dobrze wiedziałem jak wygląda sytuacja, a Wade uwielbiał wygłaszać długie monologi na najróżniejsze tematy.

May we meet againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz