Rozdział 23

1.3K 78 35
                                    

Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam zapomnieć o niebezpieczeństwie?

Jak mama to określiła? "Jeszcze nigdy nie byłaś tak beztroska"? Właśnie. Chyba w tym problem. Zapomniałam o zbrodniach, jakich się dopuściłam. O moich ofiarach. Zapomniałam o tytule, którym zaczęto mnie nazywać. O piętnie, którym mnie naznaczono. W swojej głupocie myślałam, że po jednym ataku nie będzie następnych. A przecież znałam ten świat. Okrutna rzeczywistość, w której żyliśmy wykluczała coś takiego jak przebaczenie win i wymazanie ich z pamięci.

W pośpiechu czując wściekłość i gorycz popędziłam do szpitala, gdzie zastałam Louisa, ubierającego fartuch po skończonej przerwie obiadowej. Wyglądał jakby miał świetny humor, który zaraz będę musiała zniszczyć. Bo tylko w tym jestem naprawdę dobra.

- Louis, masz spakowaną podręczną apteczkę? - zawołałam zanim jeszcze przekroczyłam próg.

Chłopak odwrócił się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- Yy... taak - wymamrotał niepewnie, marszcząc brwi.

- Więc zabierz ją i chodź za mną.

Przez moment jakby się wahał, ale kiedy zauważył z jakim pośpiechem chwytam bandaże i leki, rzucił się po przygotowaną torbę. Po chwili już spieszyliśmy z powrotem, jednocześnie próbując wpakować zabrane przez mnie rzeczy do torby (co nie było łatwe w biegu) i pouczając go co do udzielenia pomocy przy truciznach Ziemian.

- Zaraz, Griffin, możesz mi powiedzieć, co tak właściwie się dzieje? - przerwał mi, próbując nade mną nadążyć.

- Jeden z patroli został zaatakowany - odparłam, wściekła na siebie, że wcześniej mu tego nie wyjaśniłam. - Byłeś już kiedyś poza obozem?

- Nigdy nie wszedłem dalej niż do jeziora - odpowiedział, jakby ze strachem. Prawdopodobnie przeczuwał już, co musi zrobić.

- Musisz pojechać z pomocą - zakomenderowałam, czując się winna, że zmuszam go czegoś tak niebezpiecznego w ten sposób.

Louis prawie się potknął.

- Ale...- wyjąkał.

- Będzie dobrze - zapewniłam, ale chyba chciałam przekonać samą siebie. Musiałam działać szybko, bo zbliżaliśmy się do bramy i słyszałam już okrzyki ratowników. - Nie będziesz sam. Po prostu się nie wychylaj. Udzielaj pomocy tak jak cię uczono. Wszystko będzie dobrze.

- Dlaczego ty nie możesz iść? - chyba w tej chwili nie przejmował się, że to pytanie zdradza jego strach.

Jakby mu to powiedzieć?

- Bo jeżeli ja pójdę, ucierpi więcej osób! - wysyczałam, ale zaraz zrozumiałam, że nie powinnam wyładowywać złości na Louisie. Odetchnęłam głęboko. - Przepraszam. Jestem pewna, że dasz sobie radę. Musisz być odważny. Trzymaj się Bellamy'ego, a wszystko będzie dobrze.

Mam nadzieję.

Louis nadal wydawał się nie być przekonany, ale nie protestował już. Kiedy dotarliśmy na miejsce zbiórki, już wszyscy się zebrali i pakowali się do wozów. Rozbrzmiewały ostatnie rozkazy. Widziałam broń, którą każdy z nich dzierżył w rękach i modliłam się, żeby nie musieli ich używać. Nasz i tak naciągany sojusz z Ziemianami mógł się rozpaść w każdej chwili, a ja nie chciałam żeby stało się to z mojej winy. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Ale nie tylko tego bym żałowała. Co będzie, jeżeli ktoś nie wróci z tej wyprawy? Czy to będzie moja wina? Przejął mnie obezwładniający strach. Stojąc pośrodku obozu, jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna, kiedy wokół krzątali się ludzie.

May we meet againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz