Rozdział 16

1.3K 86 54
                                    

*Bellamy Blake*

- Bell, my też cieszymy się z powrotu Clarke - głos Octavii przebił się do mojej świadomości. - Może ją wypuścisz, żebyśmy i my się z nią przywitali?

Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że musieliśmy z Clarke dziwnie wyglądać - staliśmy w końcu przytuleni do siebie od dobrych paru minut. Zrozumiałem, że powinienem ją puścić, ale coś mnie powstrzymywało. Nie chciałem jej już nigdy wypuszczać ze swoich objęć. Może bałem, że jak to zrobię, to zniknie i okaże się, że to był tylko cudowny, ale okrutny sen? A może spodobało mi się to przejmujące uczucie ulgi, jakie oblało moje ciało?

Z wielkim trudem odsunąłem się od niej i pozwoliłem jej przywitać się z innymi. Zauważyłem, że i ona z niechęcią się ode mnie odsuwa, co mile połechtało moją próżność. Ale po chwili z entuzjazmem witała się z moją siostrą i Lincolnem. Jej mama podeszła do nas, a jej twarz była wreszcie rozluźniona i pełna szczęścia. Pewnie wyglądałem podobnie jak ona.

Jednocześnie nie mogłem przestać myśleć jak wiele obrażeń miała Clarke. Była blada, całe jej ciało pokrywały zadrapania i okropne sińce. Co oni musieli jej zrobić? Powiedziała, że jej nie skrzywdzili... a jeśli znała inną definicje słowa "skrzywdzić" niż ja? Postanowiłem ją o to zapytać, kiedy tylko zbierze trochę sił i odpocznie. Znając ją, zajmie jej to zaledwie kilka dni.

- Musimy poznać szczegóły twojego porwania i ucieczki - odezwał się strażnik Rasheed, którego dopiero teraz zauważyłem, wśród innych strażników.

- Jeszcze nie teraz - odpowiedział na to strażnik Kane... teraz już kanclerz Kane, zanim ktokolwiek z nas zdążył zaprotestować. - Clarke musi wyzdrowieć. Za parę dni będzie gotowa, żeby wszystko nam powiedzieć...

- Już jestem gotowa - przerwała mu Clarke.

- Clarke... - zaprotestowała jej mama.

- Naprawdę jestem - odparła dziewczyna, patrząc, nie wiedząc czemu na mnie. Jej spojrzenie było błagające, jakby chciała poprosić mnie o potwierdzenie jej słów. Kiwnąłem głową.

Rozumiałem ją - chciała wyrzucić z siebie te wspomnienia, mieć to z głowy i nie musieć się już tym przejmować. Mimo, że wolałem, jak inni, by trochę odpoczęła, nie miałem prawa jej rozkazywać.

- Dobrze, chodźcie za mną - Abby poprowadziła nas do sali, którą rozpoznałem dopiero po chwili.

Była to dawna jadalnia, teraz zmieniona na przestrzenne biuro i archiwum. Zatarto wszystkie pamiątki po ludziach z Mount Weather, ale to była nadal ta sama sala, w której zginęła większość z nich.

Od początku trzymałem się blisko Clarke, a teraz spojrzałem na nią z niepokojem, bojąc się jej reakcji. Jej oczy zaszkliły się, ale szybko mrugając przegoniła łzy. Starała się być silna, ale wiedziałem, że po niedawnych przeżyciach i wielomiesięcznych wyrzutach sumienia, przychodzi jej to z trudem. Po chwili jednak opanowała się i uniosła wysoko podbródek. Zbeształem się w duchu za to, że zwątpiłem w jej siłę. Oczywiście, że da radę! Była przecież taka dzielna.

- Wiemy już, jak zostaliście zaatakowani, opowiedział nam o tym Bellamy - zaczął Kane, kiedy już wszyscy usiedli i zamienili się w słuch. - Możesz nam powiedzieć, co się stało, kiedy Bellamy został ranny?

Clarke wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. Siedziałem obok niej i z zapartym tchem słuchałem jej opowieści. Wyłożyła wszystko dokładnie i z precyzją lekarza, którym była. Krew we mnie wrzała, gdy mówiła o skutkach trucizny, jaka nią napoili, czułem jednocześnie podziw i współczucie, gdy opowiadała w jaki sposób zabiła tych dwóch Ziemian, odczuwałem jej strach, kiedy opisywała drogę powrotną do miejsca naszego rozstania. Wraz z innymi oniemiałem, gdy wspomniała o miejscu katastrofy stacji.

May we meet againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz