*Abby Griffin*
Ostatnio tak rzadko przebywałam w Arkadii, że kiedy wreszcie udało mi się odwiedzić bliskich nie mogłam nadziwić się zmianom, które tam zaszły. I nie chodzi tylko o wygląd obozu (chociaż trzeba przyznać, że jeżeli brać pod uwagę usprawnienia i wielkość, to technicy spisali się na medal!) - jeszcze nigdy nie widziałam w jednym miejscu tyle radości i szczęścia wypisanego na twarzach obozowiczów. Oczywiście, że nie było lekko, ale zarówno dzieci jak i dorośli wreszcie zaczęli czuć się bezpiecznie i przyzwyczaili się do niespodzianek, które gotowała im Ziemia.
Ja też byłam szczęśliwa. Szpital prosperował jak najlepiej. Marcus był niesamowity - mimo, że kiedyś mu nie ufałam, teraz widziałam zmianę, która w nim zaszła - był zdecydowanym i zorganizowanym dowódcą, ale nie krył troski o podwładnych. Kiedy widziałam, jak stara się postępować zgodnie z własnym sumieniem, czułam niewysłowioną radość, że go znam i że obdarzyłam go uczuciem.
Mimo że nie widywaliśmy się często, to kiedy się to udawało, Marcus zawsze potrafił znaleźć dla nas czas. Na przykład wspólny obiad w jadalni.
Siedzieliśmy razem przy stoliku, delektując się smakiem świeżych warzyw i mięsa, którego nie znaliśmy na Arce. Wypytywałam Marcusa o jego pracę, o problemy, z jakimi musiał się zmierzyć.
- Od kilku tygodni jest niezwykle spokojnie - relacjonował. - Żadnych większych wypadków. Żadnych ataków. Ruszyliśmy ze szkołą. Dzieci lubią uczestniczyć w lekcjach, które prowadzą nawet niektórzy z Setki. Główną inicjatorką była Harper. Z tego co wiem, jest wspaniałą nauczycielką. Łączy teorie z praktyką. Oczywiście mamy też starszych nauczycieli.
Uśmiechnęłam się i wyszukałam dziewczynę w tłumie. Siedziała obok Monty'ego. Co chwila nieśmiało na siebie spoglądali i trzymali się za ręce pod stołem.
- Tak dużo się zmieniło - westchnęłam z uśmiechem na ustach. - Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby nastolatkowie byli tak swobodni.
- Nasz na myśli te ich imprezy? - zaśmiał się i pokręcił głową. - Sam ich zachęcałem do aktywności, ale nie wiem, czy właśnie to miałam na myśli.
Jeszcze raz się rozejrzałam. Raven właśnie wychodziła u boku Kyle'a, zapalczywie gestykulując, jakby chcąc dowieźć swojej racji. Zapewne znowu się o coś kłócili, jednak po sposobie w jaki Wick patrzył na dziewczynę, nie można było zaprzeczyć, że za nią szaleje. A kiedy przerwał wypowiedź Raven, ona zaśmiała się głośno. Wydawała się zapomnieć o uszkodzonej nodze i całym bólu, jaki jeszcze niedawno czuła.
- A Lincoln? - zapytałam. - Nie czuje się obco?
- Lincoln? - powtórzył mężczyzna. - Nie powiedziałbym. Początkowo faktycznie był traktowany nieufnie. Ale jest bardzo pomocny i udziela się w miarę swoich możliwości. Zresztą w ich związku to Octavia jest bardziej zbuntowana.
- Racja. Ale boję się, że mogą być odseparowani od reszty przez ich niezwykłość. Jedyny Ziemianin w Arkadii i dziewczyna, która ma brata?
- Setka nie pozwala im czuć się samotnymi. Zresztą ta dwójka ma taką charyzmę, jak mało kto. Uwielbiają ich.
W tym momencie usłyszałam znajomy mi śmiech. Podniosłam głowę i znalazłam wzrokiem moją córkę.
- Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej - wyszeptałam, starając się powstrzymać łzy napływające mi do oczu. Nie byłam typem osoby, która lubi płakać. - Nawet gdy Wells i jej ojciec jeszcze żyli.
Poczułam, jak Kane łapie mnie za rękę. Kiedy na niego zerknęłam, zobaczyłam, że także przypatruje się Clarke i stojącemu obok niej Bellamy'emu. Dziewczyna opierała się o ścianę i patrzyła w górę w oczy chłopaka, którego kochała. Co chwile wybuchała śmiechem, a kiedy się śmiała, Bellamy uśmiechał się szeroko, jak nigdy dotąd.
CZYTASZ
May we meet again
FanfictionHistoria na podstawie serialu "The 100", obejmująca okres trzech miesięcy miedzy drugim a trzecim sezonem. Clarke Griffin po zabiciu ludzi z Mount Weather postanawia zostać w obozie, zmierzyć się z wyrzutami sumienia i naprawić relacje z przyjaciółm...