Rozdział 29

935 57 43
                                    

Otworzył usta z niedowierzaniem i zdumieniem. Chwilę zajęło mu opanowanie się. Czyli nie tego się spodziewał. 

- Pozwól, że wszystko podsumuję - zaczął spokojnym tonem, którym próbował ukryć wściekłość i rozczarowanie. Zaczął wyliczać na palcach. - Oboje kochamy się jak nikogo innego. Jesteśmy w stanie poświęcić dla siebie wszystko, co nam w życiu drogie. Jesteśmy razem szczęśliwi. Dlatego powinniśmy się rozstać - pokiwał ze złością głową. - Tak, to ma sens. Świetny plan, księżniczko! Gratuluję!

- Nie kpij z tego! - rzuciłam, czułam napływające do oczu łzy. Wzięłam głęboki oddech, dla uspokojenia się - nie pomogło. - Staram się postąpić słusznie!

- Clarke, po co tyle walczyliśmy o przetrwanie, jeżeli nie możemy być szczęśliwi?! Ja mogę być szczęśliwy tylko z tobą! - teraz przybrał błagalny ton.

- Tego nie wiesz na pewno. Warto chociaż spróbować.

- Czy ty próbujesz sprawić, żebym cię znienawidził? - zapytał podejrzliwie. - Cokolwiek zrobisz, nie uda ci się to. Kocham cię, Clarke.

- A ja kocham ciebie. Dlatego nie mogę i nie chcę patrzeć jak niszczysz swoje życie dla mnie - odparłam z całą pewnością jaką udało mi się zebrać. - Wolę żyć z dala od ciebie, wiedząc, że jesteś bezpieczny, niż palić twoje zwłoki.

Przez chwilę tylko na mnie patrzył z szokiem wymalowanym na twarzy.

- Wiem, że czujesz to samo co ja - dodałam.

- Wszystko jeszcze może być dobrze. Po pozbyciu się tytułu, znowu będziesz bezpieczna. Będziesz mogła normalnie żyć! - próbował mnie przekonać, ale ja zaczęłam kręcić głową.

- Tego nie wiesz na pewno. Nie wiemy, czy do wszystkich Ziemian dotrze, że nie jestem już Wanhedą.

- Ale po jakimś czasie będziemy pewni - odparł cicho jakby się nad czymś zastanawiając.

- Co proponujesz? -zapytałam rzeczowo, marszcząc brwi.

- Za jakiś rok powinniśmy wiedzieć, czy jesteś bezpieczna. Chcę uszanować twoją decyzję, ale wiem, że nie mogę żyć bez ciebie. Dlatego proponuję, żebyśmy zrobili sobie roczną przerwę. Potem zdecydujemy na stałe.

- Dwa lata - targowałam się. - Dla pewności...

Spojrzał na mnie z niedowarzeniem i trochę ze złością.

- Dwa lata, nie mniej. - uprzedziłam jego protest. - I przez ten czas mamy żyć normalnie. Próbować wszystkiego bez ograniczeń. Mamy zapomnieć o tej miłości. Jeżeli znajdziesz kogoś innego, kogo obdarzysz uczuciem... - mówiąc to poczułam mdłości, ale kontynuowałam. - ...nie zastanawiaj się. Chcę żebyś był szczęśliwy, nawet jeżeli oznacza to że będziesz szczęśliwy z kimś innym - mimowolnie w moich ostatnich słowach zabrzmiał smutek, który odczuwałam, a który starałam się ukryć pod maską pewności.

Bellamy przełknął głośno ślinę, patrząc na mnie z bólem.

- 730 dni. Od dzisiaj. I ani dnia dłużej. - oznajmił.

- Masz na mnie nie czekać, Bellamy - odparłam.

- I myślisz, że kiedy ktoś pokocha cię tak mocno jak ja, to nie będzie chciał oddać za ciebie życia?- zapytał, i choć nie oczekiwał odpowiedzi, udzieliłam mu jej.

- Mam nadzieję, że nie.

- Boże, to zabrzmi okropnie, ale mam nadzieję, że nikogo takiego nie spotkasz... - odwrócił wzrok i parsknął gorzkim śmiechem.

- Tak, to było okrutne - potwierdziłam.

Spojrzał na mnie jeszcze raz po dłuższej chwili.

- Przepraszam. Masz rację, jeżeli mam cię unieszczęśliwiać swoim zachowaniem, to lepiej żebyś o mnie zapomniała. A jeżeli kogoś pokochasz przez ten czas, to mogę mu tylko pogratulować.

May we meet againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz