Rozdział 3

617 55 5
                                    

            

Zapukałam w drzwi mieszkanka Macieja w charakterystyczny sposób. Klucz zastukał, a ja przekroczyłam próg.
- Jesteś, czekaliśmy na ciebie. – powiedział owy harcerz z przydługimi włosami. Przedstawił mi się wczoraj jako Marcel, ale jego pseudonim brzmiał "Kamyk".
- Jestem, a co? – powiedziałam lekko zalotnie. Jednak głos mi podskoczył przez co wydał się znacznie wyższy, więc chłopak mógł pomyśleć, że się boję.
- No, bez naszej Tośki nigdzie się nie ruszymy. – powiedział i puścił mi oczko.
- Kamyk, błagam...
- No co? – powiedział i nadal uśmiechając się pchnął mnie w stronę salonu. Siedział tam cały pluton "Vis".
Już po wczorajszych ustaleniach wiedzieliśmy, że obejmujemy całe Międzylesie oraz Anin. Nad drugą dzielnicą jeszcze miał mieć pieczę batalion "Siwy". Teraz tylko kolejność ataku.
Komendant Maciej siedział przy ogromnej mapie wschodniej Warszawy. Koło niego siedziała kobieta ze srebrnym sznurem. Miała charakterystyczne, fioletowe włosy. Kiedy weszłam od razu poznałam parę twarzy.
Jestem w plutonie przede wszystkim z Monią, teraz noszącą pseudonim "Kara", z Adamem "Adaśkiem" i Marcelem "Kamykiem". Tych troje znam z imion. Z pseudonimów znam jeszcze "Petroniusza", "Hankę", "Rozpylacza" oraz "Aleksego". Aleksy jest najstarszy z nas, ma dziewiętnaście lat i to jednak on kieruje naszym plutonem.
- Ooo, witamy naszą Tośkę niezgubkę. – rzucił chłopak, kiedy weszłam wraz z Kamykiem do pokoju. Chyba się zarumieniłam, bo wszyscy zachichotali.
- Tosia, idziesz na pierwszy ogień i próbujesz przejąć na polską stronę to centrum handlowe? – zapytał Maciej.
- Jasne, mogę iść. – rzuciłam. Aleksy do mnie podszedł i szepnął mi na ucho "idź się przebrać", a ja zniknęłam w łazience. 

Przysunęłam się do Hanki. Jej ciemny, długi warkocz trzepnął mnie niechcący w policzek, kiedy obracała głowę w moją stronę.
- O, Tośka. Przestraszyłaś mnie. – rzuciła i zachichotała.
- A ty mnie. – rzuciłam szeptem. Stałyśmy na rogu ulicy, przy której stało centrum handlowe. Była minuta do siedemnastej. Spojrzałam pod nogi. Długi płaszcz zakrywał całkowicie mój mundur. Ale na dźwięk piątego gwizdka miałyśmy zrzucić płaszcze i rzucić się biegiem ku wejścia do centrum. Miałyśmy wbiec na sam dach i zerwać rosyjską flagę. W zamian miałyśmy zatknąć polską.
Zdenerwowana męłam w dłoni sznureczek od bransoletki. Nagle dało się słyszeć przeraźliwy gwizd. Popatrzyłam na Hankę.
- Trzeci... czwarty... piąty... - doliczyła, a my obie zrzuciłyśmy płaszcze.
- Ku chwale wolnej Polski! – wrzasnęłam i rzuciłam się biegiem ku wejściu.
W centrum handlowym dało się słyszeć pierwsze strzały, cywile wybiegali przerażeni z budynku. Ja cały czas biegłam patrząc przed siebie. Mój mały pistolet podskakiwał mi przy pasie, na którego klamrze widniał napis "CZUWAJ". Rozglądałam się w prawo i w lewo, ale jeszcze nikt z żandarmerii nie wpadł na ulice. Jeszcze było cicho.
Wpadłyśmy do centrum handlowego, w którym się porządnie zadymiło. Pod schodami ruchomymi siedział Aleksy.
- Aleksy! – krzyknęłam, a on wziął w zęby granatnik, zdjął zawleczkę i zamachnął się nim. Popatrzyłam w stronę, w którą rzucał. – O, nie...
Do środka budynku wprowadzono czołg. Dlatego na ulicach było tak cicho. Skręcił ku nam, a w momencie, kiedy granat spadł na niego, poczułam ciężar Aleksego na mnie.
- PADNIJ! – wrzasnął. Wpadliśmy do kwiaciarni i poprzewracaliśmy doniczki z różami. Wybuch mnie przestraszył, a ja pisnęłam. – Tośka!
- Sorry! – zawołałam i podniosłam się. Hanka zajrzała do nas. Jej prawy policzek był przysmalony.
- Tośka niezgubka, chodź! – zawołała, a ja poderwawszy się w górę rzuciłam się ku schodom wiądącym na szczyt budynku.

- Szybciej! – zawołałam, kiedy Hanka wyjęła finkę z pochwy i jednym zamachnięciem obcięła flagi ruskie. Materiał majestatycznie zjechał w dół po ścianie budynku i zwinął się na dole. Nagle z budynku wypadł Aleksy z Kamykiem i w sekundę zabrali materiał. Wyjęłam polską flagę i rozciągnęłam ją.
- Trzyma się? – zapytała Hanka poprawiając obciążniki na brzegach monstrualnej flagi.
- Na trzy? – spytałam.
- Trzy! – zawołała, a my zsunęłyśmy flagę wzdłóż budynku. Biel i czerwień zwyciężyły.
- Tak! – ucieszyłam się. Poderwałyśmy się i odwróciłyśmy do ucieczki. I tu zastała nas niemiła niespodzianka.
- No cześć, jesteście zuchami? – zapytał mężczyzna w rosyjskim mundurze. Hanka zacisnęła pięść.
- Zuchem to ty jesteś. – fuknęła i rzuciła w niego jednym z kamieni, które miały służyć za obciążniki do flagi. Żołnierz dostał nim w nos.
- AAAAH! – wrzasnął wściekły, kiedy ja skoczyłam na niego przewracając go.
- Hanka, leć! – wrzasnęłam szarpiąc się z rosłym mężczyzną. Hania przerażona przebiegła koło mnie i niego, i stanęła koło klapy.
- Będziemy w "szpitalu". – rzuciła hasłem, które zrozumiałam.
- Uciekaj! – wrzasnęłam, kiedy rusek uderzył mnie pięścią w policzek. Promieniujący ból na chwilkę zaćmił mi umysł. Jednak po chwili usiadłszy na nim okrakiem zaczęłam go okładać pięściami.
- Davay! Davay!* – wrzeszczał mężczyzna, którego twarz wyglądała jak po spotkania się z granatnikiem. Nagle poczułam silną dłoń odciągającą mnie od niego. Ciemne włosy śmignęły koło moich oczu, a ogromna pięść wgniotła żołnierzowi nos w twarz.
- Wstawaj Tośka. –powiedział Kamyk i podał mi dłoń. Zszokowana poderwałam się, ale natychmiaststraciłam równowagę. – Tośka, dasz radę! Tośka...? – głosy się przymgliły...



*Davay - po rosyjsku "przestań"

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz