Rozdział 25

264 30 4
                                    

Aż usiadłam na pryczy.
Ryk radości. Widziałam jak Aleksy wchodzi przez wyrwę w ścianie nosząc Olcię na baranach i śmiejąc się w niebogłosy. On trzymał ją za nogi żeby nie spadła, a ona jedną ręka trzymała go za bark, a drugą miała uniesioną w znaku victorii.
- JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA KIEDY MY ŻYJEMY! - dało się słyszeć przeraźliwy wrzask. Nagle Rózia poderwała się.
- Ewunia, Buba, Gwóźdź! - zawołała i wtuliła się w ich troje idących koło siebie. Rudzia wstała i podbiegła do Śpiocha, która miała na głowie przekrzywiony Rosyjski hełm, a nad głową machała pistoletem.
- Mamy budynek Wawra Centrum! Powstanie Falenickie jest nasze! - i po tych słowach zaczęła płakać ze szczęścia wtulając w siebie również płaczącą Rudzię. Nagle poczułam silne dłonie, które oplotły się dookoła moich ramion. Podniosłam głowę. Kamyk pochylił się i pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się i pozwoliłam, żeby wziął mnie na ręce.
- CO NAM OBCA PRZEMOC WZIĘŁA SZABLĄ ODBIERZEMY! - zawołała jakaś brunetka idąca z tyłu, i zaraz zawtórowali refren Mazurka Dąbrowskiego. Ujrzałam Karę, która kuśtykała ku nam powoli, ale pewnie. Ujrzałam Agę "Gugę", moją drużynową, zaraz zobaczyłam Gabrysia i Antka z "Kniei". Wszyscy śpiewali głośno hymn. Kiedy skończyli zaraz dało się słyszeć słowa Roty. I po chwili, w trakcie śpiewania, dało się słyszeć jego głos.
- POWSTAŃCY, BACZNOŚĆ! - zawołał donośny głos Macieja. Marcel postawił mnie powoli i delikatnie na ziemi, i stanęłam sztywno podtrzymywana przez mojego chłopaka. - W SZYKU BOJOWYM NA PLACU WAWRA CENTRUM ZBIÓRKA! - zawołał, a na koniec odrzuciwszy "spocznij" wyszedł.
- Pierwszy od trzech i pół miesiąca apel... - wzruszyła się Aga i przytuliła mnie. Natomiast Anielka podeszła do mnie.
Podniosła oczy. Były tak samo przenikliwie niebieskie, jak zawsze. Jej krótkie włoski zaczynały się kręcić przy uszach. Dłonie były sine i czarne od śmierci. Podbródek był zarysowany czerwonymi sztangami. Przede mną nie stała już ta dawna, dziewięcioletnia, przerażona mała dziewczynka. Przede mną stała kobieta. Tak samo doświadczona wojną jak każdy.

Stanęliśmy w szyku apelowym. Widziałam na twarzy Aleksego jasne smugi po łzach. Uśmiechnęłam się i dźgnęłam go w żebra.
- Ojoj, czyżby nasz dowódca właśnie płakał? - spytałam sama ocierając moje łzy.
- Nie, ja nie płacze. Tu jest kurz. I tyle. Przestań się pytać. - rzucił i uśmiechnął się, bo kolejna łza ściekła mu po twarzy i skapnęła na koszulę. Zaśmiałam się.
- Aleksy, to są łzy dumy. W końcu odzyskałeś ojczyznę... - rzuciłam, a on podniósł spuszczoną głowę.
- Masz racje niezgubko. - i widocznie chciał coś dodać, ale zaraz po tych słowach dało się słyszeć głośne "baczność".
Zesztywniałam. Uniosłam głowę do góry.
- DOWÓDCY PRZYGOTUJĄ RAPORT. Spocznij. - i zaraz odbyło się odliczanie. Z naszego dziewięcioosobowego oddziału zostały trzy osoby. Ja, Aleksy i Kara.
- Trzy! - odliczyłam ostatnia i splunęłam krwią. I czekałam na rozkaz. Jednak Aleksy patrzył się uciążliwie na Marcela.
- Kamyk, na co ty czekasz? Na zmiłowanie boskie? - zapytał w końcu poirytowany plutonowy. - Powiedz w końcu to cztery!
- Ja... serio? - spytał zdumiony i wyszedł z szeregu.
- WRÓĆ DO SZEREGU! - ryknął Aleksy, którego ta sytuacja widocznie śmieszyła. - Synu, powiedz mi, co ty masz wyszyte na lewym ramieniu?

Na kurteczce moro był naszyty białą nitką napis VIS.

- CZTERY! - krzyknął Kamyk, a po jego twarzy zaczęły ściekać łzy szczęścia. Poczułam, że ja też się zaraz popłaczę.
- CAŁOŚĆ BACZNOŚĆ! DO HYMNU HARCERSKIEGO! - zawołał Maciej, a zaraz nad naszymi głowami dało się słyszeć śpiew. Śpiew dumy. Śpiew szczęścia. Śpiew harcerzy i harcerek, którzy po tych trzech miesiącach nadal znali słowo "POLSKA".

Wszystko co nasze Polsce oddamy...

- DO HYMNU PAŃSTWOWEGO! FLAGA NA MASZT! - zawołał generał Powstania. Szczupła dziewczyna, sanitariuszka, wystąpiła z szeregu, otrzepała swój zakrwawiony i zakurzony fartuch, i ze wzruszeniem śpiewając podeszła do flagi zaczepionej na linie, która sięgała kilka metrów w górę, wzdłuż budynku Wawra Centrum.  Biel i czerwień głośno zatrzepotały. Stałam dumnie. Czułam, jak moje serce bije. Biło tak, jakby chciało krzyczeć "POLSKA JEST WOLNA, WOLNA!"

Marcel przeniósł nas na kanapę w jego domu stojącym na obrzeżach Falenicy. Ocalał jako jeden z nielicznych mieszkań naszych znajomych, więc nasz pluton będzie spał u niego przez najbliższy miesiąc.
Położył mnie na kanapie, a ja cicho jęknęłam.
- Przepraszam Tośku! - zawołał, i przeważyłam go w tym momencie. Poleciał na mnie i położył się na mnie. Jęknęłam, ale na raz się śmiałam.
- Kurde, Marcel! - zawołałam, a on zaczął się śmiać i położył się koło mnie.
- Kocham Cię. - powiedział. Nastała cisza.
Wszyscy rozładowywali bagaż z czołgu, którym podjechaliśmy pod dom Kamyka. Byliśmy sam na sam.
- Ja Ciebie też Marcelku. - zdrobniłam, a on spojrzał się na mnie.
- Maryśka. - rzucił z troską i pocałował mnie. Przytrzymałam jego policzki w dłoniach, czułam jego ciepło na sobie. Jego zimna dłoń powędrowała do mojej szyi. Uniósł mnie lekko, tak, żeby nie bolało. Czułam się bezpiecznie.
I wtedy huknęły drzwi.
Aleksy i Olcia weszli do domu tak, jakby każde z nich miało się zaraz przewrócić. Całowali się, Aleksy prawie zdjął Oli bluzkę, kiedy ona pisnęła i się skuliła.
- Jezu, myślałam że tu jest pusto! - zawołała i speszyła się. Aleksy nadal trzymał ją przy swoim ciele.
- Ej, my myśleliśmy, że nikt nie wejdzie! - zawołał Kamyk. I cała nasza czwórka ryknęła śmiechem.

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz