Rozdział 32

229 29 3
                                    

Kiedy tylko podniosłam się z łóżka izolatki i Kamyk pozwolił mi wyjść z pokoju szpitalnego, pobiegłam do pokoju zastępu, do którego należała Bogusia. Zapukałam.
- Kataigida, otwierać bo karna seria będzie! - zawołałam, i zaraz drzwi się otworzyły.
- Tak druhno? - spytała Julka. Wparowałam do środka.
- Gdzie Bogusia? - zawołałam. Wszystkie dziewczyny zaczęły patrzeć po sobie. - No gdzie?!
- Nie widziałam jej od dwóch dni. Nie wiem gdzie jest. - jęknęła najmniejsza z zastępu, dziewięcioletnia Madzia.
Z Madzią była długa historia. Miała długie włosy. Czarne oczy. Przyszła do harcerstwa za siostrą Zuzanną, która dwa lata temu złożyła mundur. W rezultacie siostry były ze sobą w drużynie tylko rok.
Już od najmłodszych lat charakteryzowała się niesamowitą kreatywnością, dobrocią, pogodą ducha. Przytulała się do każdego. Umiała pocieszać.
- Jak to, Madzik? Nie widziałaś jak wychodzi? - spytałam, a dziecko stanęło i przejrzało przez okno.
- Wyszła oknem bo chciała podnieść coś, co wypatrzyła przez szybę. - powiedziała. - Potem zaczęła biec nagle. I tak zniknęła w lecie. Potem zauważyłam jak biegnie Oleńka z "Amazonek", ale jako że wiało to zamknęłam okno. - i po tych słowach weszła na górne piętro dwupoziomowego łóżka i położyła się na sienniku, następnie przykryła się grubym kocem. - Śpię.
- Dobrze. A gdzie wasza zastępowa? - i po tym pytaniu zaraz rozległ się głos z ubikacji.
- Sikam! - zawołała Basia, a ja wyniosłam ręce do góry i wyszłam z pokoju.
Wykończona powędrowałam do mojego pokoiku. Był ciasny, ale własny. Rozebrałam się z munduru i będąc w samej bieliźnie powędrowałam do łóżka. Ale wtedy wszedł Kamyk.
- Czego chcesz ty złodzieju serc? - powiedziałam ze śmiechem. Marcel wszedł mi do łóżka. Przesunęłam się i popatrzyłam na jego nos.
- Kocham Cię Tośku. - szepnął i przysunął mnie do siebie. Zegar pisnął raz a cicho dając znać że wybiła dziesiąta trzydzieści. Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, że te wspólne dni przyszło spędzić nam, w tak niespokojny czas, leżąc koło siebie na sienniku tuląc się. Zaraz zasnęłam.

Obudził mnie huk. Przeraźliwy.
- Kamyk! - krzyknęłam, kiedy zauważyłam, że połowa mojego pokoju była pod gruzami. Ciało mojego chłopaka poruszyło się pod kołdrą, ale zaraz podskoczyło, kiedy zauważył wyrwę w ścianie.
- O cholera. Mari, wiejemy. - powiedział, i w tym momencie dało się słyszeć kolejny huk, a naraz pisk dziewczynek z zastępu "Lykos".
- Jezu, w lesie jest czołg! - wrzasnęłam i narzuciwszy na siebie sukienkę z worka na ziemniaki wypadłam na korytarz i podbiegłam do guzika interwencyjnego. Uderzyłam w niego pięścią.
Syreny zawyły w całej jednostce. Przerażone dziewczynki z najmniejszych zastępów wypadły z pokoi i ustawiły się w szeregu pod ścianami naprzeciw drzwi.
- SZEREG MA BYĆ! - wrzasnęła Agnieszka. "Kataigida", "Lykos" i "Boreus" ustawiły się w szeregu.
- Marsz do schronów, za Marysią. Teraz! - wydała rozkaz Aga, sama znikając jeszcze na chwilkę w pokoju. Ja popatrzyłam na Kamyka.
- Marcel, zrób mobilizacje drużyny Oleńki, ona przecież leży ze złamaną nogą w skrzydle szpitalnym. - rzuciłam i zniknęłam za rogiem.
Piwnice przerobione na schron były ogromne. Podzielone na sektory pokazywały, gdzie który zastęp ma rozłożyć się z rzeczami, z pryczami. Kanadyjek było maksymalnie 5 na "boks". Dziewczyny musiały zajmować po dwa boksy.
Kiedy rozdzieliłam dziewczynom boksy przybiegł po mnie Aleksy. Był cały zziajany, czerwony na policzkach. Schylił się przy mnie i podparł dłonie na udach.
- Jezu, Aleksy... - szepnęłam, a chłopak uniósł dłoń na gest ciszy. Położyłam dłoń na jego barku. - Chcesz się napić?
- Nie, dzięki. - powiedział, a zaraz potem wstał. - Jest kłopot.
- Jaki? - spytałam.
- Zbieramy poprzedni skład "Kubisia" i "Monte Casino" i idziemy odbić bibliotekę w Rembertowie.
- Co... - jęknęłam. Aleksy w końcu się podniósł.
- Ruszaj się a nie stoisz jak wryta. - rzucił i zniknął za boksem 3.3A i 3.4A. Rozejrzałam się po schronie, szukałam każdej dziewczynki z Burzy, próbując je przeliczyć. O dziwo, naliczyłam ich odpowiednią liczbę. Zastanowiło mnie to. Jeszcze raz się rozejrzałam. Wtedy zauważyłam Bogusię siedzącą pod ścianą i tulącą dwie dziewczynki z jej zastępu. Pomachała do mnie. Wystawiłam jej środkowy palec. Ona pokazała mi serduszko ze złożonych rąk. Posłałam jej całusa a następnie dobiegłam.
Ubrana w mundur czekałam na zakręcie ulicy Marsa na Aleksego, Kamyka, Karę i Rozpylacza. Ta ostatnia dwójka widziała się z nami ostatnio pół roku temu. Nie dziwne, że kiedy się pojawili, to pisnęłam i przyskoczyła do nich.
- Boże, jak ja was dawno nie widziałam! Kochani! - zawołałam i przytulałam się raz do Kary, raz do Rozpylacza. Cały nasz mikrobatalion śmiał się, dopóki nie pojawiła się Olcia.
Kulała jeszcze na jedną nogę, ale szła już dzielnie. Dokuśtykała do naszej grupki i powiedziała tylko "wsiadać co wozu", a zaraz podjechał samochód terenowy.
Jechaliśmy ku ogromnej bibliotece w Rembertowie. Była druga w nocy, ale samochód sunął pomimo późnej godziny do przodu. Jednak nadszedł ten moment, kiedy zaparkowawszy auto, silnik zgasł. Nastała głucha cisza.
- Panie i panowie. - zaczął szeptem Aleksy. - Oto nasz chwarny dzień nastał...

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz