Stałam w szeregu. Ilość ludzi była szokująca – było nas z pięćdziesiąt. Akcją kierował sam Maciej. Ubrał się w mundur i stał w gotowości z gwizdkiem.
- Akcja jest prosta, o ile zrozumiecie mnie teraz. – powiedział, a my kiwnęliśmy głowami. – "Vis", wy macie wbiec i ratować polaków. Wyprowadzacie dzieci do ciężarówek, jakie będą czekać przed szpitalem. Będą oznaczone rosyjską firmą dostawców truskawek.
- Tak jest! – odkrzyknęliśmy i stanęliśmy na spocznij. Od razu poczułam silną dłoń Kamyka, która się wsunęła w moją.
- "Pantera"! – zawołał do batalionu, który był złożony z ludzi z Białołęki. Odkaszlnął następnie. – Wy macie pojmać jak najwięcej Rosjan. Jeśliby do was mierzyli, macie strzelać bez zastanowienia. A teraz pluton "Jaś"! -odwrócił się do „Jasia". - Wy macie wbiec na budynek i wywiesić flagi. Zróbcie hałas, niech się was boją. – Cały pluton "Jaś" odkrzyknął "TAK JEST!"
- A teraz nasza elita, batalion "Koneser"! – zawołał, a batalion szybko ustawił się w dwuszeregu. Wyglądało to tak niesamowicie, że chyba otworzyłam buzię. – Wy macie po całej akcji dowieść jeńców do siedziby Szarych Szeregów, poza tym w trakcie akcji macie zadymić pomieszczenia opuszczone, a następnie wysadzić szyby w budynku. – nie wiem, jaki cel miało wysadzenie szyb w budynku, ale Maciej zawsze planował wszystko dokładnie.•••
Weszłam do szpitala podpierając się o kulach. Koło mnie szedł Kamyk. Udawał zatroskanego. Byliśmy bez mundurów, ale bojówki miał każdy z nas. Podeszliśmy do recepcji.
- Kak ya mogu pomoch? – spytała recepcjonistka. Kamyk stanął twarzą w twarz z nią.
- Tolko moment. – powiedział. Ja upuściłam kulę, tak jak to było planowane. Schylając się sięgnęłam granat dymny z kieszeni bojówek. Podniosłam się i rzuciłam nim w poczekalnię za recepcjonistką. Kamyk wyjął gwizdek i zagwizdał w przeraźliwy, przenikliwy sposób.
- Polska zwycięży! – wrzasnął i rzuciliśmy się ku dzieciom, które zaczynały płakać. Podbiegłam do matki z niemowlakiem na ręku.
- Do wyjścia! – krzyczałam. – Natychmiast opuszczać szpital! – krzyczałam, kiedy rozległy się pierwsze strzały. Obróciłam się i ujrzałam Kamyka, który strzelał z pistoletu do żandarmerii, która wpadła przez drzwi. Jeden z Rosjan złapał mnie w pasie.
- Ej! – krzyknęłam i ugryzłam do w kciuk prawej ręku.
- Auuu! – zawył i mnie puścił. Zrobiłam "padnij", a Kamyk strzelił do mężczyzny, który już za chwilkę upadł przestrzelony przez klatkę piersiową.
- Wstawaj. Ja osłaniam, a ty zajmij się ewakuacją.
- Jasne. – rzuciłam i zaczęłam wyprowadzać inne dzieci z budynku.•••
Nigdy nie spodziewałam się, że szpitale dziecięce mogą być tak ogromne.
Można by rzec, że zgubiliśmy się po chwili skręcając do jakiegoś pomieszczenia do EKG czy coś w ten deseń. Ludzi prawie w ogóle nie było, pouciekali albo zostali ewakuowani. Zostało nam ostatnie zadanie – wydostać się.
- Czekaj, tędy. – powiedział po raz setny dzisiaj Kamyk. Skręciliśmy w lewo od pokoju do prześwietleń i weszliśmy do bardzo zadymionego korytarza. – Kurde.
- Kamyk, błagam cię, to nic nie da. – jęknęłam już nie widząc sensu w tym co robimy. – Wróćmy tą drogą, którą przyszliśmy.
- Nie, lepiej nie... - i w tym momencie dało się słyszeć "UGH!".
- Kamyk? – spytałam niepewnie i poczułam lufę, która się przysunęła do mojej skroni. – Kamyk!
- Ty cicho, ja nie strzał. – powiedział jakiś mężczyzna łamanym polskim. Moje ręce brutalnie zostały wykręcone do tyłu.
- Aaaa! – krzyknęłam, a łzy napłynęły mi do oczu.
- Ty boi? – spytał Rosjanin, którego twarz znalazła się centymetry od mojej.
- Ya nichego ne boyus. Harcerki nie boją się takich zbrodniarzy jak ty.– powiedziałam. Żołnierz wykrzywił twarz.
- Nie pytać o zdanie. – powiedział i złapał mnie za kucyk mocno odciągając do tyłu. Pisnęłam i zatoczyłam się na ścianę. Rosjanin uderzył mnie w brzuch, a ja osunęłam się wzdłuż ściany na ziemię. Następnie wymierzył we mnie pistoletem. Poczułam metaliczny płyn wlewający mi się do ust. Krople krwi ściekały mi również po skroni. – Zabić ciebie.
- Poprawka, ja ciebie zabiję. – usłyszałam twardy, męski głos wydobywający się z dymu. Następnie jeden strzał, a Rosjanin poleciał na podłogę. Aleksy wyszedł z dymu i spojrzawszy na mnie skrzywił się.
- Kamyka szukajcie... - jęknęłam. Aleksy ukucnął przede mną i wziąwszy mnie na ręce wstał. – Aleksy, czekaj...
- Co się dzieje? Boli? – zapytał, a ja ścisnęłam go za sznur funkcyjny.
- Kamyk tu jest... - szeptałam już. Ból promieniował od żołądka w górę sztywniejąc mi kark oraz od żołądka w dół odbiegając mi czucie w nogach.
- Kamyk? Gdzie? – spytał sadzając mnie pod ścianą.
- Tutaj... oberwał czymś... - szeptałam ostatkiem sił, kiedy nagle zza Aleksego wychylił się Kamyk.
Jego skroń była rozcięta, ale na głowie miał hełm z czarnym, rosyjskim orzełkiem. Hełm był przybrudzony krwią, co znaczyło, że musiał kogoś zabić.
- Kamyk... - szepnęłam tracąc siły. Aleksy obrócił się i popatrzył na chłopaka.
- Matko, ile was tu jest jeszcze? – spytał przerażony Aleksy, kiedy Kamyk złapawszy za pagon poderwał go do góry.
- Musimy wiać! – krzyknął, a w tym momencie dało się słyszeć wybuchy. Ściany zadygotały. – Uciekać!!!
Aleksy wziął mnie na ręce i wszyscy troje rzuciliśmy się do ucieczki. Na szczęście plutonowy wiedział jak biec, ponieważ po trzech minutach byliśmy już w ciężarówce "Truskawki". Zostałam położona na leżance, a jakaś sanitariuszka od razu do mnie przyskoczyła. Nagle dało się słyszeć huk oraz okrzyk Aleksego.
- Wysadzają szpital! – krzyknął. Kamyk podskoczył do góry i podbiegł do okienka łączącego tył auta z szoferką.
- Jak to? Te ruskie świnie?– spytał w momencie, kiedy kolorowe petardy strzeliły w górę nakreślając naniebie biały, niebieski i czerwony kolor. Następnie cały szpital zadygotał wswojej konstrukcji, a następnie runął. - Idioci.
CZYTASZ
Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"
PertualanganKażdy z nas zaczynał tak jak oni. Złożeniem przysięgi harcerskiej. Przy płomieniu, z trzema palcami wyciągniętymi do flagi. Mówiąc słowa przysięgi. Drżącym głosem... Mari była spokojną dziewczyną, trzymała się ze swoją młodszą przyjaciółką, Tośką...