"A kiedy trzeba - na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!..."Wyrecytowała Tosia i z uśmiechem schowała kartkę do portfela.
- Oj, przestań. Wojny nie będzie. – szepnęłam zirytowana przeglądając facebooka.
Było bardzo ciepło, czerwcowo. Słońce paliło mnie i moją córkę od krzyża, Tosię, w kark. Poza tym koło nas siedział Adaś i Monia – chłopak z zaprzyjaźnionej drużyny harcerskiej i jego dziewczyna.
- Nie wierzysz w to? Już przecież mamy stan wojenny. Nie łudź się Mari, zanim się obejrzysz a my w mundurach będziemy się bawić w powstanie warszawskie. – powiedziała Tosia i podniosła się z krawężnika.
- Pesymistka. – szepnęła Monia, a my zachichotaliśmy.
- No co? Mówię jak jest. – powiedziała trzynastolatka związując swoje długie, ciemnokasztanowe włosy w wysokiego kucyka. Od kiedy pamiętam, właśnie taką fryzurę preferowała.
- Idziemy gdzieś dalej? Tu jest strasznie ciepło. – rzucił Adam. Rzeczywiście – siedzieliśmy na środku polnej drogi paleni przez wakacyjne słońce.
- I nie ma WiFi. – dodała Tosia naśladując mój głos. W tym momencie jak na zawołanie mój telefon wyświetlił komunikat "brak połączenia z internetem".
- Ej! – krzyknęłam i dorzuciwszy "no okej, chodźmy" skierowaliśmy się ze śmiechem ku wlotówce do warszawy.Był koniec czerwca, wyjątkowo ciepło jak na ten miesiąc. Wędrując jakąś ścieżką na wygizdowiu przemierzaliśmy Falenicę powolnym krokiem. Adam i Monia trzymali się za ręce a ja i Tosia na przemian zabierałyśmy sobie telefony i próbowałyśmy dogonić drugą. W końcu jednak Adam zatrzymał się.
- Co jest? – zapytała Monika i spojrzała za wzrokiem Adasia. Natychmiast zbladła i krzyknęła.
- Spokojnie, w krzaki! – wrzasnął chłopak, a ja zaczęłam słyszeć warkot silników i nieprzyjemny zapach benzyny samolotów...Samolotów!
- Kurna! – zawołałam i pchnęłam Tośkę w krzaki sama w nie wskakując. Ogromne samoloty z rosyjskimi flagami przeleciały nad naszymi głowami. Dało się słyszeć rumor miasta. Po chwili samoloty otworzyły klapy na podwoziu.
- Bombardują nas! – zawołałam przerażona. Monia zasłaniała sobie uszy przytulając się do swojego chłopaka. Tosia przysunęła się do mnie.
- Spuszczają na sąsiednią polanę... - szepnęła. W duchu dziękowałam, że nie spuszczają "krów" – potwornych bomb ryczących niemiłosiernie przy spadaniu i wysadzających na raz całą ulicę. Spuszczali tylko broń małego rażenia. Wtedy Tosia podskoczyła.
- Tam jest dziecko! – wrzasnęła i rzuciła się do szaleńczego biegu ku dziewczynce stojącej na środku polany w niebieskiej sukience i z jasnymi włoskami. Dziewczynka płakała.
- Tosia! – wrzasnęłam wybiegając. – Tosia, nie! - I w tym momencie wybuch przewrócił mnie na kolana. Bomba spadła centralnie w miejsce, gdzie stało dziecko. Tosia ustała. Jednak kiedy się obróciła, jej oczy były wbite w ziemię. – Tosia?
Dziewczyna miała rozciętą bluzkę, a jakiś metalowy kawałek wbił się w jej brzuch. Przewróciła się na bok.
- Jezu najsłodszy! – zawołała Monika. Rana wyglądała na poważną i już zabarwiła krwią koszulkę.
- Tosia! – wrzasnęłam i rzuciłam się ku mojej córce od krzyża. – Nie, Tosiula... - położyłam ją na swoich kolanach. Jej zielone oczy znalazły moje.
- Ona nie... ona... - zaczęła, a jej twarz się wykrzywiła. Ona kochała dzieci.
- Tosia, co ty zrobiłaś... - jęknęłam ze łzami w oczach. Dziewczyna jeszcze chwilkę błądziła oczami po polanie.
- A kiedy trzeba będzie...
- Nie, Tosia!
- Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec... Ku chwale Ojczyzny!
- Tosia!!! – jej oczy stanęły w słup, a jej ciało zwiotczało. Żal ścisnął moje serce. Adam przytulił Monię, kiedy ja przytulałam do mojej piersi ciało mojej jedynej córki odkrzyża. – Tosia... Tosiula...
CZYTASZ
Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"
AventuraKażdy z nas zaczynał tak jak oni. Złożeniem przysięgi harcerskiej. Przy płomieniu, z trzema palcami wyciągniętymi do flagi. Mówiąc słowa przysięgi. Drżącym głosem... Mari była spokojną dziewczyną, trzymała się ze swoją młodszą przyjaciółką, Tośką...