Rozdział 8

392 45 3
                                    

Rudzia się trzęsła. Popatrzyłam w jej jasne oczka, kiedy Myszka odlepiła się z mojej drugiej strony.
- Już? - zapytała niepewnie dwunastolatka rozglądając się po ulicy, gdzie porozrywane szczątki ludzi leżały jedna na drugiej.
- Tak, już dobrze. - odpowiedziałam tępym głosem. Moje włosy, tak jak i włosy dziewczynek, pozlepiane były krwią po czerwonym deszczu. Nasze ramiona, wierzchnia strona ud oraz moje piersi były nakropione czerwonymi plamami.
- To chodź, idziemy już. - powiedziała Myszka, wyjrzała z bramy i wyszła na ulicę. Patrząc tępym wzrokiem na ulicę szła przed siebie. Złapałam Rudzię w przegubie i ruszyłyśmy przed siebie. Krok za krokiem. Czasem ślizgałyśmy się na czyjejś ręce lub oku, ale parłyśmy dalej.
Pomyślisz sobie, że to, co opisuję, jest obrzydliwe. Ale trwa wojna, a ojczyzna sama się nie uwolni od tych rusków. Wszystko zależy od nas, od harcerzy.
- Warszawo ma... - zanuciła swoim drobnym głosikiem Rudzia. Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie mamę. - O, Warszawo ma... wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę, Warszawo, Warszawo ma...
Łzy ciekły mi po mojej brudnej, zakurzonej, zakrwawionej i bezuczuciowej twarzy. Szłam z burzą myśli we łbie za Myszką, ciągnąc za sobą Rudzię. Dziecina i jej długie, jasne włosy przebijane bordowymi pasemkami szła za mną po drodze zgubiwszy jeden z dwóch bucików. Pod prawą ręką ściskała torbę Harcerskiej Poczty Polowej. Po chwili Myszka stanęła przed budynkiem, którego lewa strona cała była wyrwana z fundamentów.
- Jesteśmy. - szepnęła cicho. Rudzia zadarła głowę, a jej grzyweczka wpadła jej do oczu.
- Au. - szepnęła i otarła nadgarstkiem brudne czoło zostawiając czystą smugę.
Weszłyśmy do budynku, kiedy prawie natychmiast zobaczyłyśmy małą lilijkę nakreśloną białą farbą na cegłach. Widniała przy zejściu do piwnicy.
- Drogie druhny, jesteśmy. Musimy się ogarnąć, bo w takim stanie do dowództwa Szarych Szeregów nie zejdziemy.
Weszłyśmy dwa piętra wyżej i trafiłyśmy na pana. Starszy człowiek, który pewno jeszcze pamięta czasy stanu wojennego z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. W końcu to nie było wcale tak dawno, tylko jakieś czterdzieści lat temu.
Od razu zaprowadził nas do eleganckiej łazienki. Nic nie szkodzi, że kabina prysznicowa była rozsypana w drobny mak. W końcu mogłyśmy się umyć.
Zimna woda otuliła moją brudną skórę. Brud spłynął na podłogę. Popatrzyłam na odbicie mojego nagiego ciała w lustrze. Żebra wyszły na wierzch. Nawet policzki się zapadły. Zauważyłam dziewczynę, która jeszcze niedawno biegała za chłopakami, która na widok jakiegoś przystojniejszego rozpuszczała swoje ciemne włosy i uśmiechała się do niego. I tak z każdym, który zaczynał mi się podobać.
A teraz? Teraz liczyło się co innego. Teraz liczył się Bóg, honor i ojczyzna. Teraz, to tylko Polska. Moje ciemne oczy wyblakły, pozostawiając twarde, bezlitosne spojrzenie. Moje ręce służyły teraz nie - do związywania moich długich, kręconych włosów, lecz do zabijania. Moje nogi służyły do uciekania, niekiedy po szczątkach moich rodaków. Moje plecy musiały unieść ciężar ojczyzny.
Spojrzałam na włosy. No właśnie! Moje ciemne, sięgające do krzyża włosy były pozlepiane. Krwawe strąki oblepiały czystą już twarz. Wpadłam na genialny pomysł.
Podeszłam do kubeczka stojącego na zlewie i wyjęłam maszynkę go golenia. Włączyłam ją do kontaktu i na chwilkę odłożyłam. Sięgnęłam do szczotki leżącej gdzieś dalej i rozczesawszy włosy wzięłam głęboki wdech. Maszynka zabuczała, a moje kudły wpadły do zlewu. Trwało to dosłownie pięć sekund, a moje włosy sięgały nagle pod ucho, a nie do krzyża.
Wyszłam z łazienki ubrana w nowe, męskie ubrania, które dostałam od pana Jana. Była to pomarańczowa koszulka oraz moje ukochane bojówki, jeszcze ze starego ubioru. Przepięłam z munduru krzyż harcerski i podeszłam do dziewcząt, które myły się przede mną. Byłyśmy gotowe do wizyty z komendantem Maciejem.
- O, Mari! Twoje włosy! - zawołała Rudzia. I wtedy wpadłam na genialny plan.
- Anielko, tobie też włosy wpadają do oczu, prawda? - spytałam, a po dwudziestu minutach z łazienki wyszła dziewczynka, której włosy były tak przycięte, że wyglądała jak mały blond chłopiec. Dłuższe były jedynie z tyłu i przy uszach. Kiedy Myszka ją zobaczyła, pisnęła.
- O, Boże, jak ślicznie! - krzyknęła, a ja odłożywszy suszarkę podążyłam za Rudzią.
- Dobra, kobiety. Idziemy. Czas kopnąć dowództwo w te ich leniwe dupsko.


Pieśń "Warszawo ma" - polecam słuchać do samego końca.

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz