Gdy w piątek wychodziłam z lekcji rysunku, miałam mieszane uczucia. Same zajęcia bardzo mi się podobały, co zaskoczyło nawet mnie samą. Panna Clayton może nie miała mojego talentu, miała za to całkiem sporą wiedzę na temat teorii rysunku i wyobraźnię, której momentami jej zazdrościłam. Prowadziła lekcję z entuzjazmem i radością, które momentami kazały mi przypuszczać, że dobrze dogadałaby się z Carrie. Skąd ta kobieta czerpała tyle entuzjazmu, skoro w dodatku od jakichś dziesięciu lat pracowała w szkolnictwie?!
Z drugiej strony, był też pewien minus tych zajęć.
W końcu uczęszczała na nie Brianna Hamilton.
Z ulgą w jednej z ławek dostrzegłam Wyatta, więc dosiadłam się do niego bez namysłu, dopiero po kilku chwilach pytając, czy przypadkiem nie miał jakiegoś partnera na tych zajęciach; kiedy jednak ten zawsze uprzejmy chłopak stwierdził, że chętnie przyjmie mnie pod swoje skrzydła, odczułam dużą ulgę, bo cały czas czułam na sobie wściekły wzrok Brianny, która przyglądała mi się z ostatniej ławki uparcie niczym pitbull. Nie wiedziałam, o co jej chodziło i chyba nie chciałam wiedzieć. Ostatecznie poprzedniego wieczoru skończyłam z Aidenem, a najwyraźniej był to jedyny temat, który mógł nas połączyć.
Po skończonych zajęciach Wyatt pożegnał się ze mną pospiesznie, bo najwyraźniej gdzieś się spieszył, obiecując jednak, że zadzwoni do mnie w sprawie korków z trygonometrii w sobotę, a ja zaczęłam zbierać swoje rzeczy na tyle szybko, żeby nie zostać dopadniętą przez pannę Clayton. Dostaliśmy nawet na tych zajęciach pracę domową i już zastanawiałam się, co zamierzałam w jej ramach namalować, nie oznaczało to jednak, że od razu planowałam przyznać jej rację co do tych zajęć. Na to było stanowczo za wcześnie.
Z lekką paniką stwierdziłam, że panna Clayton idzie w moim kierunku i już wiedziałam, że nie zdążę zebrać wszystkich rzeczy na czas; na szczęście w następnej chwili ktoś mnie przed nią uratował, podchodząc do mnie. A tym kimś była... Brianna.
No dobrze, może nieco przesadziłam z tym „na szczęście".
– Co ty właściwie wyprawiasz, co? – Takimi słowami mnie powitała, w dodatku wypowiedzianymi przyciszonym tonem głosu. Włożyłam ostatnią teczkę do torby, uśmiechem pożegnałam pannę Clayton, która zatrzymała się w pół kroku, widząc, że pierwsza dopadła mnie Brianna, po czym skierowałam się w stronę wyjścia z klasy.
– Ciebie też miło widzieć, Bree – odparłam, wkładając w mój głos możliwie dużo jadu. – I nie, nie wiem, o co ci chodzi.
– Myślałam, że ostatnio wyraziłam się jasno – syknęła, idąc za mną. – Mówiłam ci, żebyś nie ośmieliła się skrzywdzić Aidena.
Wywróciłam oczami, wychodząc na korytarz. O tej godzinie było już na nim dużo mniej osób, bo zajęcia kończyły się późno, więc nie przejmowałam się, że ktoś miałby nas zobaczyć albo usłyszeć. Co nie zmieniało faktu, że ta rozmowa, choć ledwo się zaczęła, już zmierzała w kierunku oznaczonym strzałką z napisem „Do krainy bezsensu".
– A ja nadal myślę, że to nie twoja sprawa – mruknęłam, nie zamierzając się przed nią tłumaczyć. – Aiden ma osiemnaście lat i sam może się bronić.
– Jestem jego przyjaciółką, więc owszem, zamierzam mu pomóc, kiedy on nie jest w stanie sam się obronić... A przed tobą najwyraźniej nie jest – warknęła w odpowiedzi, idąc za mną w stronę wyjścia ze szkoły. Zastanowiło mnie przelotnie, czy zamierzała również wsiąść ze mną do autobusu i wejść do domu, było to jednak zbyt irytujące, żebym mogła długo to rozważać bez ataku apopleksji. – Więc co, dowidziałaś się, kim jest, i go olałaś, tak?! Przyznam, nie zdziwiło mnie to, bo po kimś takim jak ty właśnie tego się spodziewałam, ale Aiden zawsze był naiwniakiem! A przez ciebie teraz...
CZYTASZ
Czyste sumienie | Young Adult | ZAKOŃCZONE
Novela JuvenilMaddison Monroe myślała, że to nie może się udać. W końcu ona i małe miasteczko? Po siedemnastu latach spędzonych w niespełna dwumilionowej aglomeracji? Ojciec Maddie nie dał jej jednak wyboru. Uznając, że po tym, co przeżyła, przyda jej się zmiana...