Rozdział 22

172 35 8
                                    

       "Czasami ludzie są piękni. Nie z wyglądu. Nie w tym co mówią. W tym kim są...
                          -Markus Zusak.

   
   W pewnym momencie drogi oddaliśmy wózek bezdomnemu, który chodził o kulach. Dziękował nam dobrych kilka minut ponieważ nie było go na niego stać a że był nie pierwszej młodości ciężko mu było podpierać się o kulach. Tak więc idąc z żoną pod rękę obserwowaliśmy piękny widok jaki był przed nami i dookoła nas; spadające liście z drzew na których tylko nieliczne gałęzie mogły się pochwalić swymi owocami, które także niebawem poczują powiew powietrza i dołączą do innych liści - na ziemi. Widziałem jak Joy uważnie obserwuje pojedyncze drzewa i liście po czym zatrzymuje swój wzrok na dużej grupie zgarniętych liści.
-Jakże złudne bywają ludzkie myśli, wiesz? Te wszystkie młodzieńcze nadzieje, plany, wyobrażenia o nas samych i naszej przyszłości. Kiedyś sądziłam, że wyjdę za mąż, będę miała dzieci, okno w kuchni  na ogród skąd mogłabym obserwować jak się bawią. Mogłam być szczęśliwa i kochana ale los dał mi takie karty a nie inne. Niestety ja grałam jopami a los asami. Walka od samego początku przegrana Sammy,  mimo wszystko podjęłam walkę ale ona nic nie zmieniła...nic. - powiedziała zdławionym od płaczu głosem. Mimo że nie płakała to w jej oczach lśniły łzy. Pszytuliłem ją do siebie i powiedziałem próbując ją uspokoić mimo tego, że sam płakałem wewnątrz zdając sobie sprawę z naszej sytuacji.
-Nie płacz kochanie...
-Ty też - odrzekła patrząc mi w oczy.
-Ja nie...
-Płaczesz. Wewnątrz. - powiedziała głaszcząc dłonią mój policzek.
Na jej słowa pochyliłem głowę ku dołowi próbując ukryć łzy, które spływały po moich policzkach.
-To niesprawiedliwe - powiedziałem zdławionym głosem.
-Nikt nam nie powiedział, że życie będzie sprawiedliwe. Nikt nam nie obiecał, że nasze wyobrażenia się spełnią. Nic nam nie obiecano. Dano nam siebie i czas z niewiadomymi cyframi, które się zmniejszają z każdą chwilą. Mimo wszystko nie żałuję Sammy. - rzekła biorąc mnie za rękę i idąc przed siebie.
-Czego? - zapytałem nie wiedząc co ma na myśli.
-Nie żałuję tego, że odchodzę ponieważ nie będziesz musiał cierpieć, gdybyś musiał mnie oglądać co dzień. Żałuję, że nie dano nam więcej czasu. Żałuję, że zranię cię swoim odejściem bo wiem, że tego nie poprzesz ale proszę cię o jedno. Nie bądź zły. Kocham cię Sammy i zawsze będę.
-O jakim odejściu mówisz? - zapytałem lekko zdezorientowany.
Joy tylko się uśmiechnęła.
-Obiecaj mi jedno, dobrze?
-Co takiego? - zapytałem.
-Po prostu obiecaj - poprosiła
-Obiecuję
-Obiecaj, że po mojej śmierci będziesz żył tak jakbym żyła. Będziesz nadal szczęśliwy a twoje oczy będą dorównywały blasku uśmiechu. Znajdziesz sobie kogoś kogo pokochasz z wzajemnością i stworzycie taką rodzinę o jakiej oboje kiedyś marzyliśmy. Stworzysz swoje marzenie i będziesz szczęśliwy mimo wszystko.
-Jak...? Joy, ja nie mogę ci tego obiecać. To było nasze marzenie. Nasze. Bez ciebie to nie ma sensu. Joy, nie oczekuj tego ode mnie. Nie oczekuj ode mnie szczęścia, gdy cały mój świat upada. - powiedziałem na wpół płacząc.
Czułem się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy i kazał się wyprostować. Niemożliwe do wykonania.
-W tym rzecz Sammy: podnieść się mimo wszystko. Musisz wstać bez względu na to co by się działo bo co innego ci pozostaje? Zrób to dla mnie, proszę. - poprosiła.
Wachałem się nad odpowiedzią. Moim podstawowym problemem było to, że nie potrafiłem pozwolić jej odejść. Kochałem ją nade wszystko a teraz musiałem wypuścić wszystko co posiadałem...
-Nie trzymaj tygrysa w klatce bo będzie nieszczęśliwy i umrze. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Problem w tym, że ten tygrys jest dla kogoś bezcenny...

-Co było dalej? - zapytał dziennikarz.
-Potem było gorzej niż w piekle.

Promise Me - Dominika LewkowiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz