Rozdział 24

166 30 6
                                    

"Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić"
  -Antoine de Saint - Exupéry.

   Jadąc autobusem, który nawiasem mówiąc był zatłoczony, słyszałem chcąc czy nie chcąc rozmowę owej kobiety, która siedziała za mną. Rozmawiała ona bodajże ze swoim synkiem. Musiał on być jeszcze mały ponieważ matka telefonicznie sprawdzała jego wiedzę ze słownictwa języka angielskiego. Pytała go między innymi jak jest jabłko, marchew, banan. Słuchając tej rozmowy zdałem sobie sprawę, że ja i Joy nigdy nie będziemy mieli takiej czy innej sytuacji związanej z rodziną. My w ogóle nie będziemy mieli rodziny... Podskoczyłem na siedzeniu jak oparzony a to wszystko przez to, że znów się zamyśliłem.
Unosząc do góry wzrok ujrzałem nad sobą staruszkę z Clark's Bakery - piekarni w której kupowałem sklep na śniadanie dla Joy.
-Przepraszam Sammy, nie chciałam cię wystraszyć. Po prostu tutaj zazwyczaj wysiadasz. - powiedziała odchodząc.
-Dziękuję. - odpowiedziałem tylko.
Przecierając dłońmi twarz, wysiadłem z autobusu i ruszyłem przed siebie. Skręcając za róg sklepu odzieżowego szedłem prosto kilka minut nim stanąłem u bramy mojej posesji. Otwierając bramkę wszedłem oglądając wszystko tak, jakbym był tu po raz pierwszy. Poniekąd była to prawda. Byłem tu po raz pierwszy bez niej... Czułem się tak...pusto. Tuje i te jesienne liście były po prostu tują i liśćmi. Postrzegałem je tak, jak postrzegają je wszyscy inni. Urok jaki rzucała na nie Joy zniknął jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki bo nie było wróżki, którą była moja żona. Ona potrafiła zaczarować wszystkich i wszystko. Potrafiła ze zwiędłego liścia ukazać piękno pory roku i dodać do tego metaforę o człowieku: "każdy z nas się starzeje. I jest to równie piękny czas życia jak młodość ponieważ wnosi coś nowego." - zapewne by rzekła...gdyby tu była. Uśmiechnąłem się smutno pod nosem otwierając drzwi domu. Przekręcając gałkę wszedłem do wewnątrz i zapalając światło odwiesiłem kurtkę na wieszak po czym zdejmując buty ruszyłem w kierunku pokoju Joy. Odnajdując wzrokiem biurko wziąłem klucz z kieszeni spodni i zacząłem szukać, która szuflada pasuje do klucza. Okazała się nią pierwsza z rzędu. Otwierając ją, ujrzałem dwie płyty CD z napisanymi markerem datami i dwa listy z datami pasującymi do płyt. Biorąc te rzeczy ruszyłem na łóżko. Którego dzisiaj mamy? - pomyślałem. Odkąd wróciłem z piekła, nie ufałem kalendarzom. Wyciągając telefon z kieszeni spojrzałem na wyśtwietlacz, który ukazywał 28 listopada. Spojrzałem ponownie na listy i płyty. Na jednym liście i jednej płycie widniała owa data. Wychodząc z pokoju zostawiłem przedmioty na łóżku ruszając w kierunku poszukiwania laptopa, który znalazłem w salonie. Biorąc go, usłyszałem dzwonek u drzwi. Wzdychając głośno, przewróciłem oczami i ruszyłem by otworzyć owemu niespodziewanemu gościowi, którym okazała się moja sąsiadka z naprzeciwka z moim psem Archi'em. Tym razem nie wyglądała na zadowoloną. Podała mi smycz i z wyrzutem powiedziała;
-Zrobiłam to dla Joy ale Archie jest niegrzeczny. Był milszy jako szczeniak.
Wpuszczając psa do domu zamknąłem sąsiadce drzwi przed nosem ponieważ chciałem w końcu poznać tajemnicę listu i płyty. Oczepiając Archiemu smycz od obroży, rzuciłem ją w kąt po czym dałem mu jeść nie wiedząc czy ta staruszka przypadkiem go nie głodowała. Na moje szczęście nie bo pies zamiast jeść ruszył za mną. Siadając na łóżku włożyłem płytę do laptopa a to co tam ujrzałem...

Promise Me - Dominika LewkowiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz