Rozdział 2

126 10 10
                                    

*Adam*

-Na miejscu powinniśmy być jutro – rzekł ojciec.

-Ale tato, czy na pewno jesteśmy gotowi? Myślisz, że im podołamy? – spytałem.

-Innej opcji nie przewiduję.

-Ale przecież musimy mieć plan B – odezwała się matka.

-Zrozumcie, wszystko przemyślałem. Uda nam się ... tylko Adam ...

-Tak? – spytałem.

-Bądź trochę mniej wrażliwy.

-Tato ...

-Nie możesz się wiecznie mazać.

-On się nie maże, on po prostu ma uczucia – w mojej obronie stanęła siostra.

-Czasami ma ich za dużo. Dobrze, tu zatrzymamy się na nocleg, a jutro z rana ruszamy dalej. Nikt się nie oddala, chyba że pełni wartę. Kto pierwszy na zwiady?

-Ja mogę – odezwał się Neil.

-Bardzo dobrze synu – poklepał go po plecach – Widzisz Adam? Taki ma być prawdziwy wilk - przewróciłem oczami na tą uwagę.

Nie wiem, czemu się mnie tak uczepił.

-Dobrze, do północy będziesz ty, a następnie ...

-Ja - wtrąciłem.

-Na pewno dasz radę? – popatrzył na mnie z powątpiewaniem.

-Tato, nie przesadzaj, mogę stać na czatach! – podniosłem głos.

-Ciszej! Oni mają dobry słuch, chcesz, żeby nas usłyszeli?!

-Przepraszam.

-No dobrze, po Neilu będzie Adam, a później zobaczymy. Jak nie będziesz dawał rady, przyjdź do obozu, najlepiej koło drugiej i obudź mnie. Jasne? – zwrócił się do mnie.

-Jasne jak słońce.

-I to mi się podoba. Okay Neil, wyruszaj.

Neil poszedł w las, a ja natychmiast ułożyłem się do snu, byłem wykończony tak długim marszem. Od razu zasnąłem. Trzy godziny, zawsze coś.

*Tommy*

Nareszcie. Udało mi się natrafić na postrzelonego jelenia. Zdrowy i gdyby nie myśliwy, byłby w pełni sił. Nie mogłem patrzyć jak się męczy. Teraz przynajmniej ma spokój.
Bycie wampirem to i dar i przekleństwo. Ale chyba to drugie bardziej.

Usłyszałem szeleszczącą gałąź. Było późno. Poczułem specyficzny zapach. Wilki. Kurwa. Doszli już tutaj?
Schowałem się za drzewem i wpatrywałem w ciemność nasłuchując. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Ale to tylko jeden. Więc gdzie reszta? A może to inny? Jakiś samotnik? Nie mam pojęcia jak wyglądają Lambertowie. Zmieniłem kolor oczu, żeby lepiej widzieć w ciemnościach. Przybrały jaskrawożółty kolor.
Po chwili ujrzałem postać, ale ludzką. Dla zmyłki. Czyli wszystko wskazuje na to, że wilczą postać przyjmą dopiero w walce. Sprytne.

-Kto tu jest? – usłyszałem – Wiem, że tu jesteś. Pokaż się.

Wysunąłem twarz zza drzewa i delikatnie zasyczałem. Stanął jak wryty. Czyżby się bał? Przynajmniej tak wyglądał, oddech mu wyraźnie przyspieszył, moje oczy zarejestrowały jego szybko unoszącą się klatkę piersiową. W sumie wygląd mam dość przerażający. Czekoladowobrązowe oczy, które potrafią zmieniać barwę albo na krwistoczerwoną, gdy jestem głodny albo na jaskrawożółte, kiedy tak jak teraz próbuję coś wypatrzyć w ciemnościach albo na czarne. Jednak na czerwoną barwę nie mam wpływu, tylko dzięki zaspokojeniu głodu powracają do normy. Nie mogę wtedy korzystać z innej barwy, chyba, że bardzo mocno się skoncentruję, co przy pustym żołądku u wampira jest trudne. Pozostałymi barwami mogę sterować samodzielnie, mam na nie wpływ. Do tego blond włosy z długą grzywką, wygolone po lewej stronie. Kolczyki w uszach, i to dużo. Czarno czerwone usta, ale to zależy od tego jak dysponuję moimi szminkami. Oczy podkreślone moją ukochaną kredką do oczu i ciemnymi cieniami. Do tego jestem nieźle blady nawet jak na wampira. Niezłe monstrum co nie? Hah i to moje upodobanie do czarnych płaszczy z kapturami. Ale to już bardziej do postraszenia, aczkolwiek dopełniają cały wizualny efekt. Wyglądam wtedy jak zjawa, a z moją prędkością to już w ogóle. Uwielbiam straszyć jakiś naiwniaków szwędających się nocą po lesie.
Kiedyś miałem niezłe widoki jak jakaś parka przede mną zwiewała ... ale to już inna historia.

Oko za oko, pazur za ząbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz