*Rozdział 22*

335 24 6
                                    

Kiedy wchodzimy do środka, jestem w jednym wielkim szoku.Mieszkanie jest..ogromne!I całe w bieli.

-Justin.. - łapie go za ręke i zakrywam sobie drugą ręką usta.

-Co?

-Jesteś..szalony.

-Wiem - śmieje się i odkłada bagaże.

-Ile tutaj będziemy mieszkali?

-Aż twoja sprawa się uciszy.

-Czyli?

-Nie wiem - wzrusza ramieniem i odchodzi.

-Gdzie idziesz?

-Chodź.

Idę więc za nim.Po chwili znajdujemy się w kuchni.

-Jesteś może głodna? - pyta, otwierając lodówkę.

-Troszeczkę.

Justin zamyka ją i podchodzi do mnie.Łapie mnie za dłonie i całuje je.

-Emily, powiedz mi coś.

-Co?

-Czym my jesteśmy?

Marszczę brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi.

-Jak to, czym, Justin?

-My, dwoje ludzi.Kim jesteśmy dla siebie - patrzy na mnie.

Wzdycham, będąc w totalnym szoku.

-Ja..nie wiem.

-Jak możesz tego nie wiedzieć? - łapie mnie za policzek i przybliża twarz do mojej. - Emily, jak?

-Normalnie?

-Chciłabym żebyś była moją kobietą.

Otwieram szerzej swoje oczy i przełykam ślinę.

-Umm..Justin to nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje.

-Wiem.Chcę się o ciebie starać, uwierz mi.Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty.Chcę wreszcie się ustatkować i wydostać z tego gówna w którym jestem cały czas.Wierzę, że z tobą to mi się uda - uśmiecha się.

-To wszystko..dzieje się zbyt..szybko, Justin.

-Rozumiem.

-Lubie cię, naprawdę, ale to jest zbyt..pogmatwane.Nie wiem tak naprawdę czego chce.

-Dam ci czas, tylko ile będziesz chciała.

-Nie znudzi ci się to czekanie?

-Warto czekać na taką kobietę jak ty.

Rumienie się i zagryzam wargę.

-Jesteś urocza, kiedy się rumienisz - komplementuje mnie.

-Przestań, bo będę czerwona jak burak - śmieje się.

-Dobrze, dobrze - puszcza mnie. - co robimy?

-Może się wypakujemy? - proponuje.

-Nah, to może poczekać.Możemy coś obejrzeć albo iść się przejść.

-Na pewno jestem tutaj bezpieczna i nikt niczego nie podejrzewa?

-Tak, Emily - skina głową. - jestem tego pewien.

-Wierzę ci.

-To co, idziemy?

-Tak - uśmiecham się.

Justin łapie mnie za ręke i wplątuje ją w moją.Uśmiecham się pod nosem na ten gest.To strasznie słodkie.

Kiedy po 15 minutach jesteśmy w parku,telefon Justina zaczyna dzwonić.

-Muszę odebrać.

-Spoko.

-Tak?Jerry daj mi spokój!Nie rozumiesz, że to mnie nie obchodzi?!Nie ma mnie w domu.Myślisz, że jak mnie zastraszysz to się wystrasze?!Mylisz się.Ta rozmowa nie ma sensu, Jerry.Żegnam.

Chowa telefon do kieszeni od spodni.Jest zły.Wręcz kipi ze złości.Wolę siedzieć cicho i o nic nie pytać, ale tak mnie do tego kusi..

-Idziemy do domu? - pyta.

-Dlaczego?

-Znudziło mi się już chodzenie - wzrusza ramieniem.

-Więc w takim razie chodźmy.

Wstajemy z ławki i kierujemy się do mieszkania.

-Przepraszam - mówi.

-Za co?

-Za wszystko - wzdycha.

-Justin..przecież nic się nie stało.

-Jakbym nie pojawił się w twoim życiu byłabyś szczęśliwa - zatrzymuje się i patrzy na mnie.

-Widocznie tak musiało być.Nic nie dzieje się bez przyczyny.

-Tak myślisz?

-Ja to wiem - uśmiecham się. - nie zadręczaj się niepotrzebnie.

-Ale mam wyrzuty sumienia, Emily.

-Przyznaje, że na początku byłam cholernie zła na ciebie, że mnie przetrzymywałeś w domu..pomagałeś mi..teraz tak naprawdę siedziałabym w więzieniu jakby nie ty.Jestem ci wdzięczna.

-Tyle ludzi ma mnie w dupie.. - wzdycha i zakrywa twarz dłońmi.

-Ale ja nie, Justin.

-Kurwa..dobra chodźmy, bo się popłacze jak małe dziecko.

-No dobrze.

Nie wiedziałam, że jest aż tak słaby..


Opiekunka [JB i MF]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz