Kiedy wchodzimy do środka, jestem w jednym wielkim szoku.Mieszkanie jest..ogromne!I całe w bieli.
-Justin.. - łapie go za ręke i zakrywam sobie drugą ręką usta.
-Co?
-Jesteś..szalony.
-Wiem - śmieje się i odkłada bagaże.
-Ile tutaj będziemy mieszkali?
-Aż twoja sprawa się uciszy.
-Czyli?
-Nie wiem - wzrusza ramieniem i odchodzi.
-Gdzie idziesz?
-Chodź.
Idę więc za nim.Po chwili znajdujemy się w kuchni.
-Jesteś może głodna? - pyta, otwierając lodówkę.
-Troszeczkę.
Justin zamyka ją i podchodzi do mnie.Łapie mnie za dłonie i całuje je.
-Emily, powiedz mi coś.
-Co?
-Czym my jesteśmy?
Marszczę brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-Jak to, czym, Justin?
-My, dwoje ludzi.Kim jesteśmy dla siebie - patrzy na mnie.
Wzdycham, będąc w totalnym szoku.
-Ja..nie wiem.
-Jak możesz tego nie wiedzieć? - łapie mnie za policzek i przybliża twarz do mojej. - Emily, jak?
-Normalnie?
-Chciłabym żebyś była moją kobietą.
Otwieram szerzej swoje oczy i przełykam ślinę.
-Umm..Justin to nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje.
-Wiem.Chcę się o ciebie starać, uwierz mi.Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty.Chcę wreszcie się ustatkować i wydostać z tego gówna w którym jestem cały czas.Wierzę, że z tobą to mi się uda - uśmiecha się.
-To wszystko..dzieje się zbyt..szybko, Justin.
-Rozumiem.
-Lubie cię, naprawdę, ale to jest zbyt..pogmatwane.Nie wiem tak naprawdę czego chce.
-Dam ci czas, tylko ile będziesz chciała.
-Nie znudzi ci się to czekanie?
-Warto czekać na taką kobietę jak ty.
Rumienie się i zagryzam wargę.
-Jesteś urocza, kiedy się rumienisz - komplementuje mnie.
-Przestań, bo będę czerwona jak burak - śmieje się.
-Dobrze, dobrze - puszcza mnie. - co robimy?
-Może się wypakujemy? - proponuje.
-Nah, to może poczekać.Możemy coś obejrzeć albo iść się przejść.
-Na pewno jestem tutaj bezpieczna i nikt niczego nie podejrzewa?
-Tak, Emily - skina głową. - jestem tego pewien.
-Wierzę ci.
-To co, idziemy?
-Tak - uśmiecham się.
Justin łapie mnie za ręke i wplątuje ją w moją.Uśmiecham się pod nosem na ten gest.To strasznie słodkie.
Kiedy po 15 minutach jesteśmy w parku,telefon Justina zaczyna dzwonić.
-Muszę odebrać.
-Spoko.
-Tak?Jerry daj mi spokój!Nie rozumiesz, że to mnie nie obchodzi?!Nie ma mnie w domu.Myślisz, że jak mnie zastraszysz to się wystrasze?!Mylisz się.Ta rozmowa nie ma sensu, Jerry.Żegnam.
Chowa telefon do kieszeni od spodni.Jest zły.Wręcz kipi ze złości.Wolę siedzieć cicho i o nic nie pytać, ale tak mnie do tego kusi..
-Idziemy do domu? - pyta.
-Dlaczego?
-Znudziło mi się już chodzenie - wzrusza ramieniem.
-Więc w takim razie chodźmy.
Wstajemy z ławki i kierujemy się do mieszkania.
-Przepraszam - mówi.
-Za co?
-Za wszystko - wzdycha.
-Justin..przecież nic się nie stało.
-Jakbym nie pojawił się w twoim życiu byłabyś szczęśliwa - zatrzymuje się i patrzy na mnie.
-Widocznie tak musiało być.Nic nie dzieje się bez przyczyny.
-Tak myślisz?
-Ja to wiem - uśmiecham się. - nie zadręczaj się niepotrzebnie.
-Ale mam wyrzuty sumienia, Emily.
-Przyznaje, że na początku byłam cholernie zła na ciebie, że mnie przetrzymywałeś w domu..pomagałeś mi..teraz tak naprawdę siedziałabym w więzieniu jakby nie ty.Jestem ci wdzięczna.
-Tyle ludzi ma mnie w dupie.. - wzdycha i zakrywa twarz dłońmi.
-Ale ja nie, Justin.
-Kurwa..dobra chodźmy, bo się popłacze jak małe dziecko.
-No dobrze.
Nie wiedziałam, że jest aż tak słaby..