*Rozdział 4*

1K 41 13
                                    

Dostałem telefon, że musze stawić się u szefa.Mam dostarczyć komuś jakiś towar.Dobrze,ż e moi rodzice nie wiedzą jak zarabiam na życie.Ubrałem jakieś dresy i wyszedłem z domu.Wsiadłem do swojego Lamborghini i odjechałem z piskiem opon.Jazda samochodem odpręża mnie.Wolę czasami jechać gdzieś daleko niż się upić.Przyznam, że lubię alkohol i imprezy, ale tylko kiedy mam ochotę.Lubię też pieprzyć laski, ale to też kiedy mam ochotę i kiedy jestem zły.Włączyłem radio i wsłuchałem się w słowa piosenki:

Oh, angel sent from up above

You know you make my world light up

When I was down, when I was hurt

You came to lift me up

Life is a drink, and love's a drug

Oh now I think I must be miles up

When I was a river, dried up

You came to rain a flood

So drink from me, drink from me

When I was so thirsty

Pour on a symphony

Now I just can't get enough

Put your wings on me, wings on me

When I was so heavy

Pour on a symphony

When I'm lower, lower, lower, low

Piękna piosenka Coldplay'a.Moja ulubiona.Gdy piosenka już się skończyła, akurat byłem już na miejscu gdzie miałem odebrać towar.

Wyszedłem ze swojego auta i skierowałem się do czarnego BMW.Zapukałem w ciemną szybę i po chwili została ona otwarta.

-Jak zawsze punktualny, Bieber - zacmokał Jerry, mój szef.

-To chyba dobrze, tak? - zapytałem zirytowany.

-Tak, tak, ale masz tutaj towar.Gość jest naszym stałym klientem i proszę nie zawiedź mnie.W środku masz adres.Chcesz coś dla siebie? - podał mi czarną walizkę.

-Nie szefie, mam jeszcze.A kiedy kasa?

-Młodzieńcze.Zawsze o to pytasz.Masz już kase na koncie - uśmiechnął się szyderczo.

-Mam nadzieje.Dobra spadam.Na razie.

-Nie spieprz tego, Bieber! - krzyknął kiedy wszedłem do auta.

Odpaliłem bryke i ruszyłem pod wskazany adres.

******

-Weź, kurwa, Bieber chodź z nami - powiedział Frank.

-Nie idę dzisiaj do żadnego jebanego klubu.Kumasz?

-Co się z tobą koleś stało?

-Nic - syknąłem przez zęby.

-Właśnie widać.Przecież mnie możesz powiedzieć, Justin.

-Nie mam ochoty dzisiaj iść do żadnego klubu, rozumiesz?! - warknąłem.

-Dobra rozumiem.Nie spianaj się tak stary - powiedział, poklepując mnie po plecach.

Tak naprawdę to chciałem iść do klubu, ale...właśnie.Co mnie zatrzymywało?Albo raczej kto.Jest wieczór.Godzina 20 i siedze w domu z moim kumplem.Emily nie napisała więc była zajęta.

-Dobra, zbieramy się - odparłem.

-A jednak!

-Taa.

Opiekunka [JB i MF]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz