***
***
Theo
Wracam do Los Angeles pierwszym samolotem. Czuję się jak maszyna, wszystkie czynności wykonuję automatycznie, jestem jak w transie. Modlę się o to, żeby to był sen, niech mnie ktoś obudzi i powie, że to nieprawda. Mój malutki synek musi żyć, przecież wczoraj go widziałem, trzymałem go w ramionach, ucałowałem jego pulchniutki policzek, a jego ciemne oczka patrzyły na mnie z uwagą, jakiej nie spotyka się u niemowlaków. Coś zżera mnie od środka, wyjada powoli, rozkoszując się moim bólem. Czuję ogromny ucisk w klatce piersiowej, coś mnie przygniata, nie pozwalając normalnie oddychać.
***
Na LAX wsiadam do swojego auta i próbuję włożyć kluczyki w stacyjkę, ale ręce trzęsą mi się tak bardzo, że zajmuje mi to dłuższą chwilę. Nie powinienem prowadzić w takim stanie, ale nie mam czasu do stracenia, muszę pojechać do domu i przekonać się, że Jessica się pomyliła, bo Chris nie może nie żyć, przecież dopiero co się urodził. Sześć tygodni temu. To niemożliwe, żeby Bóg chciał go zabrać do siebie tak szybko.
Kiedy podjeżdżam pod dom, natychmiast gaszę silnik i wybiegam z auta. Wchodzę do domu i natykam się na panią Martinez, która ma podpuchnięte oczy. Patrzy na mnie z żalem i współczuciem.
- Gdzie Jessica? - Pytam cicho.
- W ogrodzie...
Biegnę do ogrodu i widzę siostrę, która siedzi na leżaku przy basenie i głośno szlocha. Staję w miejscu i nie jestem w stanie się dalej ruszyć. Jess w końcu mnie zauważa i zaczyna płakać jeszcze bardziej, gdy do mnie podchodzi. Wygląda koszmarnie.
- Theo, wybacz mi, błagam cię braciszku, wybacz mi - mówi i przytula się do mnie, a ja pozostaję niewzruszony. Nie jestem w stanie poruszyć żadną kończyną, tak jakby mózg odłączył się od reszty ciała.
Chcę coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle.
- Jak to się stało? - Pytam w końcu. Głos, który się ze mnie wydobywa wydaje się nie należeć do mnie. Nie poznaję go, jest obcy.
- Poszłam spać około dwudziestej pierwszej, bo byłam trochę zmęczona - zaczyna Jessica drżącym głosem. - Wcześniej wykąpałam i nakarmiłam Chrisa, po czym położyłam go spać. Jakąś godzinę później obudziły mnie krzyki dochodzące z zewnątrz, więc szybko wstałam i wyjrzałam przez okno... - z jej oczu wylatuje morze łez. - Zobaczyłam Ruth z Chrisem przy basenie. Wystraszyłam się, więc szybko wyszłam z pokoju. Gdy... gdy tam dotarłam... - Jessica z trudem łapie powietrze. - Chris był w basenie, a Ruth stała tylko i na niego patrzyła. Wskoczyłam szybko do wody i go wyciągnęłam, on... on nie oddychał, Theo, on nie oddychał! Zaczęłam go ratować, krzyczałam, pani Martinez zadzwoniła po karetkę, ale było za późno, on do nas już nie wrócił, Chris umarł, to wszystko moja wina - rozkleja się całkowicie.
- Gdzie jest Ruth? - Pytam lodowatym głosem.
- W areszcie... policja ją zabrała i chyba postawią jej zarzut zabójstwa, chociaż ona twierdziła, że po prostu wyślizgnął jej się z rąk...
Jej słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie. Nie wiem co się ze mną dzieje, nie mam kontroli nad swoim ciałem. Klękam przy basenie i wpatruję się tępo w wodę. Jest taka nieruchoma, niewzruszona... Wczoraj zabrała mi syna. Mojego malutkiego, sześciotygodniowego synka utopiła tutaj jego własna matka...
CDN.
😔
CZYTASZ
WHO OWNS MY HEART (SHEO STORY) [2]
FanfictionOpowiadanie jest drugą częścią „Wish you were here". Miłego czytania :)