☆Rozdział XXI♡

4 1 0
                                    

Wpatrywałam się w pustkę. Aime wciąż się nie budził. Od spotkania z Filipem minęło wiele godzin. Za oknem nastała noc. Mnie i Aime'a spowijały mroczne czeluści ciemności, przecinane zbłąkanym promieniem księżyca, który nie padał jednak na łóżko, a na moją twarz. Znowu się bałam. O niego, o to, że już nigdy z nim nie porozmawiam, że odejdzie nie dowiedziawszy się, co do niego czułam, że nie dowiem się, co chciał mi powiedzieć. Bałam się ciemności, ale lampka stała po drugiej stronie. Nie miałam zamiaru do niej iść. Wytrzymam sama, w ciemnościach. Nie wiedzieć kiedy, zaczęłam mówić. Opowiadałam mu o tym, jak Filip zaczepił mnie w szpitalu. Kiedy doszłam do momentu, w którym nazwał mnie dziwką, puściła tama. To było już zbyt wiele. Zaczęłam płakać. Z moich oczu wypływały pojedyńcze łzy. Nagle, czyjaś ciepła dłoń starła jedną ze słonych kropelek z mojego policzka. Zamarłam. Wtem w martwej czerni rozległ się cichy i zachrypnięty, acz całkowicie poważny głos.
-Zabiję go za to. -tak dobrze znany, jedyny głos jaki pragnęłam, z całego mojego serca, usłyszeć. Spojrzałam na mojego strażnika, jednakże nic nie mogłam dostrzec. Chwiejnie okrążyłam łóżko i zapaliłam lampkę. Zobaczyłam jego piękne, szare oczy, wpatrujące się we mnie. Ogarnęła mnie niewyobrażalna ulga, tak wielką, że znowu zaczęłam płakać, tym razem ze szczęścia. Osunęłam się na kolana przed łóżkiem, trzymając mężczyznę za rękę. Przyłożyłam ją do swojego policzka i puściłam. Aime jej nie zabrał. Tak wspaniale było czuć, że jest przy mnie.
-Dlaczego powiedziałaś temu łajdakowi, że jesteśmy razem? I, że jesteś ze mną w ciąży? -zamilkł na chwilę. Mówiąc te słowa, widać było po nim, że cierpiał. -Przecież żałujesz, że mnie poznałaś. -Patrzył na mnie uważnie. W jego oczach było tyle bólu.
-Jak to? -nie wiedziałam o co mu chodzi. Nigdy mu tego nie powiedziałam. Nigdy tak nawet nie pomyślałam.
- Kiedy wróciliśmy z pierwszej wizyty u Yves, przyszedłem do ciebie. Wtedy powiedziałaś, że nie chcesz mnie widzieć na oczy, ani mnie znać. -wpatrywał się we mnie intensywnie. Z jego spojrzenia wyczytałam, że jest spięty, zabrał też dłoń z mojego policzka i położył z powrotem na posłaniu.
-Ale, ja nie... Ja nigdy tak... -zmarszczyłam brwi. I coś do mnie dotarło. To co mówił, idealnie pasowało do tego, co powiedziałam Filipowi, kiedy zadzwonił do mnie tego dnia. Więc to co słyszał, nie było do niego. -Aime, ja wtedy rozmawiałam przez telefon z Filipem. -mój głos, był nie wiele głośniejszy, od szelestu liści na wietrze.
-Co? -mrugał z niedowierzaniem. -Więc przez te dni, kiedy myślałem, że mnie nienawidzisz... Tyle razy pytałaś mnie, o co chodzi. Gdybym tylko, głupi z tobą porozmawiał. -wziął mnie za rękę. -Wybaczysz mi, proszę?
-Ale co ja mam ci wybaczać? -popatrzyła na niego, zdziwiona.
-To, że zachowałem się jak skończony idiota. -cała jego postać emanowała niemym błaganiem o wybaczenie.
Podniosłam się gwałtownie i usiadłam tuż obok niego.
-Przecież to nie twoja wina. Nie wiedziałeś, że te słowa nie były skierowane do ciebie. -pogłaskałam go po policzku, czując pod palcami kłujące włoski. Aime docisnął twarz do mojej dłoni, przymykając powieki. Z kącika jego oka spłynęła pojedyncza łza.
Ciszę w pomieszczeniu przerywały jedynie nasze spokojne oddechy. Wtedy coś sobie przypomniałam. Wczoraj zaczął coś mówić, ale nie dałam mu dokończyć.
-Aime?
-Tak? -otworzył oczy i na mnie spojrzał.
-O czym chciałeś mi wtedy powiedzieć? -byłam tego naprawdę ciekawa.
-Ja... -wziął głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze. -Zakochałem się w tobie Samanto, od kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy. Posłuchaj, nie mogę bez ciebie żyć. Kocham Cię. Nie mogę wypchnąć Cię z mojego serca. Jesteś moim życiem. Kiedy cię chronię, kiedy czuję, że jesteś bezpieczna, kiedy jestem przy tobie, o nic się nie boję. Gdyby coś ci się stało to tak, jakby wbić mi w serce sztylet i wiercić nim coraz większą dziurę. Jesteś naprawdę najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Nie spodziewałem się, że tak będzie. Wiem, że to nieprofesjonalne, że nie powinienem, ale ja cię tak bardzo kocham... - przycisnęłam mu palec do ust.
-Ja też Cię Kocham. Te chwile, kiedy byłeś dla mnie taki zimny, sprawiały mi ogromny ból. Nigdy nie chciałam się od ciebie odsunąć. Pragnęłam być z Tobą już zawsze, ale nie miałam odwagi ci tego powiedzieć wprost. Moje serce waliło, gdy byłeś obok i jakby stawało, gdy mnie zbywałeś. Nie chcę Cię stracić. Kiedy widziałam ciebie, leżącego na ziemi, z krwawiącą raną, bałam się o ciebie jak nigdy. Tak samo bałam się, że coś ci się stało, gdy Cię szukałam. Nigdy więcej mnie nie opuszczaj. Nie przeżyję rozłąki z Tobą. Ty również jesteś całym moim światem. Nie myśl, że jest inaczej. -obojgu nam wzruszenie odebrało mowę. Wpatrywaliśmy się w siebie jedynie, nic nie mówiąc, a mimo to rozumiejąc się doskonale. Słowa nie było nam do niczego potrzebne. Aime zasnął paręnaście minut później. Patrzyłam, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada przez kolejne minuty, aż mnie samą zmorzył sen.

Obudziłam się na podłodze. Powoli się podniosłam do siadu, rozprostowując zdrętwiałe stawy i mięśnie oraz rozmasowałam obolały kark. Stanęłam na nogi przy akompaniamencie upiornych trzasków kości, powracających na swoje miejsce. Stęknęłam cicho i skierowałm spojrzenie na łóżko. Aime dalej spał smacznie. Nie chcąc go budzić, na palcach wyszłam na korytarz. Tam prawie że staranowałam Talię, idąca z tacą w kierunku przeciwnym do mojego, a mianowicie do wnętrza pokoju. Zaśmiałyśmy się obie. -Hej kochana! Idę właśnie do tego twojego herosa ze śniadaniem. Chcesz mu je może zanieść? - wyciągnęła tacę w moją stronę. I spojrzała na mnie z uśmiechem.
-Hej! Ja mam jeszcze coś do załatwienia, więc ty mu to zanieś. - odepchnęłam lekko naczynie, idąc w wybranym kierunku.

Przeszłam przez drzwi sali numer 317. Leżeli tam Daniel i Édouard. Ten pierwszy miał zabandażowaną głowę, a drugi opatrunek na nodze.
-Dzień dobry, jak się mają moi ulubieni ochroniarze? -weszłam do nich, cała w skowronkach.
-Dzień dobry, panienko. Dziękujemy, o wiele lepiej. - Daniel chciał wstać, ale ból mu na to nie pozwolił.
-Nie fatyguj się. -przeszłam szybko przez pomieszczenie i oparłam dłonie na jego ramionach, zmuszając do pozostania w pozycji półleżącej. Usiadłam na taborecie, pomiędzy łóżkami tej dwójki.
-Co z Alexandrem? Nie widziałam go podczas napadu. -zmartwiłam się. Spędziłam w szpitalu ponad dwadzieścia cztery godziny i nie miałam okazji porozmawiać z babcią.
-Ponieważ go nie było, panienko. Wieczorem pojechał do szpitala. Jego żona, rodziła. Młody został niedawno ojcem małej dziewczynki. -odezwał się Édouard. Poczułam wstyd. Mieszkam z tymi ludźmi od tygodnia i nic o nich nie wiem. Westchnęłam i zmieniłam temat. Podziękowałam im, za ich poświęcenie i odwagę. I jeden, i drugi zarumienili się i zaczęli coś tam dukać, że to ich praca i tak dalej.
-Cisza! Obaj. -uciszyłam ich i zaczęłam nieco łagodniej. -Gdyby to była tylko praca, nie poświęcilibyście się aż tak bardzo. Z całego serca wam dziękuję. Gdyby nie wy... -Daniel złapał mnie za ramię.
-Zostawmy przeszłość w przeszłości. Nie wiemy co by się stało, więc nie warto o tym mówić.
Zaczęliśmy rozmawiać o nich. Dowiedziałam się, że Daniel ma trzydzieści trzy lata i syna w wieku dziesięciu lat,  Édouard za to jest czterdziestodwuletnim, bezdzietnym kawalerem, a Alexander jest w wieku Aime'a.

Po półgodzinie wyszłam, wygoniona przez lekarza. Poszłam do barku i zjadłam croissant'a i popiłam cappuccino. Chyba się od niego uzależniłam, ale trudno. Raz się żyje. Zjadłszy wróciłam do sali Aime'a.

Blondyn leżał na łóżku, nerwowo postukując palcami o udo. Był zdenerwowany. Kiedy przekroczyłam próg  wzrok mężczyzny automatycznie się na mnie skierował. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Było w nich widać zmieszanie i niepewność.
-O, wstałeś. -uśmiechnęłam się, jakbym nic nie zauważyła.
-Em, tak wstałem pan... -no nie, znowu zaczyna. Wyciągnęłam w jego stronę palec.
-A tylko spróbuj mi dokończyć! -nagle posmutniałam. Przecież w nocy wyjasniliśmy sobie wszystko. -Dlaczego znowu się tak zachowujesz? Myślałam, że w nocy wszystko wyjaśniliśmy.
Ostatnie słowa wypowiedziałam szeptem.
-Ja... Więc to nie był sen? Uff. Ulżyło mi. Chodź tu. -wyciągną w moją stronę rękę. Rozluźnił się, a w jego oczach zagościła radość z życia. Szybko pobiegłam do niego i przysiadłam na skraju łóżka, chwytając jego dłoń.

Oszukać przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz