♡Rozdział IV☆

25 3 1
                                    

Zbudził mnie gwałtowny ból w ręce. Otworzyłam oczy i całe moje ciało przeszyła włócznia strachu. On tu był. Zerknęłam na bolącą rękę; wyrwał mi kroplówkę. Chciałam krzyczeć, zawołać Filipa, kogokolwiek, ale nie mogłam. Moja twarz została zakryta poduszką. Straciłam zdolność krzyczenia i widzenia. Ojciec całym ciężarem swojego ciała przygniótł mnie i zaczął dusić. Rozpoczęła się walka. Z całych sił starałam się go z siebie zrzucić, ale byłam zbyt słaba. Moja głowa pulsowała bólem, a płuca błagały o porcję tlenu. I kiedy prawie straciłam nadzieję, wpadłam na szalony i niebezpieczny pomysł. Przestałam walczyć i zmusiłam swoje ciało do bezwładności. Miałam szczerą nadzieję, że zabierze tę poduszkę z mojej twarzy. Na szczęście tak się stało. Kiedy tylko moja głowa była wolna, zamachnęłam się oburącz i uderzyłam ojca w uszy. Zaskoczyłam tym przeciwnika, który zmniejszył nacisk na resztę mnie. Korzystając z sytuacji, szarpnęłam ciałem w bok i kopnęłam napastnika w krocze. Nie trafiłam, ale dzięki temu na chwilę stracił mną zainteresowanie i mogłam uciec. Przetoczyłam się na krawędź łóżka, spadłam z niego i wtoczyłam pod posłanie. Takie działanie dało mi kilka sekund na złapanie oddechu i przezwyciężenie zawrotów głowy, zanim zostałam brutalnie wyciągnięta na otwartą przestrzeń. Nie dając ojcu czasu na inne czynności, ponownie go kopnęłam, tym razem celując w kolano. Udało mi się i tata przewrócił się na podłogę, wywracając przy tym stolik stojący koło drzwi. Podniosłam się i chwiejnie zaczęłam uciekać na drugą stronę pokoju. Niestety, ojciec szybko doszedł do siebie i podążył za mną. Chwyciłam pierwszą rzecz, jaką miałam pod ręką i zamachnęłam się nią na oślep. Po odgłosie wywnioskowałam, że w coś trafiłam. Nie wiedziałam tylko, w co. Przedmiot w moich rękach zaczął wyślizgiwać mi się z palców. Spojrzałam na trzymany kijek od mopa i zrozumiałam, czemu. Z miejsca, w którym tkwił wenflon, wypływała teraz krew. Jej metaliczny zapach unosił się w całym pomieszczeniu. Ojciec znów zaczął się do mnie zbliżać, ale nagle rozległo się pukanie w drzwi. Z początku ktoś szarpał za klamkę, następnie, prawdopodobnie pięściami, zaczął w nie uderzać.
-Samanta?! Jesteś tu?! Wszystko w porządku?! OTWÓRZ DRZWI! 
Serce zabiło mi mocniej. Filip tam był. On mnie uratuje! Już miałam odpowiedzieć, kiedy dłoń ojca zakryła mi usta. I znowu zaczęła się walka. Szarpałam się, wierzgałam, kopałam, drapałam. Wszystko na nic. Jego ramiona ściskały mnie niczym imadło. W końcu ugryzłam go w rękę i na chwilę mnie puścił. Ta chwila dała mi czas na wypowiedzenie jednego, jedynego słowa, zanim wróciła na swoje miejsce. Przez palący ból w gardle, żebrach, głowie; przez podduszenie i walkę udało mi się wypowiedzieć jedynie:
-Filip...
Znów zasłonił mi twarz i znowu byłam niema. Ale nie na długo. Moja bosa pięta trafiła idealnie w najczulszy punkt każdego mężczyzny. Tyran zginął się wpół i mnie wypuścił. Zaczęłam uciekać. Zrobiłam jednak jedynie kilka kroków, zanim znowu mnie dopadł. Boże, ten człowiek jest nie do zdarcia! Zaczęliśmy się przepychać. On był silniejszy, lecz ja byłam mniejsza i zwinniejsza. Niestety, połamane żebra utrudniały obronę. Huk przy drzwiach narastał. Ktoś próbował je wyważyć. Słyszałam stłumione głosy. Po drugiej stronie panowało zamieszanie. Drzwi powoli zaczęły ustępować. Czułam, że ratunek jest niedaleko,  podobnie jak on. Korzystając z ostatniego sposobu na uciszenie mnie raz na zawsze, chwycił moją głowę i używając całej swojej masy i siły uderzył nią w metalową poręcz przy łóżku. Poczułam niewyobrażalny ból, a następnie była już tylko ciemność.

Filip zmierzał w kierunku ulicy. Była dwudziesta pierwsza i postanowił pojechać na chwilę do domu po jakieś ubrania na zmianę dla siebie i dziewczyny. Samanta zasnęła pół godziny wcześniej i nie sądził, że na oddziale może stać się jej krzywda. Dzisiejszy dzień obfitował w zdarzenia. W jego żyłach do tej pory krążyła adrenalina. Nie wierzył, że można być aż tak okrutnym i w ten sposób krzywdzić własne dziecko. On i Esme sporo rozmawiali po wyjściu Caroliny. Kiedy nastolatkę badał lekarz, oni siedzieli w barku. Ustalili, że od tej pory dziewczyna przeprowadzi się wraz z kocicą do babci. Starsza kobieta podała mu dokładny adres jej posiadłości, gdyby zechciał odwiedzić swoją ukochaną.

Sięgnął do kieszeni spodni, aby wyjąć telefon i zadzwonić po taksówkę, jednak urządzenia tam nie było. Włożył rękę do drugiej kieszeni, ale ona również była pusta. Przeszukał kieszenie w kurtce, lecz i tam nic nie znalazł. Wtedy przypomniał sobie, że zostawił aparat w sali Samanty. Westchnął i poszedł z powrotem do budynku. Nie spieszył się. Szedł wolnym krokiem. Stanął przed odpowiednimi drzwiami i nacisnął klamkę. Drzwi nie otworzyły się. Nacisnął ponownie i dalej nic. Zaczął w nie uderzać. I wtedy usłyszał stuk, dobiegający ze środka. Stukowi towarzyszył głośniejszy huk, jakby przedmiotu spadającego na podłogę. Ogarnęła go panika. Zaczął uderzać w drzwi. Nie dawało to rezultatów więc krzyknął:
-Samanta?! Jesteś tu?! Wszystko w porządku?! OTWÓRZ DRZWI! 
Odpowiedziała mu jedynie seria głośniejszych i cichszych uderzeń. Zrozumiał, że wewnątrz walczą ze sobą dwie osoby. Rozpoczął walkę z zawiasami, które nie chciały ustąpić. Uderzał barkiem w drzwi, starając się je wyważyć. Zwrócił tym uwagę jednej z pielęgniarek. Zawołał tylko, że pacjentka spod tego numeru jest w niebezpieczeństwie. Oddziałowa szybko wezwała ochronę. Gdy brał rozpęd, usłyszał głos. Zachrypnięty, stłumiony i pełen bólu głos, który wypowiedział słowo, przez które na chwilę stanęło mu serce.
-Filip...
Pojął w lot, co się dzieje. Uderzał dwa razy mocniej, aż zawiasy w końcu zaczęły puszczać. Naokoło niego panowało zamieszanie. Przybiegli też dwaj ochroniarze. W momencie, w którym jeden z nich zastąpił go, wszyscy usłyszeli huk. Pod wpływem ostatniego uderzenia, zawiasy zostały wyrwane ze ściany i drzwi upadły na podłogę. Obraz, jaki tam zastali, zmroził wszystkim krew w żyłach. Na podłodze przed łóżkiem leżała, niczym martwa, Samanta. Nad nią stał jej ojciec. Do dziewczyny podbiegli doktor i pielęgniarki, a do mężczyzny - ochroniarze. Wyprowadzili go i wezwali policję. Filip z przerażeniem obserwował swoją dziewczynę. Miała rozbitą głowę, która obficie krwawiła, podobnie jak ręka w miejscu, w którym miała wcześniej wkłuty wenflon. Po szybkich oględzinach lekarz stwierdził poważny uraz głowy i nakazał zabrać dziewczynę na OIOM. Po krótkiej potyczce słownej z pielęgniarkami, pozwoliły mu one czuwać przy łóżku Sam. Dostała osobny pokój, którego dwadzieścia cztery godziny na dobę pilnowali dwaj policjanci. Zmieniali się co sześć godzin. Mogli wpuszczać do środka tylko kilka ściśle określonych osób, wśród których znajdowali się Filip Traise i Esme Fuzini. Kolejna grupa ochroniarzy starała się ustalić, jak Adrien Comello wszedł do jej sali. Przeglądali nagrania z monitoringu i wypytywali personel.
Teraz chłopak nie opuszczał swojej ukochanej prawie wcale. Jedyną osobą, z którą ją zostawiał, była jej babcia. Siedział przy jej łóżku dzień i noc, patrząc na jej spokojną twarz. Przez jego głowę przebiegały najczarniejsze myśli. Za każdym razem odrzucał je gniewnie. Nie spał zbyt wiele. Minęły cztery dni, zanim Samanta otworzyła oczy i on był wtedy przy niej.

Wszystko mnie boli. Najbardziej głowa i żebra. Otwieram ostrożnie oczy i rozglądam się po nieznanym pomieszczeniu. Wszędzie jest jasno i sterylnie. Naprzeciw mnie stoją dwa fotele i niewielki stolik kawowy. Leżę na wąskim, ale wygodnym łóżku w zielonkawej pościeli. Ściany pomalowane są jasnoniebieską farbą. Z mojej lewej strony stoi nieduża, biała szafeczka, a na niej lampka i zegarek. Na cyfrowym ekranie wyświetlona jest godzina, 13:27. Przez niedosunięte zasłony wpadają pojedyncze promienie słońca, tworząc jasne refleksy na metalowych urządzeniach z mojej drugiej strony. To pewnie ich praca zakłóca ciszę w tym pokoju. Nie hałasują, wydają ciche szumy i pipczenie. Skrzypnięcie zawiasów informuje, że nie jestem już sama. Odwracam ostrożnie w tamtą stronę głowę. Do środka wchodzą dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Kobieta ubrana jest w biały fartuch, a mężczyzna w bluzę i dżinsy. Rozmawiają ze sobą szeptem. Po chwili kieruje się na mnie spojrzenie czekoladowych oczu należących do wysokiego bruneta. Mrugam, a na jego twarzy malują się kolejno: szok, niedowierzanie i ulga. Kobieta, zapewne pielęgniarka, uśmiecha się i wychodzi, zostawiając nas samych. Brunet stoi przez chwilę w miejscu, po czym podchodzi do mnie z szerokim uśmiechem i mnie całuje.
-Kochanie nawet nie wiesz jak się cieszę, że się obudziłaś! Ostatnie cztery dni były koszmarem. Myślałem, że cię straciłem, ale teraz?! Jesteś cała! Nigdy więcej mnie nie zostawiaj! Kocham cię i moje życie bez ciebie straciło by sens.
Przytula mnie delikatnie i znowu całuje. Jestem w lekkim szoku. Jakie cztery dni? Jaki koszmar? O co tu w ogóle chodzi? Chłopak marszczy brwi i nieco się odsuwa.
-Księżniczko wszystko w porządku? Coś cię boli? Źle się czujesz? Mam zawołać lekarza?
Wydawał się zmartwiony. Usiadł przy mnie na łóżku i wziął za rękę. Otworzyłam usta i starałam się coś powiedzieć, ale mi nie wyszło. Spróbowałam po raz drugi, trzeci i czwarty aż wreszcie się udało. Z niemałym trudem udało mi się zadać pytanie, które nurtowało mnie od chwili, w której wszedł do tej sali.
-Przepraszam, ale czy my się znamy?

Oszukać przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz