☆Rozdział XI♡

18 2 0
                                    

Filip wyszedł grubo ponad piętnaście minut temu. Ja nadal nie byłam w stanie dojść do siebie. Nie sądziłam, że ta rozmowa będzie aż tak trudna. Kiedy skończyłam mówić, patrzyłam mu w oczy. Najgorsze jest to, że nie zobaczyłam w nich praktycznie nic, poza urazą. Miał czelność czuć się urażony, ponieważ nie powiedziałam mu o tak WAŻNEJ sprawie, jak ta, że chciałam się zabić! Ale dla kogo ona jest ważna, dla mnie, czy dla niego? Przecież to jest niedorzeczne! Nie odezwał się do mnie ani słowem, odszedł i zostawił mnie samą. Zaczęłam szlochać. Jego chłodna postawa, nie wiem dlaczego, bardzo mnie zraniła. Podkuliłam kolana pod brodę i objęłam nogi rękoma. Ukryłam twarz za zasłoną włosów i pozwoliłam łzom płynąć.

Drgnęłam kiedy poczułam, że ktoś mnie obejmuje. Podniosłam głowę i zobaczyłam Iris. Siedziała obok mnie z troską wymalowaną na twarzy
-Co się stało? -przytulała mnie.
-Fi... Filip wy... wyszedł ta-ak poro... stu. -przez płacz nie mówiłam zbyt wyraźnie.
-Jak to? -mówiła łagodnie, starając się mnie uspokoić. Odetchnęłam i zaczęłam mówić nieco pewniej
-Odpowiedziałam mu o swoim wspomnieniu. -kiwnęła głową i kontynuowałam -Powiedziałam, że dawniej nie chciałam mu o tym mówić. On nie odezwał się do mnie i po prostu wyszedł. Kiedy zaczęło mi na nim zależeć, on mnie zostawił.
Iris się wkurzyła. Wstała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem.
-Dawaj telefon! Zadzwonię do niego. Co ten gnojek sobie wyobraża?! Jak on śmie bawić się twoimi uczuciami! Niech ja go tylko dorwę! -zlapałam ją za rękę i zmusiłam, żeby usiadła.
-To bez sensu. Nadal nie znam hasła. -znowu o nie nie poprosiłam.
-Niech nawet nie próbuje tu wracać! Własnoręcznie go wykasruję i dam ci jego jaja do noszenia jako kolczyki! -wyobrażałam to sobie. To było obrzydliwe, ale nie mam nic przeciwko takiemu prezentowi. Nawet wiecej, bardzo by mnie ucieszył.

Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy.
-A właśnie, miałam ci o czymś powiedzieć. Wypisują mnie do domu.
-Jak to? I co mam tu zostać sama? Iris nie opuszczaj mnie!!! -humor mi się poprawił i byłam w nastroju na żarty. -Zaczęłyśmy się śmiać niekontrolowanie. Opanowanie się zajęło nam trochę czasu.
-To kiedy cię wypuszczają? -szturchnęłam ją palcem w żebra.
-Dzisiaj. Nie wiem tylko kiedy.
-Ja mam wyjść jutro. Nie wiem tylko jak to ma wyglądać. Mam mieszkać z obcymi ludźmi? Jak?
-Tak znam to. Ja też muszę iść do swoich rodziców. Mam już ukończone osiemnaście lat i teoretycznie mogę żyć sama, ale przyszli tu i nalegali abym u nich zamieszkała, do czasu aż wróci mi pamięć. -wzruszyła ramionami.

Trzy godziny później przyszedł lekarz z wypisem Iris. Kazał jej wracać jak tylko będzie ją bolała głowa lub zacznie niewyraźnie widzieć. Zanim wyszła, zapisała mi swój numer na karteczce i obiecała często odwiedziać. Pielęgniarze zabrali jej łóżko i odstawili do innej sali. Znowu zostałam sama. Postanowiłam, że poczytam książkę. Wzięłam ją, ale zakladka wpadła pod moje łóżko. Zeszłam z niego i zaczęłam szukać. Zamiast zakładki jednak znalazłam zdjęcie. Był na nim mężczyzna, którego nazywali moim ojcem. Całował się z jakąś kobietą, ale to nie była moja matka. Widziałam zdjęcia ich obojga. Moja matka była niską blondynką o orzechowych oczach. Ta kobieta była wysoka i miała ciemne włosy. Była bardzo młoda. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Kim jest i co ją łączy z moim ojcem? Podniosłam się z podłogi i włożyłam fotografię do kieszeni płaszcza, który przyniosła mi babcia razem z innymi ubraniami. Mój wzrok padł na pamiętnik. Chwyciłam go i w pierwszym odruchu chciałam wyrzucić. Zmieniłam jednak zdanie. Może mi się jeszcze przydać. O ile będę starannie wyrywać strony, na których pisałam o Filipie. Sama myśl o nim sprawiała mi ból. Mam nadzieję, że więcej nie przyjdzie.

Przyszła Talia. Przyniosła kolację.
-Mam prośbę. Jeżeli Filip przyjdzie tu, mogłabyś mu przekazać, że nie mam ochoty go widzieć? Nie chcę aby tu przychodził ani był informowany o moim stanie zdrowia i wszystkim innym co mnie dotyczy.
Nie wiedziała, skąd u mnie taka zmiana, ale przytaknęła i wyszła. Po kolacji znowu czytałam. Przerwał mi dzwonek telefonu. Dzwonił Filip. Nie odebrałam. Zadzwonił jeszcze trzy razy, po czym odpuścił. Wysłał mi sms-a. Zaczęłam się śmiać. Nie odbiorę go. Wróciłam do książki.

Była dwudziesta druga, kiedy postanowiłam iść spać. Całą noc dręczyły mnie koszmary. Ktoś nasłał na mnie płatnego mordercę, który scigał mnię po całym kraju. Kiedy miał mnie zabić, obudziłam się gwałtownie. Serce łomotało mi w piersi i zalewał mnie zimny pot. Po paru minutach uspokoiłam się na tyle, żeby znów się położyć. I tym razem przyśnił mi się koszmar. Byłam sama w jakimś domu. Jakiś mężczyzna w kominiarce przykuł minę kajdankami do grzejnika i oblał benzyną. Następnie wylał resztę z kanistra po pomieszczeniu i podpalił. Zanim wyszedł zdają kominiarkę. Tym mężczyzną był Filip. Krzyczałam i płakałam. Umierałam przy akompaniamencie jego śmiechu. Wstałam z wrzaskiem. To było okropne. Nadal czuję ból poparzeń i zapach palonego ciała. Spojrzałam na zegarek. 4:09. Już nie zasnę. Nie chcę więcej koszmarów. Zapaliłam lampkę i zaczęłam czytać książkę.

Czytałam do świtu. Potem się znudziłam. Zaczęłam szukać nowych zajęć. Nie mogłam pograć w karty z Iris, bo jej już nie ma. Nie mogłam też z nią pogadać. Nie miałam możliwości grania na telefonie, ani zadzwonienia do kogoś. Znowu czułam się samotna.

Nieoczekiwanie do mojej sali wbiegł jakiś dzieciaczek z jasnymi włoskami. Ubrany był w czerwoną bluzkę w żółte paski i dżinsowe ogrodniczki. Jego stópki chroniły małe czarne tenisówki. Miał może 5 lat. Od razu zerwałam się z łóżka i do niego pobiegłam.
-Hej, maluchu! Jak się nazywasz? - kucnęłam obok niego.
-Jestem Yves. - zaśmiał się i zaklaskał w dłonie.
-Śliczne imię. A gdzie twoja mama?
-O tam! - wskazał palcem do góry. - Z aniołkami. - biedactwo. Nie wyglądał na przejętego tym faktem. Na pewno jeszcze tego do końca nie rozumie.
-A twój tata? - wzruszył słodko ramionami. - Jest w szpitalu?
-Tak. - podskoczył.
-Choć, poszukamy go. - wzięłam go za rączkę i chciałam wyjść na korytarz.
-Nie cem! - wyszarpnął się, podbiegł do mojego łóżka i na nie wskoczył.
-Czemu? - podeszłam i usiadłam obok niego.
-Bo tata płace.
-To może się pobawimy? - nudziło mi się. Nie pogardziłabym żadnym towarzystwem.
-Dobla! Poglajmy w belka! - zaśmiał się i zeskoczył z łóżka. Ganiałam go, potem on mnie i tak w kółko, aż do zmęczenia. Wtedy znowu podbiegł do łóżka i się na nim położył. Zaczęłam go łaskotać. Turlał się to w lewo, to w prawo, o mało nie spadając na podłogę. Śmiał się masakrycznie głośno. Świetnie się razem bawiliśmy.

Zabawne chwile przerwała mi myśl: "Ojciec pewnie już go szuka."
-Yves, pójdziemy sprawdzić, czy Twój tata przestał płakać? - kucnęłam przy łóżku i złapałam go za rączkę.
-No dobla. - zeskoczył i, z o wiele mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, pociągnął mnie w kierunku drzwi. Poszliśmy do pokoju lekarzy. Co mnie zaskoczyło, nie było tam nikogo. Rozglądaliśmy się więc po korytarzach. Szybko znalazłam jakąś pielęgniarkę.
-Dzień dobry. Proszę pani, szukam ojca tego malucha. Wie pani może, gdzie go znajdę? - popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-Jak to szukasz jego ojca? Po co ci on?
-Myślałam, że mały uciekł. Byłam pewna, że tato się o niego zamartwia i wszędzie go szuka. - trochę się zmieszałam. Nie wiedziałam, dlaczego czułam się bardzo głupio. I jeszcze ten jej wzrok...
-Droga pani, ten chłopczyk powinien teraz być na oddziale dziecięcym, a nie z ojcem. - zwróciła się w jego stronę. - Nie uciekaj mi więcej, mały urwisku. Jesteś za dobry w chowanego! - mówiła do niego pieszczotliwie, po czym znowu wróciła do rozmowy ze mną. - On jest chory na białaczkę. Jego ojca nie ma w szpitalu. Siedzi w domu. Od mniej więcej tygodnia go tu nie widziałam. Matka nie żyje. - ogarnął mnie tak wielki smutek, że ciężko było mi cokolwiek wykrztusić. Spojrzałam na chłopca. Popatrzył na mnie swoimi zielonkawymi oczyma i uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam przyjacielski gest, choć wcale nie było mi wesoło. Myślałam, że to ja mam ciężkie życie, nie wiedząc, przez co musi przechodzić to biedne dziecko. Chciałam mu jakoś pomóc, ale za Chiny nie wiedziałam, jak. Odwróciłam na chwilę głowę, by nie zobaczył łzy, zbiegającej po moim policzku. Pielęgniarka wyciągnęła rękę do Ives. - Chodź, kochnieńki, porysujemy coś. - puścił moją dłoń i w podskokach ruszył do swojej sali.
-Czy ja też mogę pójść? Dotrzymam mu towarzystwa. Chociaż tak ubarwię jego życie. Czuję, że jestem mu coś winna. - w końcu przyszedł do mnie i poprawił mi humor.
-Jasne, chodź, będzie weselej. - kąciki ust wygięła lekko ku górze. Ucieszyłam się, że mogłam z nim spędzić jeszcze trochę czasu.
-Hej, Yves, poczekaj! Idę z Tobą! - krzyknęłam, zanim zdążył zniknąć za rogiem.
-Jeeeeeeej! - obrócił się w moją stronę, podbiegł i z całej siły mnie przytulił. To było najbardziej wzruszające przeżycie tego dnia. Polubiłam tego chłopca, może nawet pokochałam go jak braciszka. Moje serce mówiło mi, że jestem mu potrzebna.

Moi drodzy robimy przerwę z okazji świąt. Z racji tego już teraz życzymy wam wesołych, pogodnych i rodzinnych świąt Wielkiej Nocy 😍😙 Do zobaczenia w przyszły czwartek.
Kat i Piżmak

Oszukać przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz